„Przejście od wojny hybrydowej, czy nacisku hybrydowego przy użyciu imigrantów, którzy – przypomnijmy – są przebierani w białoruskie mundury i rzucają granatami hukowymi (wczoraj były doniesienia o ostrzelaniu polskich reflektorów ze strony białoruskiej), do sytuacji, w której to nie przebierańcy będą przekraczać granicę, tylko umundurowani, ale już żołnierze, i będą rzucać już nie granatami hukowymi, tylko rzeczywistymi, jest proste” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, politolog, wykładowca Uniwersytetu Łódzkiego.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Po to była eskalacja wojny hybrydowej i koncentracja wojsk? Ławrow: Rosja zaproponuje umowy o nierozszerzaniu NATO na wschód
wPolityce.pl: Z jednej strony mamy koncentrację wojsk rosyjskich na granicy z Ukrainą. Z drugiej – Siergiej Ławrow zapowiedział, że Rosja zaproponuje umowy o nierozszerzaniu NATO na wschód. To wygląda jak siłowa próba wymuszenia konkretnej strefy wpływów. Jak Pan Profesor to ocenia?
Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski: Tak. Niestety tak to wygląda. Miejmy nadzieję, że Zachód – głównie Stany Zjednoczone, bo to przecież one rozstrzygną o odpowiedzi – na tę propozycję nie pójdzie. Ale myślę, że jej złożenie nie jest zaskoczeniem. Tego się spodziewaliśmy.
Później Rosja mogłaby się powoływać na tego typu przyrzeczenia, tak jak się powołuje na deklarację z czasów przed przystąpieniem Polski do NATO o nierozmieszczaniu instalacji wojskowych i wojsk NATO w Polsce, chociaż było przecież zastrzeżenie, że „w ówczesnych warunkach”. Od tego czasu Rosja dokonała szeregu najazdów na sąsiadów zmieniając te uwarunkowania, ale tego oczywiście nie widzi. W ten sam sposób zapewne chciałaby wykorzystywać w przyszłości ewentualne deklaracje, których oczekuje obecnie. Ponadto takie deklaracje niewątpliwie byłyby symbolem słabości Zachodu. Tak byłyby odczytane i wywołałyby kolejne żądania – skoro presja i szantaż działa, to trudno oczekiwać, że Rosja mając taki instrument w rękach zrezygnuje z jego wykorzystania.
Amerykański wywiad mówi wprost o groźbie rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Na ile w Pana ocenie jest prawdopodobne, że do takiej inwazji jednak dojdzie?
Moim zdaniem jest to prawdopodobne. Niestety musimy się z tym liczyć, że tak będzie. Nie rozstrzygnie się to do końca, jak nie będziemy wiedzieli z całą pewnością, ale sytuacja różni się wobec tej wiosennej. Przypomnę, że to jest druga mobilizacja sił rosyjskich wokół granic. W tym sensie się różni, że po pierwsze po tej pierwszej pozostała infrastruktura logistyczna już rozwinięta przez Rosjan. Innymi słowy – wycofano żołnierzy, ale magazyny paliw, amunicji, całe zaplecze zostało. Teraz jest znów wypełnione ludźmi i znów mamy transporty z materiałami wojennymi, więc to mniej przypomina wyłącznie demonstrację zbrojną, bardziej przygotowania do realnej wojny. A ponieważ mamy w tym roku cały szereg gestów zachodnich, czy błędów, które na Kremlu są niewątpliwie odczytywane jako wyrazy słabości, począwszy od podpisania porozumienia New START o strategicznej broni jądrowej między Stanami Zjednoczonymi a Rosją, a w zasadzie przedłużenia tego porozumienia na warunkach Rosji. Była to jedna z pierwszych decyzji Bidena. Mieliśmy wizytę Borrella w Moskwie. Później mieliśmy deklarację Heiko Maasa, niemieckiego ministra spraw zagranicznych, że Niemcy nie będą dostarczać broni Ukrainie. Mieliśmy zgodę Bidena na Nord Stream 2, co przecież ma również takie znaczenie, nie wyłącznie, ale również, że w razie rosyjskiej operacji wojskowej, wielkoskalowej, na Ukrainie, w ramach której to operacji infrastruktura przesyłu rosyjskiego gazu przez terytorium Ukrainy mogłaby ulec zniszczeniu w wyniku działań bojowych, to istnieje alternatywna droga w postaci Nord Stream 2 i Rosja nie będzie ponosić kosztów utraty dochodów ze sprzedaży tego gazu do Niemiec i dalej na Zachód, bo tam ma właśnie szlak zastępczy. On jeszcze nie jest certyfikowany, ale wojna może wymusić jego otworzenie.
Mieliśmy później spotkanie Putin-Biden, które faktycznie było dostarczeniem Putinowi forum do wygłaszania rozmaitych przemówień do świata, bo gdyby sam wygłaszał, to by go nikt nie słuchał. Skoro wygłaszał po spotkaniu z Bidenem, to wszystkie kamery były skierowane na niego. Później – mimo upokorzenia Borrella w Moskwie przez Ławrowa – mieliśmy niemiecko-francuską próbę zaproszenia Putina na szczyt UE w czerwcu tego roku, zablokowaną przez sprzeciw Polski, państw bałtyckich, Rumunii, państw skandynawskich i Holandii. Ale sam fakt, że dwa wiodące mocarstwa unijne chciały Putina na szczycie UE niewątpliwie został w Moskwie z satysfakcją odnotowany i wpłynął na proces decyzyjny.
Później mieliśmy fatalnie wizerunkowo przeprowadzoną operację wycofania z Afganistanu. Nie sam fakt wycofania był tutaj niszczący prestiżowo, ile sposób jego przeprowadzenia – z porzuceniem sprzętu, z porzuceniem informacji wrażliwych, pozostawieniu ich w rękach talibów. To niewątpliwie obniżyło prestiż Stanów Zjednoczonych. Mieliśmy też w ostatnich dniach – ponad miesiąc temu – incydent zbrojny, w ramach którego artyleria rosyjska została zniszczona przez ukraiński dron zakupiony w Turcji, co wywołało protesty nie przeciwko użyciu artylerii wbrew porozumieniom mińskim na froncie w Donbasie przez Rosjan, tylko protesty Niemiec i Francji przeciwko zniszczeniu tej artylerii przez ukraiński dron. Protesty były kierowane do Kijowa, nie do Moskwy. To też oczywiście jest czytane na Kremlu jako przyzwolenie.
Innymi słowy, za dużo tych znaków było w ostatnim półroczu, żeby Rosja nie była skuszona do testowania tego, jak daleko może się posunąć, więc testuje. Mamy testy na granicy polsko-białoruskiej.
Jeśli chodzi o sytuację na granicy polsko-białoruskiej, to z Kremla cały czas płynie propaganda, że rzekomo to Polska w tej wojnie hybrydowej stanowi problem. Czy to nie stanowi sygnału, że Polska również może stać się w najbliższym czasie obiektem już stricte militarnej agresji ze strony Rosji? Być może via Białoruś?
Zależy, jak zdefiniujemy „najbliższy czas”. Myślę, że to będzie operacja narastająca. Rosja jest w pewnym sensie ostrożna – atakuje wówczas, kiedy ofiara jest spreparowana przez jej politykę, dyplomację, szantaż do łatwego ulegania i izolowana. Jeśli więc kolejne testy agresji rosyjskiej – sądzę, że jednak najpierw przeprowadzone przeciw Ukrainie – wypadną z punktu widzenia Rosji pomyślnie (choć nie jest to przecież powiedziane – Brytyjczycy obiecali wysłać na Ukrainę 600 żołnierzy, Amerykanie wysyłają amunicję), jeśli reakcja będzie miękka, zachęcająca, test wypadnie pozytywnie z rosyjskiego punktu widzenia, to wtedy będziemy z kolei testowani my, państwa bałtyckie i Polska. Gdyby ta reakcja Zachodu była twarda to Rosja się cofnie oczywiście.
Przejście od wojny hybrydowej, czy nacisku hybrydowego przy użyciu imigrantów, którzy – przypomnijmy – są przebierani w białoruskie mundury i rzucają granatami hukowymi (wczoraj były doniesienia o ostrzelaniu polskich reflektorów ze strony białoruskiej), do sytuacji, w której to nie przebierańcy będą przekraczać granicę, tylko umundurowani, ale już żołnierze, i będą rzucać już nie granatami hukowymi, tylko rzeczywistymi, jest proste. To jest pewne zastąpienie taktyki zielonych ludzików, czyli rozmycie momentu, w którym już jest jasne, że nastąpiła agresja zbrojna i państwowa, a sytuacji, w której nie wiadomo kto atakuje i formalnie przynajmniej państwo nie jest w to zaangażowane. Teraz mamy taką właśnie sytuację, że zastępcą są imigranci atakujący jeszcze nie bronią bojową, ale już niektórzy umundurowywani. To rozmycie granicy między wojną a pokojem jest pewnym wstępem do agresji i powinno być odbierane jako bardzo poważny sygnał ostrzegawczy dla Polski. Stąd bardzo dobrze, że rząd reaguje stanowczo a gotowość obronna państwa jest bez przerwy podnoszona. To, co będzie dalej, zależy od reakcji Zachodu na rozwój sytuacji na Ukrainie. Wiązanie uwagi polskiej i zachodniej sytuacją w Polsce również działa na korzyść Rosji. Zwróćmy uwagę, że możliwe jest przecież przenikanie przez granicę w trójkącie granic Polska-Białoruś-Ukraina. Ukraina już się do tego przygotowuje, już musiała wydzielić 8 tysięcy funkcjonariuszy służb mundurowych do strzeżenia tego fragmentu własnej granicy, a to znaczy, że o te 8 tysięcy uszczupliła siły, które mogłaby przeciwstawić na wschodzie Ukrainy Rosjanom, więc choćby taki zysk już z tego Rosja ma.
Innymi słowy, te dwie rzeczy są powiązane. One się będą rozwijały stosownie do tego, jak Zachód zareaguje na rozwój sytuacji na Ukrainie i jak skuteczny będzie opór ukraiński, bądź jak nieskuteczny – jakie straty Rosja poniesie, z jak twardym oporem się spotka, jak oceni wynik tego testu z własnego punktu widzenia. Czy jako zachęcający do kontynuowania agresji, czy jako zniechęcający. Moim zdaniem ta decyzja jeszcze nie zapadła. Cała gra jest w toku.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/576465-rosja-uderzy-na-ukraine-politolog-jest-to-prawdopodobne