Françoise Thom, wybitna francuska specjalistka ds. Rosji, przy tym wolna od częstych na Zachodzie złudzeń i trzeźwo oceniająca politykę Putina napisała alarmistyczny w tonie artykuł, skierowany przede wszystkim do publiczności i elity politycznej państw Zachodu, którzy jej zdaniem, zupełnie nie zdają sobie sprawy z jakiego rodzaju kryzysem mają obecnie do czynienia i czym on może się skończyć.
Thom ma na myśli rosyjskie ultimatum pod adresem Stanów Zjednoczonych i NATO, które w państwach europejskiego Zachodu przyjmowane jest jako coś normalnego, wręcz mało istotnego.
Czytając zachodnią prasę, ma się wrażenie, że nic się nie dzieje
– pisze Thom.
Ludzie Zachodu wydają się nie rozumieć, o co toczy się gra. Uważają, że rozstrzyga się tylko los Ukrainy, która, sądząc po pielgrzymkach naszych kandydatów na prezydenta, obchodzi ich mniej niż Armenii. Wielu francuskich urzędników uważa za normalne, że Rosja powinna domagać się strefy wpływów. Przypominają tych, którzy w 1939 roku wierzyli, że żądania Hitlera ograniczą się do Gdańska. Wystarczy jednak spojrzeć na teksty traktatów proponowanych przez Moskwę, by zrozumieć, że stawka jest zupełnie inna.
W jej opinii mamy do czynienia z najpoważniejszym wyzwaniem rzuconym Zachodowi przez Rosję, która gotowa jest zaryzykować, gdyby NATO nie chciało ustąpić, nawet konfliktem zbrojnym. Françoise Thom pisze o rosyjskich żądaniach zwracając też uwagę na to co powiedzieli tamtejsi urzędnicy. I tak Sergiej Riabkow, wiceminister spraw zagranicznych, zaraz po opublikowaniu propozycji traktatów powiedział w wywiadzie, iż „nie są one menu” z którego można coś wybrać. Oznacza to, jak argumentuje francuska ekspert, iż mamy do czynienia w gruncie rzeczy z ultimatum. Zachód musi zgodzić się na żądania Moskwy albo… No właśnie, albo co? Jej zdaniem wypowiedziane niedługo potem słowa Putina o „rozwiązaniach techniczno – wojskowych” należy rozumieć jako groźbę jak najbardziej wojskową, tym bardziej że nieprzypadkowo kilka dni później Rosja dokonała próby z rakietą Cyrkon, co rzecznik Kremla Pieskow, skomentował mówiąc, że po nich propozycje Rosji z 17 grudnia zostaną potraktowane poważniej. Tej wypowiedzi towarzyszyły inne – takie jak wiceministra spraw zagranicznych Gruszko, który przestrzegał Europejczyków przed scenariuszem przekształcenia kontynentu w pole wojskowego starcia czy Andrieja Kartapołowa, deputowanego do Dumy, w przeszłości wiceministra obrony FR, który ostrzegał, iż Moskwa może zdecydować się na „uderzenie wyprzedzające”. Thom pisze też, przytaczając szereg cytatów głównie z prasy oraz portali komunistycznych i nacjonalistycznych (Svpressa, Vzgliad) ale też z opinii publikowanych przez Agencję RIA Novosti i think tanku Russtrat, którym kieruje Jelena Panina, deputowana do Dumy z Jednej Rosji, zasiadająca w rosyjskim parlamencie nieprzerwanie od 1997 roku, o fali agresywnej propagandy, w sposób zupełnie otwarty rewanżystowskiej, która przetacza się przez rosyjskie media. Wspólnym przesłaniem licznych publikacji zorkiestrowanych w jeden chór jest przesłanie pod adresem Zachodu, że Rosja ma zamiar pokazać swą siłę i zaprowadzić w Europie nowe porządki. Moskwa liczy na demoralizację zachodniej elity, dla której sygnałem o tym, że „nowe porządki” mogą być lukratywne, miało być mianowanie François Fillona, premiera Francji w latach 2007 – 2012 do rady nadzorczej giganta naftowego Sibur, o czym poinformowano w tydzień po rosyjskich propozycjach pod adresem USA i NATO.
Dlaczego Kreml atakuje teraz?
Pytaniem, które w swym tekście Thom formułuje otwarcie jest kwestia dlaczego akurat teraz Moskwa zdecydowała się rzucić Zachodowi wyzwanie i dlaczego jest na tyle pewna zwycięstwa, iż może nie zawahać się odwołać do narzędzi wojskowych ryzykując wywołanie wojny. Powodów jest kilka. Relacja sił Rosja – Zachód jest obecnie zdecydowanie po stronie Moskwy, która zgromadziła większe niźli wcześniej zasoby (rezerwy złota i walut), uniezależniła się od dostaw żywności i ma dobre relacje z Chinami. Co więcej przedstawiciele rosyjskiej elity są przekonani o tym, iż dysponują przewagą wojskową na kontynencie, a rywale, przede wszystkim Stany Zjednoczone, są słabi, podzieleni i niezdecydowani. Thom przywołuje opinie wyrażone przez Irinę Alksnis z RIA Novosti, które są zresztą dość typowe. Zdaniem rosyjskiej komentatorki Moskwa współdziałając z Pekinem, koordynując swoją politykę regionalną, może wymusić na Ameryce przebudowę światowego porządku. Warto podkreślić, że chodzi o wymuszenie, nie zaś wynegocjowanie, choć i taki wariant rozwoju wydarzeń wchodzi w grę jeśli w Waszyngtonie zrozumieją, że mogą mieć do czynienia z równoczesnym atakiem zarówno na Ukrainę jak i na Tajwan, co oznaczać będzie kolejną, po Afganistanie, upokarzającą klęskę. Po to aby jej uniknąć Ameryka może zdecydować się na ustępstwa.
W opinii Françoise Thom, trigerem, punktem przełomowym, kiedy w Moskwie podjęto decyzję o wysunięciu ultimatum a nie propozycji negocjacji pod adresem Stanów Zjednoczonych, była wcześniejsza wizyta w rosyjskiej stolicy szefa CIA Williama J. Burnsa, w przeszłości amerykańskiego ambasadora w Rosji. Otóż jej zdaniem tek krok został odczytany przez Putina i jego otoczenie jako potwierdzenie, że Ameryka jest słaba, zdezorientowana i nie zdecyduje przeciwstawić się rosyjskiemu dyktatowi. Przede wszystkim z tego powodu, że, jak pisze, cytując rosyjskiego analityka, Burns w Moskwie oceniany jest jako polityk „trzeźwy i pragmatyczny, całkowicie pozbawiony mesjańskiego kompleksu charakterystycznego dla Amerykanów, który zawsze opowiadał się za odmową rozszerzenia NATO na Wschód”. Przed Burnsem, od sierpniowego spotkania Putin – Biden, które wymuszone zostało pierwszym alarmem wojskowym wokół Ukrainy, do Moskwy przyjechało, czterech wysokich rangą przedstawicieli amerykańskiego establishmentu. Thom sugeruje też wprost, iż Burns, o czym media nie informowały i co może być ciekawą nowiną, spotkał się z Putinem, z którym umiał znaleźć wspólny język już za czasów swej posługi w Moskwie. To nasilenie podróży do Rosji amerykańskich dyplomatów w połączeniu z upokarzającą ewakuacją Afganistanu zostało, jak argumentuje francuska ekspert, ocenione w Moskwie jako wyraz chwiejności i słabości obecnej ekipy rządzącej Ameryką. Zwyciężył pogląd, że pod presją Waszyngton wybierze politykę appeasementu i dlatego Kreml zdecydował się na wysunięcie ultimatum przejmując inicjatywę strategiczną.
Jak reagować na działania Rosji?
Co można zrobić w obecnej sytuacji, oczywiście prócz prawidłowego i trzeźwego odczytania tego co się dzieje, pyta retorycznie w zakończeniu swego tekstu Françoise Thom? Po pierwsze nie dać się, jak argumentuje, oszukiwać Rosjanom. Jeśli mówią oni o „gwarancjach bezpieczeństwa” to nie dlatego, że NATO im zagraża, ale z tego względu, iż bezpiecznie władcy Rosji czują się wyłącznie wówczas kiedy dominują. Taką też uprawiają politykę wewnętrzna, niszcząc opozycję nie dlatego, że może ona zagrozić ich panowaniu, ale w ten sposób rozumieją własne bezpieczeństwo i swobodę działania. Jeśli tak spojrzymy na politykę Moskwy, to winniśmy, jako Zachód, pozbyć się „naiwnego” podejścia w świetle którego zawsze trzeba rozmawiać i szukać kompromisu. Nieraz lepiej nie rozmawiać i nie dążyć do znalezienia wspólnego mianownika, bo zawsze w takiej sytuacji się przegra. Kolejnym złudzeniem, którego Zachód powinien się pozbyć jest przekonanie, iż rozwój „społeczeństwa obywatelskiego” w Rosji pomoże przytłumić wojownicze instynkty tamtejszego obozu władzy. Thom jest zdania, że nic takiego nie nastąpi, a nawet można mówić, iż w tym obszarze Putin ma poparcie rosyjskiego społeczeństwa. Przede wszystkim, jak proponuje, powinniśmy się pozbyć stereotypów jeśli chodzi o Zimną Wojnę, która przez obecne elity Zachodu jest postrzegana w kategoriach negatywnych, przeto dążenie do jej uniknięcia, waloryzuje się pozytywnie. Jest akurat, w opinii profesor Sorbony, przeciwnie. Zimna Wojna uratowała, powstrzymując apetyty ZSRR, wolność społeczeństw Zachodu, a zatem teraz, jak można byłoby rozwinąć jej myśl, nowa Żelazna Kurtyna o której w Fulton mówił Churchill, winna zostać zaciągnięta odcinając Rosję od Europy. Wówczas, w 1947 roku, kiedy rządy Francji, Włoch i Belgii zachęcone przez Brytyjczyków wyrzuciły komunistów ze swoich składów pokazując w ten sposób europejską wolę oporu przed infiltracją, dopiero po tym kroku, Ameryka zdecydowała się przyłączyć do rodziny wolnych narodów Europy i bronić kontynentu przed komunistami. Dla państw naszego regionu było wówczas za późno, ale teraz jeszcze tak nie jest. Françoise Thom wydaje się nie być optymistą. Swój artykuł kończy zdaniem, które można byłoby uznać za epitafium dla Europy.
Po Monachium w 1938 r. Zachód wstydził się pozostawienia Czechosłowacji w szponach Hitlera. Dziś tchórzliwie zwodzimy Ukrainę, ale nawet nie zdajemy sobie sprawy z naszej hańby ani niebezpieczeństwa poddania się agresorowi. Jesteśmy jak Bizantyjczycy, którzy dyskutowali o płci aniołów, podczas gdy siły Osmanów niszczyły mury miasta
– pisze Thom.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/580418-epitafium-dla-europy-jestesmy-jak-bizantyjczycy