Obecna sytuacja wokół Ukrainy zainicjowała na Zachodzie dyskusję zarówno na temat zamiarów Władimira Putina jak i szerszej kwestii, a mianowicie jak Stany Zjednoczone i ich sojusznicy przygotowani są na pogarszającą się sytuację. Warto zapoznać się z niektórymi opiniami na ten temat.
I tak profesor Julian Lindley–French, doradca ds. wojskowych wielu brytyjskich gabinetów i autor książki na temat przyszłej wojny (Future War and Defence of Europe) napisał, że jego zdaniem sytuacja jest najgorsza od czasów zakończenia Zimnej Wojny. W jego opinii w czasie zbliżających się Świąt Putin ściągnie więcej wojska na granice z Ukrainą, dlatego, że naśladuje strategię zastosowaną przez państwa arabskie w czasie wojny Yom Kippur chcąc uzyskać efekt zaskoczenia. I to najprawdopodobniej mu się uda, bo Europa ogarnięta jest paniką w związku z Omikronem, zajęta przygotowaniami do zimowych wakacji, które w związku ze świętami się zaczynają i nie myśli o nieprzyjemnych kwestiach wojny na peryferiach kontynentu.
Dlaczego Rosja zdecydowała się na wysunięcie tak daleko idących żądań?
Lindley–French zastanawia się, dlaczego Moskwa wysunęła propozycje traktatowe w sprawie polityki bezpieczeństwa, których przyjęcie oznaczałoby wycofanie się NATO do kształtu sprzed rozszerzenia, czyli z roku 1997. Są, jego zdaniem, dwa wyjaśnienia powodów dlaczego Rosja zdecydowała się na wysunięcie tak daleko idących żądań, obydwa zresztą nie do zaakceptowania dla państw kolektywnego Zachodu. Po pierwsze może chodzić o to aby rozmawiać o bezpieczeństwie europejskim bezpośrednio z Waszyngtonem, bez udziału europejskich sojuszników NATO wbijając w ten sposób klin miedzy Stanami Zjednoczonymi a Europą, pogłębiając podziały i działając na rzecz rozbicia NATO. Po drugie, Putin może w ten sposób, wysuwając nieakceptowalne żądania, podobne trochę do tych, które Breżniew wysunął w 1977 roku co miało być uzasadnieniem dla dyslokacji rosyjskich rakiet SS-20, przygotowywać sobie grunt dla akcji o charakterze wojskowym, być może, ale niekoniecznie, w formie inwazji.
Obecnie, jak zauważa brytyjski ekspert, Rosja realizuje trzecią z czterech faz nielinearnego konfliktu. Pierwsza miała miejsce wiosną tego roku, kiedy siły rosyjskie współdziałając z Białorusią demonstrowały zdolność do zaatakowania Ukrainy z trzech kierunków. Dyslokacja wojskowa wzmocniona została agresywną polityką narracyjną (artykuł Putina). „Faza druga rozpoczęła się w październiku po przejęciu przez Moskwę pełnej kontroli nad zainicjowanym przez Mińsk kryzysem migracyjnym na granicy białoruskiej z Polską i Litwą, powiązanym ze stałym budowaniem obecności jednostek rosyjskich wzdłuż białoruskiej i rosyjskiej granicy z Ukrainą”. Faza trzecia operacji trwa obecnie i jej celem jest zarówno przygotowanie sił do ewentualnego ataku na Ukrainą, zastraszenie Kijowa jak również rozbicie i zdemotywowanie NATO. Fazą czwartą może być atak na Ukrainę.
Jak powinien zareagować Zachód?
Jak sytuacja wygląda z wojskowego punktu widzenia? Jak zauważą Julian Lindley–French amerykańscy analitycy są zdania, że w drugiej połowie stycznia Putin będzie dysponował siłami pozwalającymi mu rozpocząć atak w pełnej skali przeciw Ukrainie. Jeśli jednak jego cele są ograniczone, a wiele na to wskazuje, że tak właśnie jest, to w gruncie rzeczy może przejść do działania już teraz. Jednak utrzymywanie poważnych sił w gotowości do ataku nie może trwać przez dłuższy czas. Najpóźniej w lutym Putin będzie musiał zdecydować co robić – atakować czy rozpocząć proces deeskalacji?
Jak w takiej sytuacji winien reagować Zachód? Prof. Lindley–French, przypomina w tym kontekście maksymę Hobbesa, który napisał, że „zobowiązania traktatowe bez siły są tylko słowami nie zapewniającymi żadnej ochrony”. NATO w obecnym kryzysie winno chcieć osiągnąć cztery cele – po pierwsze deeskalować napięcie na granicy z Ukrainą, po drugie obronić suwerenne prawo każdego państwa do wybrania i przeprowadzenia działań zmierzających do integracji ze wspólnotą, również w wymiarze bezpieczeństwa, Zachodu. Trzecim celem winno być „przekonanie” Rosji, iż odwoływanie się do narzędzi presji wojskowej nie przyniesie jej oczekiwanych skutków, będzie za to „ekstremalnie” kosztowne z punktu widzenia strat politycznych, gospodarczych i strategicznych. Wreszcie czwartym celem Zachodu w obecnym konflikcie powinno być dążenie do stabilizacji w przyszłości relacji z Rosją nie w oparciu o formułę „przyjaźni” ale relacji o charakterze transakcyjnym. Jeśli chodzi o politykę NATO wobec Ukrainy, to Lindley–French popiera inicjatywę zaprezentowaną niedawno przez Alexandra Vershbowa, amerykańskiego dyplomatę byłego z-cę Sekretarza Generalnego NATO, który zaproponował powołanie do życia programu Ukraińskiej Inicjatywy Powstrzymywania (Ukrainian Deterrence Initiative – UDI), która miałaby być uzupełnieniem NATO-wskich programów partnerskich i oznaczać zaopatrzenie Kijowa w broń, ale również polegać na zorganizowaniu misji szkoleniowych. Lindley–French kończy swe rozważania zdaniem skierowanym, jak się wydaje, przede wszystkim pod naszym adresem. Pisze:
„Jeśli Amerykanie i Europejczycy okażą się teraz słabi, w przyszłości mogą zapłacić za to straszliwą cenę, zwłaszcza ci mieszkający na wschód od linii Odry i Nysy”.
Co sojusz państw Zachodu winien zrobić aby jego polityka powstrzymywania była skuteczną
Scott Cooper, analityk Atlantic Council, emerytowany oficer Marines opublikował na łamach Breaking Defence artykuł w którym poszukuje odpowiedzi na pytanie, co sojusz państw Zachodu winien zrobić, aby jego polityka powstrzymywania była skuteczną. W kwestii tej chodzi o to co zrobić, aby uniknąć wybuchu wojny z mocarstwami rewizjonistycznymi – Rosją i Chinami, które coraz bliżej, zarówno w obszarze wojskowym jak i politycznym współpracują ze sobą. Zacznijmy od prawdy fundamentalnej, która jednak w Polsce trudno się przebija do świadomości społecznej. Otóż, jak pisze Cooper „wszystkie zainteresowane strony muszą zaakceptować podstawową prawdę: prawdziwe odstraszanie musi opierać się na zdolnościach wojskowych, zwłaszcza w przestworzach”. A zatem nie dyplomacja, nie presja ekonomiczna i straszenie sankcjami, z pewnością nie odwoływanie się do wartości, które akurat w wypadku Rosji i Chin nie są wspólne, ale realna, twarda siła wojskowa. Nie dlatego, że inne czynniki w tym dyplomatyczne i ekonomiczne polityki odstraszania są nieistotne, bo są ważne, ale jako elementy towarzyszące a nie zastępujące możliwości wojskowe. Finezyjna dyplomacja, krasomówstwo polityków czy wojny celne nie odwiodły Hitlera od agresji, nie odwiodą też Putina o ile podejmie decyzję, że atak opłaca mu się bardziej niźli status quo. Jak zauważa Cooper w czasie ostatniej dekady zarysowały się trzy trendy – po pierwsze państwa europejskie zredukowały swój potencjał i możliwości wojskowe, po drugie Stany Zjednoczone zaczęły przesuwać swe zainteresowanie w rejon Indo–Pacyfiku, po trzecie wreszcie Rosja wzmocniła się z wojskowego punktu widzenia a ponadto pokazała gotowość użycia sił zbrojnych w polityce. Na ten opis relacji sił należy nałożyć zobowiązania polityczne i traktatowe państw kolektywnego Zachodu, które w Europie (biorąc pod uwagę zarówno NATO jak i Szwecję oraz Finlandię) zadeklarowały obronę Państw Bałtyckich a w Azji Tajwanu. „Ale jeśli te zapewnienia nie zostaną poparte wiarygodną siłą – argumentuje Cooper - z pewnością będą nieskuteczne w zapobieganiu konfliktom” W opinii amerykańskiego analityka liczy się zarówno podjęcie decyzji o zwiększaniu wydatków wojskowych, bo świadczy o determinacji i dążeniu do zmiany stanu obecnego, co już samo w sobie jest elementem odstraszającym potencjalnego agresora, ale również a może bardziej ważne jest to na co te zwiększone budżety wojskowe zostaną przeznaczone.
Zdaniem Coopera to, że od dekady w Europie i Stanach Zjednoczonych toczy się dyskusje na temat chińskich i rosyjskich systemów antydostępowych A2/AD jest pochodną nie tylko tego, że Pekin jest w stanie utworzyć tego rodzaju strefę o utrudnionej dostępności dla lotnictwa państwa Zachodu nad Tajwanem, a Rosja zbudowała podobne nad Krymem, Obwodem Kaliningradzkim i w Syrii, a teraz buduje nad Białorusią, ale również, a może przede wszystkim, wynika z faktu, że zmienił się układ sił w tej domenie i to nie na korzyść Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. „Dziś flota samolotów bojowych europejskich państw NATO – zauważa Cooper - składa się z 1781 samolotów, z czego ponad połowa to F-16 lub Eurofighter Typhoon. Żaden z tych samolotów nie ma zdolności stealth i oba są podatne na pociski systemów S-300 i S-400”. To, w opinii analityka Atlantic Council zmienia relację sił. Dziś sojusznicy z NATO nie mają już dominacji w powietrzu, co oznacza, że bardziej w sytuacji wybuchu konfliktu realny jest scenariusz wojny w Wietnamie, w czasie której Amerykanie utracili 3 300 samolotów niźli operacji Pustynna Burza, kiedy obrona przeciwlotnicza Iraku strąciła ich jedynie 23. Pocieszające jest to, że państwa europejskie NATO, ale również stowarzyszone złożyły zamówienia na zakup 553 samolotów F-35, co oznacza, że ich dostarczenie i wejście do służby spowoduje korzystną z punktu widzenia Zachodu zmianę relacji sił. Ale na uzyskanie tego efektu potrzeba czasu. Cooper przypomina w tym kontekście maksymę Thomasa Schellinga, który 55 lat temu, ale pogląd ten jest nadal aktualny napisał, że „moc krzywdzenia innych to siła przetargowa. Wykorzystywane jest to w dyplomacji, nikczemnej dyplomacji, ale jednak dyplomacji”. Innymi słowy jeśli polityka powstrzymywania ma być skuteczną, to państwa chcące przeciwdziałać wybuchowi wojny musza być silne, na tyle silne, aby potencjalny agresor został zniechęcony.
Może już nie starczyć czasu
Problemem jest oczywiście czas, zwłaszcza w obliczu obecnej sytuacji. Odbudowa zdolności wojskowych to nie jest zadanie liczone w miesiącach, a Putin już obecnie chce przystąpić do swej „wielkiej rozgrywki”. Ostatnie deklaracje Blinkena i Stoltenberga deklarujących wolę rozmów z Rosją na temat podnoszonych przez Moskwę kwestii bezpieczeństwa trzeba rozpatrywać w tych kategoriach, jako próbę gry na czas. Moskwa ma tego świadomość i dlatego żąda natychmiastowego, a nie po nowym roku, rozpoczęcia negocjacji. Będą one tym trudniejsze jeśli Waszyngton swą stanowczość będzie ograniczał do deklaracji nie decydując się na przesunięcie, choćby czasowe, wojska. Pamiętajmy o maksymie Hobbesa czy opinii Schellinga, jeśli Zachód, a dokładnie rzecz ujmując Stany Zjednoczone nie zaprezentują swej stanowczości, to na realne uzbrojenie się i przez to zwiększenie skuteczności polityki odstraszania może już nie starczyć czasu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/579168-warunki-skutecznosci-polityki-odstraszania-wobec-rosji