Prezydent Finlandii Sauli Niinistö powiedział w noworocznym orędziu, że Europa nie może stać z boku i przyglądać się amerykańsko–rosyjskim rozmowom dotyczącym bezpieczeństwa choćby z tego powodu, że negocjacje te dotyczą suwerenności, która została zakwestionowana, państw europejskich, w tym jego kraju. Dodał również, że kwestia wstąpienia do NATO jest w Finladii otwarta i jeśli tego rodzaju decyzja zapadnie to nikt nie ma prawa kwestionowania wyboru Finów. Wypowiedź ta, którą zresztą przytoczyła rosyjska prasa, jest odpowiedzią na ostatnie żądania Moskwy. Oprócz Ukrainy, państw postsowieckich, Polski i Rumunii związane one były również z kwestiami bezpieczeństwa państw skandynawskich, zarówno Szwecji jak i Finlandii. Aby nie było wątpliwości co na temat rosyjskich żądań myśli fińska klasa polityczna premier Sanna Marin powiedziała, że Helsinki „zachowują możliwość złożenia wniosku” o przyjęcie do Paktu Północnoatlantyckiego, mają w tej kwestii swobodę manewru a ewentualna aplikacja będzie wynikiem debaty społecznej i suwerennej decyzji jej kraju. Nie można wykluczać, że stanowisko władz Finlandii, która niedawno zdecydowała też o zakupie amerykańskich F-35, jest powodowane zarówno oceną sytuacji wokół Ukrainy jak i obserwację rosyjskich ruchów, w tym wojskowych na dalekiej Północy. Szwecja, z którą Finlandia blisko współpracuje podniosła stan gotowości swoich sił zbrojnych na czas Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Media specjalizujące się w tematyce arktycznej alarmują o narastającej aktywności wojskowej Rosjan wokół strategicznie położonego, norweskiego Spitsbergenu. Elizabeth Buchanan, australijska ekspert, jest zdania, że Rosjanie raczej będą nasilać presję, również o charakterze wojskowym, zwiększą częstotliwość rejsów swej marynarki wojennej w ten region, ale zapewne nie zdecydują się na otwartą agresję wobec państwa będącego członkiem NATO. Niezależnie jednak od tego czy zgodzimy się z tą oceną, jedno rzuca się w oczy – Moskwa przystąpiwszy do ofensywy dyplomatycznej w kwestiach bezpieczeństwa gra na wielu fortepianach, używa rozmaitych narzędzi presji a geograficzny rozrzut jej „propozycji” jest niezwykle rozległy, nie koncentruje się wyłącznie wokół Ukrainy.
Nawiasem mówiąc Finlandia, której władze dość jednoznacznie odczytały ostatnie „propozycje” Moskwy w sprawach bezpieczeństwa i uznały je za zagrożenie dla swojej suwerenności, utrzymują z Rosją bliskie kontakty. Niinistö rozmawiał z Putinem telefonicznie 14 grudnia, był też w Moskwie z wizytą w październiku. Ta dyplomatyczna bliskość nie przyczyniła się jednak do powściągliwości Rosji w kwestiach związanych choćby z Finlandią, co dowodzi, że dyplomacja, tam gdzie liczą się strategiczne interesy, choć potrzebna nie jest w stanie rozwiązać wszystkich problemów.
Weźmy choćby pod uwagę ciekawą sytuację w Bułgarii. W czasie niedawnej konferencji on-line generał Tod Walters, dowodzący siłami NATO w Europie powiedział, że Pakt w ramach wspierania państw wschodniej Europy narażonych na presję wojskową ze strony Rosji może w ramach wysuniętej obecności dyslokować do Rumunii i Bułgarii po ok. 1500 żołnierzy i oficerów. Na tego rodzaju propozycję odpowiedział Stefan Janew, minister obrony w bułgarskim rządzie, prawa ręka prezydenta Rumena Radewa, do niedawna, w czasie kryzysu politycznego w Bułgarii (trzy wybory w ciągu roku) pełniący funkcję premiera. Otóż napisał on, że tego rodzaju krok byłby odczytany przez Rosję jako posunięcie prowokacyjne, zwiększające napięcie i w związku z tym Sofia jest przeciwna dyslokowaniu NATO-wskich oddziałów na Bałkany. Wypowiedź Janewa jest niemal dosłownym powtórzeniem słów Sergieja Riabkowa, rosyjskiego wiceministra spraw zagranicznych, który w ten właśnie sposób skomentował deklaracje Bidena o wzmocnieniu wojskowym wschodniej flanki w razie napaści Rosji na Ukrainę. Ale to nie koniec całej historii, bo na słowa Janewa zareagował nowy premier Bułgarii Kirył Petkow, który napisał, że minister obrony nie prezentował stanowiska rządu a jedynie swe prywatne zdanie. Na to z kolei odpowiedział Janew pisząc, że jego zdaniem „Bułgaria winna mieć w NATO osobny, inny status” i samodzielnie rozwiązywać kwestie związane ze swoim bezpieczeństwem. Te zaś słowa wywołały w Sofii polityczną burzę, ale jej następstwa nie są dla moich rozważań aż tak istotne. Chodzi bowiem o coś innego, a mianowicie aktywizowanie się prorosyjskiej części bułgarskiej klasy politycznej, a prezydent Radew uchodzi za polityka tej opcji, w momencie politycznego kryzysu związanego z rosyjskim ultimatum. Jedność Zachodu może być i zapewne będzie poddawana próbie, warto się zawczasu przygotować na rozmaite niespodzianki.
Rosjanie tymczasem kontynuują, jak informuje Conflict Intelligence Team ściąganie swego wojska w rejony nadgraniczne z Ukrainą. Jeśli Joe Biden w czasie niedawnej rozmowy telefonicznej z Putinem nalegał na rozpoczęcie deeskalacji wokół Ukrainy uzależniając od tego ruchu Moskwy perspektywę negocjacji dyplomatycznych, o czym otwarcie mówiono w czasie briefingu w Białym Domu, to na razie Rosja wydaje się nie zamierza ustępować. Dziennikarze CIT informują, że w ciągu ostatnich 4 tygodni Rosjanie zwiększyli liczebność swych sił zbrojnych, szczególnie intensywnie na terenach graniczących z Donbasem. Tworzone są nowe obozy, ściągany sprzęt, a dodatkowo, co już samo w sobie uznać można za zjawisko niepokojące, zwiększono ochronę informacyjną, tak aby ci analitycy, którzy posługują się otwartymi źródłami informacji mieli problem z ich uzyskaniem i szacowaniem skali rosyjskiej mobilizacji. Dwa główne zgrupowania, czyli obozy w Klincach i w Klimowie (obwód Briański) położone są odpowiednio – 50 i 10 kilometrów od rosyjsko–ukraińskiej granicy. Co ciekawe, szwajcarscy analitycy, posługujący się zdjęciami radarowymi odkryli istnienie nowego, założonego dosłownie w czasie ostatnich dwóch tygodni obozu na zachód od Klinców, w „miasteczku” wojskowym, które nie było eksploatowane od 2013 roku, a wcześniej znajdował się tam magazyn amunicji artyleryjskiej. Tom Bullock, analityk Janes, uznanej amerykańskiej firmy specjalizującej się w kwestiach wojskowych, jest zdania, że w dwóch nowych (bo mamy również do czynienia z nowym obozem nieopodal Klimowa) obozach przy granicy z Ukrainą znajduje się sprzęt należący do 41. Armii Ogólnowojskowej, która wcześniej przerzucona została do miejscowości Yelnia w guberni smoleńskiej. Dwa miesiące temu, kiedy zaobserwowano, że ta jednostka wojskowa, normalnie stacjonująca w Nowosybirsku, znajduje się nieopodal granicy z Białorusią uważano, iż jest to niepokojący ruch, ale z racji odległości do granicy z Ukrainą nie można mówić o bezpośrednim zagrożeniu. Teraz ta sytuacja się zmienia i wojska 41. Armii przesuwane są już bardzo blisko tej granicy.
29 grudnia, po rozmowach z Aleksandrem Łukaszenką, Władimir Putin poinformował o zaplanowanych na marzec, albo luty, jak się wyraził, wspólnych ćwiczeniach wojskowych Rosji i Białorusi. Jak informuje Izwiestia Aleksandr Wolfowicz, sekretarz białoruskiej Rady Bezpieczeństwa już na początku grudnia skrytykował Ukrainą za rozpoczęcie „operacji Polesie”, której celem było niedopuszczenie do przesunięcia kryzysu migracyjnego na granicę ukraińsko–białoruską. Powiedział wówczas, że Mińsk ma prawo w odpowiedzi przeprowadzić swoje manewry nieopodal ukraińskiej granicy, co obecnie odczytywane jest w rosyjskich mediach jako zapowiedź tego, że ćwiczenia o których mówił Putin odbędą się w rejonach nadgranicznych z Ukrainą. Dara Massicot analityczka amerykańskiego RAND powiedziała dziennikowi The Financial Times, że Putin dysponując dużymi siłami wojskowymi może właściwie „bez ostrzeżenia”, z marszu, rozpocząć agresję a ponadto ma swobodę wyboru spośród wielu wariantów możliwej operacji. Jej zdaniem Moskwa może unikając inwazji na masową skalę, której przeprowadzenie wiązałoby się ze sporym ryzykiem i jeszcze większymi ofiarami po obu stronach, zacząć i ograniczyć się do ataków rakietowych i z powietrza, bo jej przewaga w tych domenach nad ukraińskimi siłami zbrojnymi nie budzi wątpliwości. Taki atak przy użyciu lotnictwa, artylerii dalekiego zasięgu i wojsk rakietowych byłby, jak powiedziała „niesłychanie niszczący dla ukraińskich wojsk lądowych”.
Na razie, jak można wnosić z szeregu wypowiedzi i wystąpień rosyjskich polityków, w tym samego Putina, decyzja o ataku nie zapadła. Ale Moskwa nie ma zamiaru ustępować. W czasie rozmowy Putin–Biden ten pierwszy, na słowa amerykańskiego prezydenta o drastycznych sankcjach jakie Zachód wprowadzi jeśli Rosja zdecyduje się na atak, miał odpowiedzieć, że byłby to duży błąd (sankcje nie agresja) i ich uruchomienie oznaczałoby praktyczne zerwanie relacji z Rosją. Słowa te można różnie interpretować, co zapewne jest celem Putina, również i w ten sposób, że Moskwa w odpowiedzi zatrzyma eksport surowców energetycznych do marznącej Europy. Jest też marchewka. Szef Gazpromu Miller właśnie poinformował Putina, że Nord Stream 2 jest już napełniony gazem, co oznacza, że uruchomienie dostaw rosyjskiego paliwa może rozpocząć się właściwie natychmiast. Finlandia, która niedawno (21 grudnia) uruchomiła swój trzeci reaktor atomowy w elektrowni Olkiluoto, który pokryje 14 proc. zapotrzebowania na energię elektryczna kraju, może sobie pozwolić na stanowczość wobec Rosji, a jak zareagują Niemcy, którzy z końcem roku zamknęli trzy swoje elektrownie atomowe?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/580211-rosja-testuje-jednosc-zachodu