W Stanach Zjednoczonych coraz częściej dyskutuje się na temat ewentualnej wojny z Chinami. Najczęściej wypowiadający się na ten temat Autorzy argumentują, że konflikt może wybuchnąć niespodziewanie, w perspektywie najbliższych 5 lat, jak napisał niedawno na łamach „The Wall Street Journal” Andrew Michta, i będzie to starcie krótkotrwałe. Hal Brands, profesor stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Hopkinsa i Michael Backley, profesor politologii z Tufts University kwestionują ten ostatni pogląd na łamach periodyku „Foreign Affairs”.
Ich zdaniem wojna Stanów Zjednoczonych z Chinami, jeśli wybuchnie, wcale nie będzie krótkim starciem, wręcz przeciwnie będziemy mieli do czynienia z walką na wyniszczenie, z pewnością z ponadregionalnym konfliktem na dużą skalę, który może z dużym prawdopodobieństwem eskalować do poziomu starcia nuklearnego. Prześledźmy zatem linię rozumowania Autorów bo perspektywa uwikłania się naszego głównego sojusznika w odległy konflikt na drugiej półkuli zmienia również położenie Polski, a przynajmniej winna być uwzględniona w naszych kalkulacjach geostrategicznych.
„Może grozić nam katastrofa”
Wojna o Tajwan będzie najprawdopodobniej raczej długa niż krótka - regionalna, a nie lokalna, i o wiele łatwiej będzie ją rozpocząć niż zakończyć. Będzie się rozszerzać i eskalować, ponieważ oba kraje szukać będą dróg do zwycięstwa w konflikcie, na którego przegranie nie stać żadnej ze stron. Stwarza to również będzie poważne dylematy związane z zaprowadzeniem pokoju i wysokie ryzyko przejścia do konfliktu atomowego. Jeśli Waszyngton nie zacznie przygotowywać się do konfliktu, który będzie się przedłużał, a potem nie zakończy go, może grozić nam katastrofa, gdy zacznie się strzelanina
— piszą Brands i Backley.
Wojna z Chinami o Tajwan, tu pełna zgoda, zacznie się od zaskakującego ataku. Chińska doktryna wojenna przewiduje zaskakujące „uderzenie obezwładniające” przy użyciu najprawdopodobniej sił rakietowych, które wymierzone może być zarówno w wyspę jak i amerykańskie bazy wojskowe położone na Pacyfiku. Skoordynowane z tym ataki cybernetyczne na infrastrukturę krytyczną i uderzenie na łączność satelitarną oraz zniszczenie potencjału kosmicznego w znacznym stopniu utrudni udzielenie odpowiedzi na chiński atak. Pekin wykorzysta to osłabienie Ameryki próbując dokonać inwazji na Tajwan. Jeśli w tym krytycznym momencie, argumentują Brands i Backley, Pentagon nie będzie zdolny odpowiedzieć na agresję, konflikt będzie przegrany i to szybko. Takie są podstawowe założenia strategiczne amerykańskich sił zbrojnych, do odpowiedzi na tego rodzaju uderzenie Ameryka się przygotowuje należy zatem założyć, że istnieje spora doza prawdopodobieństwa, iż Chińczykom nie uda się wykonać „obezwładniającego uderzenia”. Co zatem dalej, stawiają pytanie amerykańscy profesorowie? Założenie czynione przez wojskowych planistów w myśl którego niepowodzenie skłoni Pekin do zastanowienia i rozpoczęcia rokowań kończących wojnę może okazać się nadmiernie optymistyczne, tym bardziej, że stawka konfliktu jest zbyt wysoka i może nią być sprawowanie władzy przez obecną chińską elitę, a nawet istnienie samego państwa. Tym bardziej, że w epoce nowożytnej wszystkie wojny o regionalną lub globalną hegemonię raczej trwały dłużej niźli krócej. Tak będzie i teraz, zwłaszcza, że każde z dużych państw, zarówno Chiny jak i Stany Zjednoczone, jeśli pierwsze starcie nie będzie przebiegało po ich myśli ma wystarczający potencjał, aby się zmobilizować do uczestnictwa w przedłużającej się walce. Potrzebna będzie determinacja, ale zważywszy na cenę, jaką ponieść może strona przegrana, wydaje się, że i jej nie zabraknie. Z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć można, że Xi Jinping i jego ekipa rządząca obecnie Chinami w obliczu niepowodzenia strategii „pierwszego uderzenia”, czyli w sytuacji kiedy nie rozbije ono sił amerykańskich i nie obezwładni Waszyngtonu, nie podda się. Przegrana oznaczałaby podważenie legitymacji do sprawowania władzy nie tylko Xi Jinpinga, ale być może nawet całej Partii Komunistycznej. Podobnej reakcji można spodziewać się po stronie amerykańskiej. Nawet jeśli, a może tym bardziej, atak na Tajwan przypominał będzie Pearl Harbour, społeczeństwu amerykańskiemu trudno będzie zaakceptować upokarzający pokój, a jego ewentualne przyjęcie nadwyręży a właściwie zniszczy reputację Stanów Zjednoczonych w oczach sojuszników, co oznacza, że może otworzyć Chinom drogę do osiągnięcia regionalnej hegemonii a to jest dla Ameryki scenariuszem nieakceptowalnym. A zatem najbardziej prawdopodobną reakcją Waszyngtonu, w przypadku przegrania pierwszego starcia z Chinami, będzie ściągnięcie i mobilizacja pozostałych zasobów, zbudowanie obrony poza pierwszą linią wysp i przygotowanie się do kontrataku. Podobnej reakcji, jeśli nie uda się atak z zaskoczenia, można spodziewać się po Pekinie. Zmobilizowane zostaną siły drugiego rzutu, po to aby ponowić atak i ostatecznie zająć Tajwan. Oznacza to, w opinii Brandsa i Backleya wielkie prawdopodobieństwo uwikłania się obydwu krajów w przedłużająca się wojnę, która już nie będzie lokalnym konfliktem a może przekształcić się w starcie regionalne, albo nawet poważniejsze.
Kiedy wojny między mocarstwami się przeciągają, stają się większe, bardziej chaotyczne i trudniejsze do rozwiązania. Każdy konflikt między Stanami Zjednoczonymi a Chinami prawdopodobnie zmusi oba kraje do zmobilizowania ich gospodarek do wojny. Po początkowych salwach obie strony spieszyły się będą, aby uzupełnić straty - amunicję, okręty, okręty podwodne i samoloty utracone na początku walk. Ten wyścig nadweręży „bazy przemysłowe” obu krajów, wymagał będzie reorientacji ich gospodarek i zachęci do apeli nacjonalistycznych – lub odwołania się do przymusu rządowego – by zmobilizować ludność do wspierania przeciągającej się walki.
Dążenie do szybkiego zwycięstwa
Wojny między mocarstwami mają tendencję do eskalowania, co jest tym bardziej prawdopodobne, że każda ze stron będzie dążyła do szybkiego zwycięstwa. Rozciągnięciu ulegają fronty, uderzeniom podlegają cele do tej pory, choćby z racji swego położenia w oddaleniu od linii bezpośredniego starcia, bezpieczne, rośnie akceptacja dla strat w ludziach, poszukiwani są nowi alianci, których wejście do walk mogłoby przesądzić szalę wojny. Taka jest logika przeciągającego się konfliktu między mocarstwami i trudno założyć, argumentują Brands i Backley, że tym razem będzie inaczej. Wielka wojna wymaga też przeformułowania jej celów politycznych. Tak będzie i tym razem. Już nie będzie się walczyć o Tajwan, ale np. o likwidację chińskich możliwości w zakresie prowadzenia agresywnej polityki zagranicznej. Takie przeformułowanie celów wojny utrudni też jej szybkie zakończenie, przeciwnikowi trudniej będzie zaakceptować przegraną, co znów wzmacnia potencjał i perspektywy eskalacji konfliktu. W przypadku starcia między Chinami a Stanami Zjednoczonymi należy jeszcze się zastanowić w jaki sposób na charakter konfliktu wpłynie fakt, iż mamy do czynienia z mocarstwami nuklearnymi. W pierwszej fazie wojny, paradoksalnie posiadanie tego arsenału, zwiększa perspektywę eskalacji, bo obie strony ślepo wierzyć będą w odstraszającą, w ostatecznej instancji, moc broni nuklearnej. Naukowcy taką sytuację określają mianem „paradoksu stabilności – niestabilności” i są zdania, że posiadanie potencjału nuklearnego skłania strony konfliktu do eskalowania starcia konwencjonalnego, każdy bowiem ślepo wierzy, że w „ostatecznej instancji” jest bezpieczna. Tego rodzaju podejście jest już widoczne w strategiach wojskowych obydwu krajów. Chińscy stratedzy wierzą, że Ameryka nie zaatakuje, właśnie z powodu odstraszającej mocy ich sił nuklearnych, baz wojskowych znajdujących się na lądzie, a Amerykanie uważają, że Pekin nie odpowie atakiem, z tego samego powodu, na obiekty znajdujące się na terytorium Stanów Zjednoczonych. Te kalkulacje mogą okazać się błędne, a w opinii Brandsa i Backleya, eskalacja do poziomu wymiany ciosów nuklearnych z pewnością o taktycznym a może nawet operacyjnym charakterze jest bardzo prawdopodobna. Już w czasach Zimnej Wojny, amerykańskie planowanie strategiczne brało pod uwagę użycie ładunków nuklearnych aby skutecznie, na poziomie taktycznym, uniemożliwić ZSRR osiągnięcie przewagi konwencjonalnej. Tak może być i teraz, zresztą, jak uważają, prawdopodobne jest odwołanie się przez każda ze stron do broni jądrowej, po to aby uniknąć szybkiej i upokarzającej porażki. Inną ewentualnością jest użycie ładunków nuklearnych przez każdą ze stron po to aby zakończyć przedłużający się „konflikt na wyniszczenie”. Już w czasie wojny koreańskiej Waszyngton rozważał tego rodzaju opcję, po to aby skutecznie „przekonać” Pekin iż wspieranie komunistycznej Północy nie jest dobrym posunięciem. W przypadku wojny między Stanami Zjednoczonymi a Chinami tego rodzaju logika może się również pojawić.
Ameryka, argumentują Brands i Backley, musi zatem zacząć się przygotowywać do wojny tego rodzaju a nie krótkiej batalii o Tajwan. Co Waszyngton powinien zrobić aby wygrać konflikt z Chinami? Amerykańscy eksperci formułują cztery warunki, po spełnieniu których rośnie prawdopodobieństwo zwycięstwa. Po pierwsze Ameryka musi wygrać już trwający wyścig kto lepiej przygotuje się do wojny. Chińska skłonność do zaatakowania zmniejszy się znacząco jeśli Waszyngton i Tajpej już teraz uzupełnią swe składy amunicyjne, zwłaszcza skokowo zwiększą potencjał rakietowy, zdolny niszczyć chińskie siły desantowe. Po drugie zarówno Tajwan jak i Stany Zjednoczone muszą pokazać Pekinowi, że się nie wystraszą i będą grać twardo. Oznacza to rozpoczęcie przygotowań mających na celu ochronę zarówno ludności cywilnej (schrony) jak i infrastruktury krytycznej, w tym potencjału przemysłowego, na wypadek chińskiego uderzenia. Po trzecie Ameryka musi osiągnąć kontrolę eskalacyjną, np. pokazując, że jest w stanie skutecznie sparaliżować chiński potencjał ekonomiczny blokują dostawy podstawowych surowców np. niszcząc chińską flotę handlową. Kontrolowanie drabiny eskalacyjnej, i to jest czwarty warunek zwycięstwa, jest w opinii amerykańskich ekspertów kwestią kluczową i warunkiem sukcesu. Przy czym nie chodzi w tym wypadku o eskalowanie przemocy i skali konfliktu, ale posiadanie takich zdolności, np. w sferze cyber, aby Pekin miał świadomość, że Ameryka jest w stanie prowadzić działania w domenach niewygodnych z chińskiego punktu widzenia czy wręcz przenieść konflikt „na chińską ziemię”. Wreszcie należy opracować adekwatną do sytuacji teorię zwycięstwa, odpowiednio kalibrując amerykańskie cele wojenne. Konflikt z Pekinem nie skończy się obaleniem komunistycznego reżimu czy aktem kapitulacji. Takie stawianie spraw wręcz przedłuży czas wojny zwielokrotniając determinację walczących i przybliżając wszystkich do nuklearnego Armagedonu. Najlepszym rozwiązaniem byłoby w tej sytuacji, proponują Brands i Backley, powrót do status quo sprzed wojny – Tajwan pozostaje wolnym krajem, a Ameryka powstrzymuje się od rozmieszczenia na wyspie swych sił zbrojnych. Tego rodzaju wojnę można będzie wygrać i do takiego konfliktu Waszyngton musi zacząć się przygotowywać.
Jeśli jednak słusznym jest czynione przez Amerykańskich ekspertów założenie o perspektywie przedłużającej się wojny między Stanami Zjednoczonymi a Chinami, to kluczowym wydaje się przygotowanie, do czego wzywam, odpowiedzi państw europejskich na tego rodzaju sytuację. Może ona zostać potraktowana przez Moskwę w charakterze „okienka możliwości”, a to oznacza, że i my musimy mieć nasze 4 punkty, których realizacja zwiększa nadzieje na zwycięstwo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/578843-o-naturze-wojny-stanow-zjednoczonych-z-chinami