W Stanach Zjednoczonych od pewnego czasu trwa dyskusja na temat najlepszej polityki wobec Chin i Rosji, uznawanych obowiązującej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego za głównych rywali. Ostatnio, po spotkaniu Putin – Xi Jinping, a zwłaszcza po 17 grudnia, kiedy Moskwa wysunęła pod adresem Waszyngtonu i NATO ultimatum w sprawie polityki bezpieczeństwa w Europie, debata ta wydaje się ulegać nasileniu. Musimy ją śledzić dlatego, że administracja Joe Bidena jak do tej pory, jak się wydaje, nie podjęła ostatecznej decyzji w sprawie podstawowej, a mianowicie na którym kierunku należy się skoncentrować, czy ważniejsze jest powstrzymywanie Chin, czy Rosji. Wybór której z tych opcji, a może obydwu, wydaje się być bliski, a to jaki ostateczny kształt przyjmie geostrategiczna polityka Waszyngtonu będzie miało fundamentalny wpływ na sytuację Polski.
Debata o której piszę staje się tym żywsza, że jak zauważyli już po nowym roku dziennikarze „The Wall Street Journal” powołując się na analityków z biura Dyrektor Wywiadu Narodowego (Avril Haines), Moskwa i Pekin są obecnie „najbliżej ze sobą od 60 lat”. Taka sytuacja ogranicza pole manewru Waszyngtonu, nawet jeśli założyć, a tak robią amerykańscy stratedzy, istnienie różnic w ocenie sytuacji bezpieczeństwa i interesów między Chinami a Rosją. Z amerykańskiej perspektywy zacieśniająca się kooperacja wojskowa między Moskwą a Pekinem, a w ubiegłym roku mieliśmy do czynienia ze znaczącymi manewrami wojsk lądowych obydwu krajów na północy Chin i prowokacyjnymi ćwiczeniami marynarki wojennej u wybrzeży Japonii, wzmacnia, co jest szczególnie niepokojące, Chiny. Moskwa dostarcza Pekinowi nowoczesne technologie i systemy antyrakietowe (S-400), pomaga budować system wczesnego ostrzegania przez atakiem rakietowym i sprzedaje myśliwce Su-35, które mogą być kluczowym czynnikiem przesądzającym relację sił między Stanami Zjednoczonymi a Chinami jeśli wybuchnie wojna o Tajwan. Rosja z kolei uzyskuje dostęp do chińskich technologii i dostawy mikroprocesorów, a przede wszystkim reorientuje swój eksport surowców na rynek chiński i azjatycki, co powoduje, że jej wrażliwość na narzędzia amerykańskiej presji w postaci sankcji maleje. Wszystko to razem wzięte, zwłaszcza wobec ambiwalentnej postawy Europy oznacza, że strategicznie Waszyngton, tak ocenia sytuacje wielu tamtejszych ekspertów, znalazł się w trudnej sytuacji i będzie musiał dokonać wyboru. Ta kwestia szczególnie teraz, w obliczu rosyjskiego ultimatum, jest żywo dyskutowana i nie zawsze głosy w amerykańskiej debacie idą po naszej myśli.
I tak Francis P. Sempa, specjalizujący się w kwestiach geopolitycznych, autor kilkunastu książek poświęconych tej tematyce w portalu RealClearDefence, wzywa amerykańskie władze do dokonania wyboru i uniknięcia „zimnej wojny na dwa fronty”. „Wydaje się, że administracja Bidena zmierza w kierunku prowadzenia zimnej wojny na dwóch frontach – diagnozuje sytuację Sempa - o Ukrainę w Europie Wschodniej i Tajwan w Azji Wschodniej, które każdego dnia mogą stać się „gorące”. Nieroztropność takiego podejścia, powinna być oczywista, ale wielkie niebezpieczeństwo polega na tym, że takie „kryzysy” mogą wymknąć się spod kontroli, zanim zaangażowani przywódcy cofną się znad krawędzi”. W opinii amerykańskiego eksperta geostrategiczna sytuacja, w której znalazła się Ameryka, jest oczywista – Rosja chce powstrzymać rozszerzanie NATO na Wschód, a Chiny myślą o odzyskaniu kontroli, nawet jeśli trzeba będzie w tym celu użyć oręża, nad Tajwanem. Administracja Bidena wysyła niejasne sygnały, które mogą zostać źle odczytane zarówno w Moskwie, jak i w Pekinie. Jeśli chodzi o obecny „dialog” z Rosją, to warto zwrócić uwagę na to, że Waszyngton z jednej strony nie zgadza się przyjąć rosyjskie żądania w sprawie rozszerzania NATO, ale z drugiej mówi jedynie o sankcjach ekonomicznego gdyby Rosja zdecydowała się zaatakować Ukrainę, co obiektywnie rzecz biorąc nie świadczy o wielkiej stanowczości. Podobnie jeśli chodzi o stanowisko wobec Tajwanu. Z jednej strony Biden mówił, że zaatakowany przez Chiny zyska amerykańskie wsparcie wojskowe, z drugiej zaś sporo głosów z administracji opowiada się za „strategiczną ambiwalencją” w sprawie udziału Stanów Zjednoczonych w przyszłej wojnie. Te dwuznaczności, w opinii Francisa P. Sempy są najgorszym z możliwych wyjść, bo prawdziwe intencje Waszyngtonu mogą zostać źle odczytane, a sama polityka i stanowisko uznane zostanie za chwiejne a przez to słabe. Joe Biden i jego ekipa, zdaniem Sempy, nie mogą się zdecydować, czy chcą uprawiać politykę zagraniczną opartą na ideologii obrony demokracji, walce wolnego świata z coraz bardziej asertywnymi państwami autorytarnymi, czy raczej ma zamiar kierować się amerykańskim interesem i rachunkiem sił. Francis P. Sempa jest zdecydowanym zwolennikiem tej drugiej szkoły myślenia o amerykańskiej obecności w świecie i przypomina zarówno maksymę Johna Quincy Adamsa, który powiedział, że „Ameryka życzy wszystkim demokracji ale walczyć o nią będzie tylko u siebie”, jak i zalecenia Henry Kissingera doradzającego, aby jedną z głównych zasad polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych było dążenie do pogłębiania i wykorzystywania różnic między Rosja a Chinami, głównymi państwami kontynentu euroazjatyckiego. Opowiada się też on za polityką zagraniczną, która jest realizacją jasno określonej hierarchii celów. Sempa wychodzi z założenia, jak zresztą wielu amerykańskich ekspertów obecnie, iż najpoważniejszym geostrategicznym rywalem USA są obecnie Chiny, a w związku z tym powstrzymywanie Pekinu winno być głównym priorytetem. Jeśli tak to jednoczesne zmaganie się z Rosją i z Chinami jest błędem, bo pogłębia współpracę obydwy tych państw, która jednoznacznie zwrócona jest przeciw interesom Ameryki. Co gorsze kontynuowanie tej linii politycznej doprowadzić może do ich formalnego sojuszy, co jeszcze osłabi pozycję Stanów Zjednoczonych. W takim kontekście wybór, który Waszyngton winien dokonać, jest w opinii Sempa oczywisty, należy przyjąć żądania Rosji, względnie umiarkowane i z perspektywy Ameryki nie tak groźne i zgodzić się, że Ukraina nie będzie członkiem NATO. Z podobnych powodów należy zarzucić retorykę o walce demokracji z autokracjami, bo w Moskwie jest ona przyjmowana z wielką nerwowością. Francis P. Sempa tę proponowaną przez siebie linię polityczna określa mianem „strategicznej klarowności”. Ameryka będzie walczyć o ile Chiny zaatakują Tajwan – taki komunikat winien jego zdaniem być wysłany, ale nie ma zamiaru blokować polityki Moskwy wobec Ukrainy i nie będzie zawracać sobie głowy tym czy w Rosji rządzą wyznawcy demokratycznych reguł. Tego rodzaju posunięcie, pozwoli, jego zdaniem, na wyzyskanie napięć na linii Moskwa – Pekin, co w konsekwencji może nawet prowadzić do rozpadu związku tych państw. Ale nawet jeśliby nie kierować się tego rodzaju kalkulacjami, które nawiasem mówiąc wyglądają dość naiwnie, to warto, argumentuje Sempa kierować się zaleceniami Abrahama Lincolna. Ten prezydent w odpowiedzi na aferę ze statkiem Trent w trakcie Wojny Secesyjnej, kiedy jego gabinet zastanawiał się czy nie wypowiedzieć wojny Wielkiej Brytanii, miał ponoć powiedzieć – „tylko jedna wojna w tym samym czasie”. I w tym zdaniu zawarty jest bolesny dylemat przed którym stoją dziś zdaniem wielu analityków Stany Zjednoczone – z uwagi na własny interes strategiczny nie wolno ryzykować konfliktu na dwa fronty, przeto trzeba szukać pól porozumienia z Moskwą.
Z podobnym stanowiskiem, choć znacznie ostrzej formułowanym, wystąpił na łamach The National Interest David T. Pyne, oficer w służbie czynnej. Jego artykuł można byłoby w gruncie rzeczy zignorować jako przejaw rosyjskiej ofensywy narracyjnej (może w tym wypadku tak jest w istocie), zwłaszcza, że opublikowany został w periodyku, który z racji na związki jednego ze swych redaktorów (Dimitri Simes) często jest wykorzystywany przez Moskwę. Można byłoby, gdyby The National Interest nie był jedną z trybun konserwatywnej części amerykańskiego establishmentu politycznego powiązanego z Republikanami, a zaprezentowane przez Davida T. Pyne’a argumenty nie powtarzały się w innych konserwatywnych publikacjach. Potraktujmy zatem jego argumentację w kategoriach egzemplifikacji pewnego stylu, czy szkoły myślenia, która jest silna w amerykańskiej refleksji o stosunkach międzynarodowych i może, zwłaszcza po wiosennych wyborach do Kongresu, wywierać wpływ na kierunki polityki Waszyngtonu. Co pisze Pyne? Punktem wyjścia jego rozważań, i to jest interesujące, jest ocena relacji sił między Rosją a Stanami Zjednoczonymi, jeśli chodzi o potencjały jądrowe. Otóż, jak zauważa Pyne, Putin w czasie swoich rządów znakomicie rozbudował rosyjskie możliwości wojskowe, również jeśli brać pod uwagę najnowsze systemy do walki radioelektronicznej, w cybersferze, w zakresie obrony przeciwrakietowej czy generalnie modernizując systemy jądrowe. W tym samym czasie, jak argumentuje, „Putin wykorzystał dwa traktaty o kontroli zbrojeń – układ SORT i układ New START – aby skłonić Stany Zjednoczone do jednostronnego rozbrojenia się i pozbycia ponad trzech czwartych swego strategicznego arsenału nuklearnego. Tymczasem Rosja omijała zapisy obu traktatów na niezliczone sposoby, budując pół tuzina nowych superbroni nuklearnych, których nie ograniczały istniejące porozumienia o kontroli zbrojeń. W ten sposób osiągnął on to, czego próbowali jego poprzednicy, ale w dużej mierze im się to nie udało – rosyjską przewagę nuklearną nad Stanami Zjednoczonymi. Może ona potencjalnie umożliwić zarówno Rosji, jak i Chinom – które są obecnie zaangażowane we własną ‘zapierającą dech w piersiach’ rozbudowę nuklearną i pogłębiają sojusz z Rosją – odzyskanie siłą utraconych terytoriów. Podsyca to ich pewność siebie tym bardziej, że amerykańskie nuklearne środki odstraszania starzeją się i stają się mniej wiarygodne i mniej niezawodne, głównie z powodu niepowodzenia amerykańskich przywódców w modernizacji lub odbudowie potencjału w celu przywrócenia ‘surowego’ parytetu nuklearnego z Rosją”. Innymi słowy obecnie przewagę na poziomie broni jądrowej, w opinii, amerykańskiego oficera ma Rosja, a Ameryka winna tę okoliczność wziąć pod uwagę konstruując linię swej polityki zagranicznej, która w nowych realiach nie może nadmiernie ufać w przewagi wojskowe Stanów Zjednoczonych. Jakie korekty proponuje Pyne? W jego opinii od tego jak Waszyngton zareaguje na rosyjską próbę opanowania (politycznego lub wojskowego) Ukrainy mogą zależeć losy świata, który balansuje właśnie na krawędzi III wojny światowej, a także losy amerykańskiej potęgi. Pyne jest przekonany, że Putin, mający świadomość swej przewagi wojskowej, nie ustąpi, a przeto twarda reakcja Waszyngtonu na rozwój wydarzeń na Ukrainie może być wykorzystane przez Pekin, który zapewne w tym samym czasie zaatakuje Tajwan, a może nawet sytuację wykorzysta Korea Płn. atakując Południową. Stany Zjednoczone w efekcie mogą mieć wojnę na dwa fronty z mocarstwami nuklearnymi, co gorsza nie będą już bezpieczne na własnym terytorium. Ameryka we własnym interesie, przekonuje Pyne, winna uniknąć wojny do której nie jest przygotowana. A to oznacza, że ultimatum Putina należy przyjąć zaczynając od wyrzucenia Państw Bałtyckich z NATO, tym bardziej, że jak argumentuje „Stany Zjednoczone nie mają żywotnych interesów w Państwach Bałtyckich, a ostatnie gry wojenne konsekwentnie pokazują, że Ameryka przegrywa z Rosją, jeśli dojdzie do walki o nie”. Ale to nie koniec ustępstw. W gruncie rzeczy Waszyngton winien zgodzić się na podział świata na trzy strefy wpływów rezygnując z obrony Tajwanu i godząc się na supremacje Chin w Azji, podobnie jak Rosji w Europie. Domeną Stanów Zjednoczonych w ramach reaktywowanej Doktryny Monroe, winny być obydwie Ameryki i na konserwowaniu wpływów, również wojskowych, w tym obszarze należy się koncentrować. Tego rodzaju podejście może być w dłuższej perspektywie nawet paradoksalnie korzystne, bo jak pisze Pyne „Jak niedawno argumentowałem w The National Interest, Stany Zjednoczone powinny pamiętać, jak utworzenie stref wpływów w ramach Porozumień Jałtańskich z 1945 r. pomogło utrzymać pokój między wielkimi mocarstwami przez ponad pół wieku”.
Propozycje Davida T. Pyne’a, nawet jak na linię prezentowaną przez The National Interest, są skrajne i choćby z tego powodu nie ma obaw, aby mogły zostać przyjęte. Ważne jest w nich co innego. A mianowicie ocena relacji sił i przekonanie, traktowane przez niemałą część amerykańskiego establishmentu strategicznego w kategoriach aksjomatu, że Stany Zjednoczone nie mogą sobie pozwolić na wojnę z wielkimi mocarstwami na dwóch różnych, bardzo od siebie oddalonych frontach. Jeśli przyjąć tego rodzaju rozumowanie, to możliwe są w gruncie rzeczy dwa wyjścia. Albo sojusznicy „odciążą” Amerykę na jednym ze strategicznych kierunków w efekcie pozwalając się jej skoncentrować na drugim, albo Waszyngton chcąc nie chcąc zmuszony zostanie przez rywali, do dokonania wyboru. Ta druga opcja może być dla Europy Środkowej boleśnie rozczarowująca.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/580549-zwolennicy-ustepstw-wobec-rosji-prezentuja-swoje-argumenty