„Nasze propozycje, które sformułowaliśmy, są absolutnie merytoryczne, absolutnie trafne, bez półtonów opisują, jak widzimy nasze interesy narodowe, a także opisujemy, jak widzimy bezpieczeństwo militarne w Europie” – powiedział występując w programie telewizyjnym Sołowiow Live Aleksander Gruszko, rosyjski wiceminister spraw zagranicznych.
Jak dodał „nastał moment prawdy”, a relacje Rosji z Zachodem znalazły się „w niebezpiecznym punkcie” i chodzi teraz o to, aby prawdopodobny „scenariusz wojenny” zamienić na polityczne uregulowanie problemów, rozpoczęcie dialogu w duchu porozumienia z Helsinek zawartego w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. „Jeśli to nie zadziała – powiedział rosyjski wiceminister - to już wskazaliśmy, wtedy też przełączymy się na tryb tworzenia kontr-zagrożeń, ale wtedy będzie już za późno, żeby zapytać nas, dlaczego podjęliśmy takie a takie decyzje, dlaczego umieściliśmy tam takie systemy”. Miał być może na myśli to o czym niedawno powiedział Aleksandr Łukaszenka, a mianowicie możliwość dyslokacji na Białoruś rosyjskich głowic nuklearnych być może chodzi o innego rodzaju posunięcia, jednak wspólnym mianownikiem deklaracji ministra Gruszko jest dążenie Rosji do eskalowania napięcia w relacjach z Zachodem i osiągnięcie „punktu przełomu”, o czym niedawno pisałem, na wzór Kryzysu Kubańskiego 1962 roku.
Świadczy o tym charakter propozycji traktatów, z jednej strony ze Stanami Zjednoczonymi, z drugiej z NATO, które w piątkowe popołudnie na swej stronie internetowej umieścił rosyjski MSZ. Są one zapowiadaną od dłuższego czasu przez Władimira Putina formułą ustanowienia nowego porządku bezpieczeństwa w Europie z udziałem Rosji, a w związku z tym, niezależnie od tego czy zostaną one przez Zachód uznane za dobrą formułę porozumienia, bo raczej nie zostaną, przedstawiają rosyjski punkt widzenia, plan gry Moskwy w którym znajdują się cele które mogą zostać zrealizowane zarówno teraz jak i w dłuższej perspektywie. Przeanalizujmy zatem obydwa dokumenty. I tak w propozycji traktatu ze Stanami Zjednoczonymi „o gwarancjach bezpieczeństwa” zawarto zapisy (art. 1 ) w myśl których żadna ze stron umowy nie podejmuje działań i nie realizuje przedsięwzięć, a dotyczy to również sojuszy wojskowych, w których one uczestniczą, które miałyby wpływ na bezpieczeństwo drugiej strony. W preambule propozycji traktatu wspomina się również nieingerowanie w politykę wewnętrzną stron, tak zatem jego zawarcie musiałoby się równać kresowi „polityki opartej na wartościach”, obrony praw człowieka etc. Zasada niepodejmowania działań wymierzonych w bezpieczeństwo drugiej strony traktatu miałaby zostać rozciągnięta na sojusze wojskowe, w których uczestniczą obydwa państwa, bo zobowiązują się one (art.2) działać na rzecz zmiany polityki sojuszy i koalicji, w których są członkami, tak aby przestrzegały one zapisy Karty ONZ. W rosyjskiej interpretacji tego rodzaju zwrot oznacza podkreślanie suwerenności każdego państwa, również w sprawach wewnętrznych i odejście od doktryny R2P (Responsibility to protect) uzasadniającej interwencje o charakterze wojskowym w państwach, których rządy uprawiają np. politykę masowych represji czy wręcz ludobójstwa.
Przyjęcie zapisów tego artykułu zmuszałoby, co wydaje się dość oczywiste, Stany Zjednoczone nie tylko do rewizji swej długoletniej linii politycznej, ale przede wszystkim do podjęcia próby narzucenia nowej sojusznikom. Niezależnie od tego czy tego rodzaju zmiana udałaby się (co raczej wątpliwe), amerykański system sojuszniczy zacząłby podlegać, szczególnie w Europie, kolejnym napięciom. Ponadto Moskwa zaproponowała zapis (art. 3), w świetle którego Stany Zjednoczone i Rosja zobowiązują się „nie wykorzystywać terytorium innych państw” w celu przygotowywania napaści na stronę traktatu ale też działań, które „godzą w podstawowe interesy bezpieczeństwa” państw sygnatariuszy. Nietrudno wywieść z tego, że przyszłość amerykańskiej obecności wojskowej w Europie Środkowej, ale niewykluczone, że również w Japonii i Korei Płd., w świetle tego rodzaju zapisów stawałaby pod znakiem zapytania. Nie wyjaśnia się też, w jaki sposób miałyby zostać określane owe „podstawowe interesy bezpieczeństwa”, zapewne w toku niekończących się negocjacji, co jednak nie zmienia faktu, iż gdyby umowa została podpisana w proponowanym kształcie, to Rosja uzyskałaby formalne możliwości do określenia limitów amerykańskiej obecności wojskowej poza obszarem Stanów Zjednoczonych. To też skłania do przypuszczeń, że umowa nie zostanie podpisana. Podobnie, jak propozycje sformułowane w art. 4, w myśl których Stany Zjednoczone zobowiązują się do nierozszerzania NATO i nie przyjmowania do Sojuszu państw niegdyś będących członkami ZSRR. W artykule tym, odnoszącym się w pierwszym rzędzie do Ukrainy, Mołdawii i Gruzji, choć również państw Azji Środkowej, znalazły się dalej idące zapisy, w myśl których „Stany Zjednoczone Ameryki nie będą tworzyć baz wojskowych na terytorium państw, które były wcześniej członkami Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich i nie są członkami Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego, wykorzystywać ich infrastruktury do jakiejkolwiek działalności wojskowej ani rozwijać dwustronnej współpracy wojskowej z nimi”. Art. 5 proponowanego przez Moskwę Waszyngtonowi traktatu przewiduje zakaz budowy instalacji wojskowych i rozmieszczania swoich oddziałów, a dotyczy to również działania w ramach sojuszy i koalicji, w których uczestniczą strony traktatu, w miejscach, w których „takie rozmieszczenie mogłoby zostać odczytane przez drugą stronę jako zagrożenie dla jej bezpieczeństwa”. Nie trzeba wielkiej przenikliwości, aby zrozumieć, iż przyjęcie tego rodzaju zapisów oznacza wycofanie amerykańskich oddziałów choćby z Europy Środkowej. Co więcej, w artykule tym miałby znaleźć się zapis, że strony traktatu „powstrzymują się” od misji patrolowych z udziałem ciężkich bombowców, zarówno uzbrojonych w środki konwencjonalne jak i jądrowe, w bezpośredniej bliskości od granic drugiej strony, a także wycofują z tych rejonów okręty podwodne. Oznacza to, iż Rosja proponuje Stanom Zjednoczonym jednostronne wycofanie się z ochrony przestrzeni powietrznej z pewnością Państw Bałtyckich, również zapewne Norwegii i Dalekiej Północy. Przyszłość amerykańskich baz w Norwegii stawałaby pod znakiem zapytania, nie mówiąc już o regularnych patrolach na wodach Oceanu Lodowatego. Wreszcie, Rosjanie proponują (art. 6), aby strony porozumienia nie rozmieszczały rakiet średniego i pośredniego zasięgu bazowania lądowego „poza obszarami swych terytoriów” a także na własnych terytoriach, o ile są one w stanie razić cele na obszarze państw będących stroną umowy. Zapisy tego artykułu, gdyby zostały przyjęte, oznaczają nie tylko przyłączenie się Waszyngtonu do moratorium na rozmieszczanie nowych rakiet o zasięgu taktycznym w Europie, które miałyby możliwość przenoszenia głowic jądrowych, co gdyby zostało przyjęte konserwowałoby czterokrotną przewagę Rosji w tych systemach, ale również faktyczne zwinięcie amerykańskiego parasola nuklearnego nad Europą, przy pozostawieniu Rosji jej arsenału (który przecież znajduje się na terenie Federacji Rosyjskiej) w nienaruszonym stanie. Kończący propozycję traktaty art. 8 przewiduje jego wejście w życie z datą otrzymania stosownej noty przez drugą stronę. To też interesująca propozycja, bowiem Rosjanie najwyraźniej nie oczekują ratyfikacji umowy, a nawet zapewne zaważywszy na stan nastrojów w Kongresie nie spodziewają się tego rodzaju decyzji. A zatem musi pojawić się w tym miejscu pytanie, po co Moskwie potrzebny jest formalny traktat, który z formalnego punktu widzenia może nie wejść w życie? Wydaje się, że odpowiedzią na to pytanie jest jego czas wejścia w życie. Chodzi w tym wypadku bardziej o politykę niźli prawne gwarancje obowiązywania umowy. Te też są ważne, ale ich uzyskanie (ratyfikacja) jest mniej prawdopodobne. Przeto Moskwa chciałaby, aby Waszyngton rozpoczął faktyczną realizację zapisów porozumienia, jeszcze przed jego ratyfikacją, która z racji materii (również rokowania Amerykańskie z sojusznikami) musi przecież trwać. Prawne umocowanie proponowanego przez Rosję nowego porządku bezpieczeństwa, którego wizja znajduje się w proponowanym traktacie, nie jest ani sprawą szybką, ani pewną. Pewne jest natomiast to, że jeśli Ameryka, a precyzyjnie rzecz ujmując prezydent Biden, zgodzi się na proponowane zapisy, co podkreślam po raz kolejny, wydaje się nieprawdopodobne, i zacznie redukować swą zamorską obecność wojskową, to Rosja powstałą próżnię natychmiast jest zdecydowana wypełnić. To, jak można przypuszczać, powoduje, iż ratyfikacja traktatu nie jest jej aż tak potrzebna, bo liczyć się już będzie nowa relacja sił. W drugiej propozycji traktatowej, tym razem umowy, której stronami miałaby stać się z jednej strony, Rosja, a z drugiej, państwa NATO znajdujemy z naszej perspektywy jeszcze ciekawsze zapisy. Tutaj również punktem wyjścia (preambuła i art.1) są sformułowania na temat prowadzenia przez strony polityki, która nie polega na „umacnianiu” własnego bezpieczeństwa kosztem bezpieczeństwa drugiej strony, co winno oznaczać wstrzemięźliwość na poziomie planowania strategicznego i operacyjnego, wzajemne informowanie się o manewrach i ćwiczeniach wojskowych a także uruchomienie (art. 2) działających w permanencji platform negocjacji i konsultacji w postaci reaktywacji rady Rosja – NATO a także stworzenie „gorących linii” komunikacyjnych. Kluczowym wydaje się w tej propozycji traktatowej być art. 4 w którym Rosja i państwa członkowskie NATO będące w Sojuszu 27 maja 1997 roku deklarują, że „nie będą rozmieszczać swoich sił zbrojnych i broni na terytorium wszystkich innych państw europejskich poza siłami stacjonującymi na tym terytorium według stanu na dzień 27 maja 1997 r”. Oznacza to w praktyce nie tylko, choć to oczywiste, wycofanie wojsk NATO-wskich z obszarów państw, które weszły do NATO po tej dacie, czyli z terenu całej Europy Środkowej, Bałkanów i Państw Bałtyckich. Już sama formuła przyjęta w redakcji tego artykułu zakłada faktyczny podział Sojuszu Północnoatlantyckiego na grupę „starych członków” będących w Aliansie przez 1997 rokiem i nowych, którzy weszli doń później. Ci nowi mieliby mieć inny status bezpieczeństwa. Rosja uzyskiwałaby możliwość współkształtowania tego statusu, a na mechanizm ten miałyby zgodzić się państwa umieszczone przez Moskwę w tym „NATO-bis” - one są bowiem proponowana stroną traktatu. Można się tylko domyślać, jeśli ktokolwiek uzna, że zawarcie porozumienia w tym kształcie jest realne, jaka byłaby przyszłość NATO, sojuszu podzielonego przez Rosję i uznającego za prawomocny fakt takiego zróżnicowania swoich członków. I w tej propozycji znajduje się zapis (art. 5) uniemożliwiający rozmieszczenie rakiet średniego zasięgu, tylko, że w przeciwieństwie do moskiewskiej propozycji traktatu ze Stanami Zjednoczonymi w którym jest mowa „powstrzymaniu się stron” od rozmieszczenia rakiet średniego i pośredniego zasięgu w tym wypadku użyto formuły w czasie przyszłym „strony wykluczają rozlokowywanie”. Ta różnica sformułowań oznacza przyjęcie status quo za punkt wyjścia, sytuacji w której Rosja ma w tym systemach dominującą przewagę i chce w Europie zakonserwować ten stan. Art. 7 przewiduje denuklearyzację Europy, za wyjątkiem arsenałów Francji i Wielkiej Brytanii. Zapisy nie obejmują również Rosji, bowiem propozycja została sformułowana w następujący sposób – „strony wykluczają stacjonowanie broni nuklearnej poza własnym terytorium”. Wreszcie ostatni 8 art. tej propozycji przewiduje wstąpienie zapisów umowy z chwilą jej podpisania, co oczywiście rodzi podobne skutki jak opisywany przeze mnie wcześniej mechanizm zaproponowany Stanom Zjednoczonym.
Mamy tu jak na dłoni rosyjską wizję europejskiego systemu bezpieczeństwa, faktycznej likwidacji NATO, finlandyzacji Ukrainy, zbudowania z Europy Środkowej strefy rosyjskich wpływów, innymi słowy przywrócenia na naszym kontynencie sytuacji z chwili rozpadu ZSRR. Nawet jeśli te propozycje nie zostaną przyjęte, to stanowią one jasno przedstawiona przez Moskwę wizję ładu europejskiego, są rodzajem wieloletniej strategii, planem, który Kreml chce realizować. Nie wolno zapominać, że sformułowanie tych propozycji odbywa się w kontekście mobilizacji znacznych sił wojskowych na granicach z Ukrainą i drastycznych represji na Białorusi. Mamy zatem do czynienia nie tylko z obrazem idealnego ładu regionalnego à la Russe, ale również z czytelnym odwołaniem się do narzędzi którymi w zaprowadzeniu tego porządku Moskwa chce się posłużyć.
Pozostaje wreszcie ostatnia konstatacja. Propozycja rosyjska nie zostanie przez Zachód przyjęta. Nie jest płaszczyzną negocjacji, ale w gruncie rzeczy czymś w rodzaju aktu kapitulacji. Dlaczego zatem, znana z finezji rosyjska dyplomacja, zdecydowała się na zaprezentowanie tak topornych dokumentów? Tu mamy, jak się wydaje, clou problemu. Otóż zaryzykuję tezę, że Moskwie wcale nie zależy na ich przyjęciu, ani nawet niespecjalnie jest zainteresowana negocjacjami na ten temat. Liczy na odrzucenie swych propozycji, co pozwoliłoby jej na sformułowanie narracji, iż „wyczerpała dyplomatyczne drogi rozwiązanie konfliktu”. Jeśli tak jest, to opublikowane przez rosyjski MSZ propozycje traktatowe oznaczają, iż jesteśmy bliżej scenariusza wojennego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/578629-rosyjskie-propozycje-traktatow-scenariusz-wojenny