Rosyjski Gazprom w specjalnym komunikacie poinformował, że wywiązał się z tegorocznych porozumień w sprawie tranzytu gazu ziemnego przez Ukrainę, który osiągnął poziom, tak jak przewidywały stosowne umowy 40 mld m³. Równocześnie w okresowej informacji rosyjskiego koncernu na temat poziomu jego wydobycia i eksportu możemy znaleźć inne, niezwykle interesujące informacje. I tak poziom zapasów przechowywanych w ukraińskich podziemnych magazynach gazu wynosi na progu zimy, która w tym roku ma być w opinii synoptyków wyjątkowo ciężka i długa, jedynie 15,34 mld m³ i jest o niemal 40 proc. (dokładnie 39,2 proc.) niższy niźli w tym samym okresie rok wcześniej.
Oznacza to też, zdaniem rosyjskich ekspertów, że całe zapasy gazu, które Kijów zdołał zgromadzić w miesiącach letnich już zostały zużyte, bowiem na koniec poprzedniego sezonu grzewczego, wiosną tego roku Ukraina miała w swoich magazynach 15,29 mld m³. Podobnie sytuacja wygląda w Europie, a w szczególności w Niemczech. Handelsblatt przytacza słowa Sebastiana Bleschke, dyrektora zarządzający Initiative Energiespeicher (INES), wspólnego przedsięwzięcia niemieckich importerów i dystrybutorów gazu zimnego, który poinformował o historycznie niskich jak na tę porę roku, wynoszących 59 proc. pojemności, zapasach w niemieckich podziemnych magazynach gazowych. W jego opinii jeśli gaz z magazynów będzie pobierany w takim tempie jak to jest obecnie a nie nastąpią nowe dostawy, to wówczas może okazać się, iż w lutym gazu na niemieckim i szerzej, europejskim rynku zacznie brakować. Te dwie informacje mają ze sobą związek, bowiem możemy mieć do czynienia zarówno z czasowym wstrzymaniem ukraińskiego tranzytu, jak i rosnącymi obawami państw europejskich, iż gazu zacznie brakować zimą, co może pogłębić już ostry kryzys energetyczny.
Rosyjski Gazprom na całej sytuacji oczywiście zarobi, zresztą już zarabia, ale nie o to, a przynajmniej nie tylko o to w całej operacji może chodzić. Najpierw jednak poświęćmy kilka słów stronie ekonomicznej tego co dzieje się na europejskim rynku gazu. Otóż jak wynika z komunikatów rosyjskiego koncernu tylko w czasie 10 miesięcy tego roku jego przychody z eksportu, w związku z sytuacją rynkową, wystrzeliły i zamknęły się kwotą 40 mld dolarów, co oznacza, że uległy podwojeniu. Rosyjskie media cieszą się pisząc, że w gruncie rzeczy nakłady na Nord Stream 2 jakie poniosła Federacja Rosyjska już właściwie się zwróciły, i to z nadwyżką. Ostatnie deklaracje nowej niemieckiej minister spraw zagranicznych na temat tego, że certyfikacja gazociągu i jego dopuszczenie do eksploatacji nie nastąpi wcześniej niźli w drugiej połowie przyszłego roku są przyjmowane w Moskwie ze spokojem, bo to dziś Europa ma problem musząc zmagać się z wysokimi cenami gazu, które po deklaracjach Annalena Baerbock jeszcze wzrosły. W efekcie Alexander Schallenberg, premier Austrii, kraju który uprawia tradycyjnie przyjazną wobec Moskwy politykę niezależnie od tego na jakie pomysły wpadną na Kremlu, wystąpił z inicjatywą, skierowaną do ministrów spraw zagranicznych państw Unii aby natychmiast uruchomić Nord Stream 2. Powiedział też, co jest zupełnym curiosum, ale pokazuje sposób myślenia części środowisk na Zachodzie, że nie należy używać gazociągu w charakterze narzędzia presji na Rosję.
Niepokojące sygnały
Jednak to, co się dzieje na europejskim rynku gazu, z perspektywy Kijowa jest niepokojące co najmniej z kilku powodów. Jeśli bowiem będą pustoszały ukraińskie magazyny gazu i podobna sytuacja będzie w Europie, to w sytuacji prawdopodobnego wstrzymanie tranzytu Ukraina pozostanie bez gazu. Jego zakup na rynkach europejskich będzie utrudniony ze względu na zaporową cenę a dodatkowo dostarczenie paliwa, w ramach tzw. rewersu będzie niemożliwe. Istniejąca infrastruktura nie pozwala zaopatrywać w ten sposób niektórych regionów Ukrainy, zwłaszcza położonych na wschodzie i południu (Odessa) kraju. Do tej pory problem rozwiązywany był w ten sposób, że gaz pobierany był fizycznie z rurociągu tranzytowego biegnącego przez Ukrainę, a jedynie rozliczany jako rewers w dokumentach. Jak napisał Jarosław Biełow, były ambasador Ukrainy w Indiach deficyt gazu na Ukrainie i jego wysokie ceny to nie tylko problem, w związku z faktem, że mieszkania w których żyją miliony obywateli naszego sąsiada pozostaną nieogrzewane. W istocie chodzi o coś znacznie poważniejszego, a mianowicie destabilizację, w sytuacji głębokiego kryzysu energetycznego całej ukraińskiej gospodarki. Konkurencyjność głównego sektora eksportowego ukraińskiej gospodarki, jakim jest dzisiaj rolnictwo i sektor przetwórstwa żywności, zostanie znacząco osłabiona. Wysokie ceny gazu ziemnego oznaczają skokowy wzrost cen nawozów mineralnych, których będzie się mniej zużywać, a w obliczu braku gazu wręcz mniej produkować. Ceny żywności w Europie wzrosną, ale Ukraina nie zarobi na tym, bo plony jej czarnoziemów ulegną zmniejszeniu. Będzie to cios dla bilansu płatniczego, kursu hrywny i perspektyw wzrostu i stabilności gospodarki.
Krótkoterminowo będziemy też mieli do czynienia z problemami z ogrzaniem domów i normalnym funkcjonowaniem ukraińskiego przemysłu. Już obecnie zapasy węgla na składach ukraińskich elektrociepłowni są najniższe od wielu lat. Nie pracuje od 20 do 25 bloków energetycznych a zgromadzonego paliwa wystarczy na 2 do 3 tygodni. Jak napisał publicysta [Dzierkała Tyżnia] (https://zn.ua/ECONOMICS/bolee-20-enerhoblokov-tes-ne-rabotajut-iz-za-defitsita-topliva.html) o ile w połowie grudnia ubiegłego roku Ukraina miała zapasy na poziomie 2 mln ton węgla energetycznego, to teraz jest to 550 tys. ton. Sytuacja się nie poprawi bo Moskwa blokuje dostawy paliwa z Kazachstanu. W obliczu tej sytuacji Ukraina musiała „przestawić się” na energetykę jądrową. Obecnie pracują wszystkie bloki tamtejszych elektrowni atomowych, co w przeszłości nigdy nie miało miejsca. Łatwo w takiej sytuacji o awarie będące wynikiem przeciążenia, nie biorąc pod uwagę ewentualnych skutków celowych działań rosyjskich „specjalistów”. Ukraina porusza się w kwestiach energetycznych „po grani” i każde nieprzewidywalne wydarzenie może wywołać katastrofę, zarówno gospodarczą jak i polityczną.
Na tę sytuację winniśmy nałożyć obraz który wyłania się ze strzępków informacji na temat europejskich dyskusji w kwestii sankcji wobec Rosji, jeśli ta zdecydowałaby się zaatakować Ukrainę. Amerykański Bloomberg donosi, że największe państwa Unii Europejskiej czyli Niemcy, Francja, Włochy i Hiszpania nie chcą już teraz ogłosić jakiego rodzaju sankcjami obejmą Rosję jeśli ta zdecydowałaby się na zaatakowanie Ukrainy. Przedstawiciele tych stolic na niedawnym szczycie szefów rządów mieli opowiadać się za negocjacjami z Moskwą a zapowiedzenie sankcji, które miałyby działać jako narzędzie odstraszania, uznali za przedwczesne. Państwa Europy Środkowo – Wschodniej są odmiennego zdania i opowiadają się raczej za polityką odstraszania nie wierząc w skuteczność dyplomatycznego poszukiwania możliwości rozwiązania sporów. Ten podział który zarysował się nie tylko między Wschodem a Zachodem Unii Europejskiej, ale również między Stanami Zjednoczonymi, bo amerykańskie media ujawniły już, że państwa europejskie były zdania, iż wykluczenie Rosji z systemu rozliczeniowego SWIFT w razie agresji byłoby posunięciem zbyt daleko idącym, odsłania podstawowe pęknięcie. Europa Wschodnia odmiennie od Zachodu ocenia sytuację w zakresie bezpieczeństwa i jest w swych poglądach bliższa Waszyngtonowi niźli Paryżowi czy Berlinowi, zaś państwa „starej” Unii są przede wszystkim zainteresowane nie obawiając się zagrożenia ze strony Rosji, wymianą gospodarczą z Moskwą. Zbyt daleko idące sankcje, lub choćby tylko ich zapowiedź mogłaby tę perspektywę oddalić, stąd opór i gra na zwłokę.
Milczenie Scholza
Dmitrij Driese, komentator rosyjskiego dziennika ekonomicznego „Kommiersant”, zwrócił uwagę na milczenie kanclerza Scholza w kwestii polityki swego rządu wobec Rosji, jeśli nie liczyć enigmatycznych sformułowań w sprawie konieczności Ostpolitik 2.0. Jak napisał rosyjski komentator w takiej jak obecna sytuacji na europejskim rynku energetycznym kwestia dostaw rosyjskiego gazu i poziomu zapasów „chcąc nie chcąc staje się tematem politycznym” i dodatkowym argumentem jakim posługuje się Moskwa w debatach z europejskimi partnerami.
Wasz ruch, panie Scholz, powiedzcie ważkie słowa na temat Ukrainy, Rosji, sankcji, wojny, Nord Stream 2 i innych aktualnych spraw, których nagromadziło się ostatnio sporo. Protokolarne oświadczenia są oczywiście dobre, ale chciałoby usłyszeć się trochę więcej konkretów. Ale w odpowiedzi wciąż panuje cisza. Annalena Berbock – nowa szefowa niemieckiego MSZ – prowadząca interesy w pojedynkę, to zdecydowanie za mało. Rzeczywiście, temat Ukrainy bez stanowiska Niemiec wygląda trochę nienaturalnie. Może przynajmniej brak gazu wywoła większą aktywność
— zaapelował Driese.
Ten apel w gruncie rzeczy odsłania jeden z elementów gry którą prowadzi obecnie wobec Europy Putin. Chodzi o stworzenie takiej sytuacji z której nie będzie dobrego wyjścia. Niezależnie od tego jaka decyzja zostanie podjęta ktoś straci – albo będą to konsumenci przerażeni wizją zimnych mieszkań i szybko rosnących cen energii, albo pogłębieniu ulegną podziały w Unii, albo w szachu postawiona zostanie, co najbardziej prawdopodobne, Ukraina. Nie chodzi przy tym wyłącznie o to aby Rosja na całej operacji dobrze zarobiła, bo to nastąpi niejako automatycznie, ale o wytworzenie sytuacji w której to Zachód nalegał będzie na Kijów aby ten poszedł na ustępstwa. Moskwa w ten sposób chce przekonać ukraińskie elity, choć ten pedagogiczny zamysł odnosi się też do rządzących w całym regionie Europy Środkowej, iż na Zachodzie nie ma przyjaciół. Wszyscy kierują się swym partykularnym interesem. Gdyby to się udało, to nastąpiłby psychologiczny przełom będący w istocie kresem zarówno unijnych aspiracji Ukrainy, jak i być może całej Unii Europejskiej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/578305-w-jaki-sposob-moskwa-chce-zatopic-ue-a-przy-okazji-ukraine