Witalij Kliczko, mer Kijowa, w artykule opublikowanym w niemieckim dzienniku „Bild” napisał, że stolica Ukrainy przygotowuje się do rosyjskiego uderzenia, trwa mobilizacja sił obrony cywilnej, przygotowywani są rezerwiści i planuje się na wypadek „godziny W” - wprowadzenie stanu wyjątkowego.
Przypomniał również, że w 2014 przed agresją rosyjską większość ekspertów pracujących dla państw zachodnich, podobnie jak teraz, było zdania, że Rosjanie „nie odważą się” uderzyć a jednak agresja miała miejsce. Ten sam „Bild”, drążąc temat blokady, jaką Niemcy za czasów Angeli Merkel wprowadziły dla eksportu swego uzbrojenia na Ukrainę, uniemożliwiając też sprzedaż broni za pośrednictwem agend NATO-wskich, napisał, że była to osobista decyzja niemieckiej kanclerz, która dodatkowo przekonała rząd Holandii, aby ten wsparł politykę Berlina w tej kwestii. Chodziło o to, aby ewentualne odium związane z realizowaniem polityki niewspomagania państwa będącego ofiarą agresji, nie spadało wyłącznie na Niemcy. W tej bulwersującej kwestii wypowiedział się też Dmytro Kuleba, który przypomniał, iż zanim objął resort spraw zagranicznych był wicepremierem odpowiedzialnym za obszar europejskiej i atlantyckiej integracji Ukrainy, zna zatem sprawę bardzo dobrze. Wówczas to Kijów otrzymał dostęp do NATO-wskiego systemu zakupów, co - nota bene - miało być posunięciem, którego celem miało być nie tylko, a może nawet nie przede wszystkim wzmocnienie potencjału wojskowego Ukrainy. Warto przypomnieć, że wówczas chodziło też o reformę systemu zakupów dla ukraińskich sił zbrojnych, nadanie im przejrzystości i transparentności. Ten proces nie do końca się udał, co potwierdzają relacje wysokich rangą wojskowych brytyjskich realizujących na Ukrainie misje obserwacyjne. Musimy, analizując zdolności ukraińskich sił zbrojnych, pamiętać również i o tym aspekcie. Nie zawsze oczekiwaniom ich reformy, formułowanym w stolicach państw zachodnich towarzyszyły spójne posunięcia. Nieraz, jak w przypadku blokady sprokurowanej przez kanclerz Merkel, możemy wręcz mówić o blokowaniu korzystnych zmian.
Wracając jednak do wypowiedzi ministra Kułeby, warto zauważyć, że ukraiński polityk powiedział, iż Kijów w obliczu tych blokad zbudował relacje umożliwiające realizację zakupów, a w gruncie rzeczy mamy do czynienia „z kwestiami politycznymi”, które trzeba rozwiązywać w ramach relacji dwustronnych. Ma on zresztą nadzieję, że rozmawiając z nową szefową niemieckiej dyplomacji uda się zmniejszyć opory Berlina i doprowadzić do rewizji jego dotychczasowej linii politycznej.
Rosyjskie media spekulują, że zapowiedziana na 13– 15 grudnia wizyta w Kijowie i w Moskwie Karen Donfried, z-cy szefa Departamentu Stanu, służyć ma przede wszystkim wypracowaniu, choć raczej należałoby powiedzieć wymuszeniu na Kijowie, ustępstw w kwestiach Donbasu po to, aby uniknąć eskalacji konfliktu. Na taką interpretację szeroko rozumianej linii Zachodu skłoniły rosyjskich analityków, prócz faktów już przeze mnie opisywanych, następujące dodatkowe elementy. Po pierwsze, w specjalnym oświadczeniu wydanym przez Departament Stanu w związku z podróżą Donfried znalazło się sformułowanie mówiące o tym, że „będzie podkreślała, że możemy osiągnąć postęp dyplomatyczny w zakończeniu konfliktu w Donbasie poprzez realizację Porozumień Mińskich wspierających format normandzki”. Po drugie, sekwencja spotkań amerykańskiej polityk, która najpierw poleciała do Kijowa, gdzie już spotkała się z ministrem Kułebą, a następnie przybędzie do Moskwy, gdzie rozmawiać będzie z Dmitrijem Kozakiem, wiceszefem administracji Putina, nadzorującym Donbas, skłania do przypuszczeń, że chodzi zarówno o „zmiękczenie” stanowiska Kijowa przed rozmowami w Moskwie, jak i być może uzgodnienie wspólnego stanowiska. O tym, że raczej mamy do czynienia z presją Waszyngtonu wywieraną na władze Ukrainy wskazywać mogą, w opinii rosyjskich komentatorów, również słowa, czy szerzej „mowa ciała” prezydenta Zełenskiego, który już po rozmowie z Joe Bidenem udzielił wywiadu stacji telewizyjnej 1 + 1. Powiedział wówczas m.in. że nie wyklucza referendum w kraju ale nie w związku z uznaniem odmiennego statusu „republik ludowych” Donbasu, ale „może w nim chodzić o Donbas, o Krym, o zakończenie wojny”. Ta dość zagadkowa wypowiedź Zełenskiego skłania komentatorów do snucia przypuszczeń, iż jesteśmy w przeddzień istotnych zmian, co ma potwierdzać presję jaką na Kijów wywierana jest przez stolice Zachodu. Trzecim wreszcie elementem mającym świadczyć o tym, że kolektywny Zachód może chcieć doprowadzić do deeskalacji sytuacji na wschodzie Ukrainy zmiękczając stanowisko w sprawie Donbasu są wypowiedzi i decyzje Emmanuela Macrona, który w ubiegły piątek rozmawiał z Wołodymirem Zełenskim i wezwał prezydenta Ukrainy do wznowienia rozmów w formacie Normandzkim. To, że Paryż tego rodzaju oczekiwania formułuje otwarcie pod adresem Kijowa, jest samo w sobie dość wymowne.
Rosyjscy komentatorzy zwrócili również uwagę na to, że początkowo Waszyngton rozmawiając z partnerami z Zachodu (Niemcy, Francja, Włochy i Wielka Brytania) oraz ignorując Wschód Europy testował możliwości otwarcia nowego formatu dyplomatycznego, co mogłoby zadowalać Moskwę. Jednak w obliczu stanowczego stanowiska państw Europy Środkowo – Wschodniej oraz zapewne Nordyckich (m.in. tzw. Bukaresztańskiej 9) to stanowisko uległo pewnej korekcie. Nie ma już mowy o nowych formatach dyplomatycznych, których ustanowienie zbyt mocno, aby było akceptowalne, przypomina źle kojarzący się „koncert mocarstw”, zaś otwartość Zachodu jeśli chodzi o kompromisy z Putinem została ograniczona do kwestii Doniecka a nie obejmuje gwarancji nierozszerzania NATO na Wschód. Wyraźnie tego rodzaju stanowisko zaznaczył zresztą Antony Blinken w rozmowie z The Wall Street Journal mówiąc, że „będziemy bardzo jasno przedstawiać nasze stanowisko – NATO pozostanie otwarte dla wszystkim, którzy będą chcieli przystąpić i będą spełniać kryteria”.
Zasadniczym pytaniem jest kwestia czy tak zakreślone pole kompromisu, tj. rozmowy na temat Donbasu, ale twarde nie w sprawie blokady rozszerzania NATO jest do przyjęcia dla Rosji. Jedno co można powiedzieć na ten temat to to, że trwają ożywione konsultacje telefoniczne Putina z liderami państw Zachodu. Wczoraj rozmawiał on z premierem Johnsonem, dziś z prezydentem Macronem. W kwestii stanowiska Rosji publicznie wypowiedział się też wiceminister Riabkow, który wezwał Zachód do poważnych rozmów z Rosją grożąc eskalacją napięcia i możliwością wybuchu otwartej wojny. Riabkow, który również ma się spotkać z Karen Donfried powiedział też, że sam fakt rozmów, utworzenia płaszczyzn dialogu nie daje gwarancji osiągnięcia porozumienia. Mamy do czynienia z pewnym postępem, zadeklarował, ale nie co do meritum rosyjskich oczekiwań. Tego rodzaju sformułowania mogą świadczyć, że Moskwa nie zadowoli się tym, że prowadzone są negocjacje, nie o prestiż i „miejsce przy stole” tym razem jej chodzi. W międzyczasie rosyjska dyplomacja weszła na najwyższe obroty. Świadczą o tym nie tylko o telefoniczne rozmowy Putina, ale również wizyta szefa dyplomacji Iranu w Moskwie w sprawie rozmów o programie jądrowym Teheranu, które przeżywają impas a także spotkanie szefa Rady Bezpieczeństwa Patruszewa z prezydentem Indonezji.
Mamy zatem do czynienia z niezmiernie interesującym, ale jednak do pewnego stopnia, teatrem politycznym. Aktorzy prezentują swe możliwości, formułują stanowisko negocjacyjne, testują skłonność drugiej strony do ustępstw. Żadne decyzje jeszcze nie zapadły, teraz wchodzimy w fazę rozmów politycznych. Rosjanie zazwyczaj w takich wypadkach stosują formułę eskalacja – rozmowy i w zależności od tego, jak oceniają ich wynik, albo przechodzą do fazy deeskalacji, albo potęgują napięcie. Wynika z tego, że obserwując sytuację w Donbasie, czy szerzej, na granicy z Ukrainą, przekonamy się czy Moskwa zadowolona jest z kierunku w którym podążają wydarzenia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/577998-linia-zachodu-w-rozmowach-z-moskwa