„Gdy dwa psy walczą o kość, pojawia się trzeci i im ją odbiera” – tak świeżo upieczona kandydatka centroprawicowej partii „Les Républicains” (LR) Valérie Pécresse odpowiedziała na pytanie dziennikarzy jak ocenia swoje szanse na zdobycie przyszłej wiosny fotela prezydenta Francji. Te dwa psy to oczywiście ubiegający się o reelekcję Emmanuel Macron i startująca po raz trzeci w prezydenckim wyścigu liderka Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen. W 2017 r. w drugiej turze wyborów oboje starli się ze sobą, i tym razem również miało tak być. Ale pojawili się inni kandydaci, którzy namieszali mocno w sondażach. Pierwszym jest znany prawicowy publicysta Éric Zemmour, który ogłosił „rekonkwistę” Francji, obiecuje „zero imigracji” i zachowanie tożsamości kulturowej kraju, niszczonej – jego zdaniem – przez politykę wielokulturowości. A drugim jest właśnie Valérie Pécresse.
Tygrysica
Wybrana na początku grudnia w plebiscycie - nazwanym przez polityków LR górnolotnie (i na wzór amerykański) „prawyborami” - na kandydatkę partii na prezydenta, plasuje się ona dziś w sondażach tuż za Macronem. Według badania instytutu Ipsos-Sopra Steria, opublikowanego w niedzielę w dzienniku „Le Monde” może ona liczyć na 17 proc. głosów w pierwszej turze, Macron na 24, a Le Pen i Zemmour na 14,5 proc. głosów. Daleko za nimi plasują się kandydat Zielonych Yannick Jadot oraz lider skrajnie lewicowej „Niepokornej Francji” Jean-Luc Mélenchon (obaj po 8,5 proc.). Jest to pierwszy raz, że partia de Gaulla, Pompidou, Chiraca i Sarkozy’ego wystawiła kobietę w wyścigu o fotel prezydencki. Pécresse, która od 2015 r. jest prezydentem regionu Île-de-France, obejmującym m.in. Paryż, pokonała swoich wewnątrzpartyjnych rywali z dużą przewagą. Na jej korzyść miało przemawiać m.in. to, że jest umiarkowana. W 2019 r. opuściła LR, bo uznała, że partia pod ówczesnym kierownictwem Laurenta Waquieza „dryfuje zbyt daleko w prawą stronę” i wzywała do sojuszu prawicy i politycznego centrum, utożsamianego przez takie ugrupowania jak Unia Demokratów i Niezależnych (UDI).
O głosy tego wyborczego centrum Pécresse chce zabiegać, ale dyskurs polityczny, m.in. za sprawą Zemmoura, przesunął się daleko w prawo. Także w LR jest prawicowe skrzydło, któremu przewodzi jej największy rywal w prawyborach Éric Ciotti, zwolennik stworzenia „francuskiego Guantanamo”. Temu dyskursowi polityk, nazywana przez swoich zwolenników „tygrysicą”, musi się podporządkować. W tym wyścigu prezydenckim nie da się po prostu uniknąć takich tematów jak bezpieczeństwo wewnętrzne czy masowa migracja. Więc ta, która uważa się za „gospodarczego liberała”, zaproponowała: ograniczenie migracji, deportowanie migrantów czarterami, podwojenie kar dla przestępców z przedmieść (co byłoby niekonstytucyjne) czy wymaganie od przybyszy poszanowania zasady laickości państwa. Są to propozycje, które mają zadowolić prawą stronę elektoratu i jej własnej partii. Ale Pécresse proponuje też liberalne reformy: decentralizację, obniżkę podatków, zmniejszenie służby publicznej oraz biurokracji. „Jestem w jednej trzeciej jak Thatcher i w dwóch trzecich jak Angela Merkel” – powiedziała o sobie w jednym z wywiadów. „Moi przeciwnicy nazywają mnie żelazną damą” – dodała. Ne da się ukryć, że francuska centroprawica, spadkobierczyni ruchu gaullistowskiego, która przez prawie 60 lat była główną formacją rządową we Francji, wciąż przeżywa traumę z powodu porażki odniesionej w wyborach prezydenckich w 2017 r., gdy jej kandydat François Fillon nie dostał się do II tury. Porażki, która nastąpiła pięć lat po nieudanej reelekcji Nicolasa Sarkozy’ego, pokonanego w drugiej turze w 2012 roku przez socjalistę François Hollande’a.
Nie taka prawicowa?
Przez jakiś czas wyglądało na to, że partia się już nie podniesie. Wewnętrznie podzielona i niepewna co do swojego ideologicznego profilu, wydawała się być skazana na rolę politycznego planktonu. Wraz z Pécresse pojawiła się szansa na renesans. Republikanie liczą, że wspierana przez Patricka Stefaniniego (który prowadził zwycięską kampanię Jacquesa Chiraca), zgarnie ona zarówno głosy na prawicy jak i na lewicy. W ostatnich latach wielu bardziej umiarkowanych wyborców LR wolało głosować na prezydencką partię „La République en Marche” (LREM) i dało się uwieść Macronowi. Lekko na prawo od centrum Pécresse chce wyrobić sobie niszę – jak sama mówi – „między ekstremami” . Francuzi stali się w ostatnich latach bardziej prawicowi, co potwierdzają badania, ale Marine Le Pen wciąż jest obłożona tabu, nie wspominając o Zemmourze, którego media nad Sekwaną przedstawiają jako rasistę i ekstremistę, dzielącego kraj. Pécresse może więc odegrać rolę mniejszego zła. Kto nie chce Macrona, ani Zemmoura, może głosować na nią. Tyle, że dla prawicy, tej od Le Pen i Zemmoura, urodzona w ekskluzywnej Paryskiej dzielnicy Neuilly-sur-Seine Pécresse to „więcej tego samego”. Dla nich jest ona przedstawicielką tej samej Paryskiej elity co Macron, uczęszczała do tych samych elitarnych szkół i uczelni, gdzie była formatowana na typowego przedstawiciela liberalnych elit. Od Macrona – twierdzą- niewiele ją różni, oprócz tego, że jest kobietą.
Wytykają jej, że w 2017 r. opowiadała się za zawarciem „konkordatu” z islamem, mówiąc iż jest przeciwna upieraniu się przy zasadzie laickości. Była za to zwolenniczką „twardej” postawy wobec Wielkiej Brytanii po brexicie i forsowała ideę silnej i suwerennej Unii Europejskiej. Praktykująca katoliczka, uczestniczyła wprawdzie w tzw. „Manif pour tous” przeciwko małżeństwom homoseksualnym w latach 2013/2014, ale pytana o to czy cofnęłaby legalizację małżeństw osób tej samej płci gdyby została prezydentem, zadeklarowała, że „nie, bo to byłoby nieludzkie”. Grzebiąc w czeluściach Internetu można znaleźć wiele innych, mało prawicowych wypowiedzi kandydatki LR na prezydenta. W 2006 r. choćby pisała na łamach „Le Monde”, że Francja jest „społeczeństwem wielokulturowym, które nie chce się do tego przyznać. (a powinno). „Mieszkańcy gett i ekskluzywnych dzielnic się w końcu wymieszają. Nasze granice otworzą się na nowe formy imigracji” – przekonywała, apelując o „jedność społeczną”. Skrajnie lewicowy portal „Mediapart” od lat poluje na kandydatkę, oskarżając ją o to, że korzystała z migrantów, by zwiększyć frekwencję na swoich mitingach, po tym jak w 2019 r. opuściła LR i założyła własną partię „Libres!”. Mieli być przywożeni autokarami na spotkania i sowicie opłacani. Cudzoziemcy (ze społeczności azjatyckiej) mieli także stać za jej zwycięstwem w prawyborach „Les Républicains”. Jak twierdzi Mediapart masowo rejestrowali się jako członkowie partii w ostatnich tygodniach lub dniach przez plebiscytem, a potem oddawali głos na Pécresse. Co jest dziwne, biorąc pod uwagę, jak podkreśla portal, że jest ona przeciwna udzieleniu prawy wyborczych nie-Francuzom.
Bądź jak bądź „tygrysica” jest w blokach startowych i ma duże szanse, w każdym razie obecnie, dostać się wraz z Macronem, do drugiej tury. Jeśli uda jej się podtrzymać zainteresowanie Francuzów. Zemmour, gdy się pojawił w wyścigu, także odnotowywał rosnące słupki poparcia. Ta początkowa fala entuzjazmu jednak już opadła. Pécresse nie będzie więc łatwo, tym bardziej, że pokonany przez nią w prawyborach Eric Ciotti nie chce się najwyraźniej pogodzić z porażką. Założył nowy ruch wewnątrz partii pod tytułem „W prawo!” (A droite!) i chce wymusić na kandydatce na prezydenta by „wzięła jego propozycje pod uwagę”. Pécresse będzie więc musiała z jednej strony walczyć o poparcie wyborców a z drugiej o to, by jej się partia nie rozpadła. Francuskie media jednak się radują. Prezydencki wyścig stał się nagle o wiele ciekawszy, a Macron, jak twierdzą, wreszcie ma „z kim przegrać”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/578946-francuska-centroprawica-znalazla-rywala-dla-macrona