Amerykański portal Axios ujawnił tajny dokument, który wyciekł z niemieckiej ambasady w Waszyngtonie, dotyczący strategii narracyjnej i argumentów, do których ma odwoływać się Berlin starając się przekonać Kongres, aby nie uchwalał on sankcji na Nord Stream 2. Lektura tego niezwykle interesującego materiału jest bardzo pouczająca, nie tylko dlatego, że Niemcy pozycjonują się w charakterze lobbystów rosyjskiego przedsięwzięcia energetycznego, ale również dlatego, iż gołym okiem widać w nim wizję relacji transatlantyckich, do której najwyraźniej przywiązani są w Berlinie.
Warto też zwrócić uwagę na to, w jaki sposób niemieccy dyplomaci uzasadniają politykę swego kraju. Otóż ich główną linią argumentacji jest stanowisko, w myśl którego zasadniczym celem proponowanych rozwiązań ma być realizacja celów klimatycznych, zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego Ukrainie i uniemożliwienie Rosji używania „broni gazowej”. Te cele, zdaniem niemieckich dyplomatów, ma zagwarantować uruchomienie Nord Stream 2, a amerykańskie sankcje wymierzone w gazociąg „podważą wiarygodność sojuszniczą Stanów Zjednoczonych” w Europie. Anders Åslund, znany szwedzko – amerykański ekspert związany z Atlantin Council, komentując to niebywale bezczelne i w swym bezwstydzie szokujące stanowisko Niemiec, zarzucił w swym komentarzu , że tylko na pierwszej stronie co najmniej 4 razy niemieccy dyplomaci minęli się z prawdą, zupełnie bezwstydnie kłamiąc. Po pierwsze, jak pisze Åslund, „rząd niemiecki kłamie” argumentując, że Nord Stream 2 nie stanowi zagrożenia dla interesów Ukrainy tak długo, jak utrzymany jest tranzyt gazu, po drugie, kłamie argumentując, że kooperacja z Rosją „zapewnia, iż nie będzie ona używała energii w charakterze broni”, po trzecie, rząd niemiecki kłamie dowodząc, iż „Nord Stream 2 nie doprowadził do zmiękczenia niemieckiej polityki wobec Rosji” i po czwarte, rząd niemiecki kłamie twierdząc, że „sankcje przeciw amerykańskiemu sojusznikowi będą zwycięstwem Putina”. Ten ostatni argument jest szczególnie przewrotny, bo w Kongresie dyskutuje się o sankcjach przeciw firmom zaangażowanym w projekt Nord Stream 2, który formalnie jest w 100 proc. własnością rosyjskiego Gazpromu oraz podmiotom zaangażowanym we współpracę z tym przedsięwzięciem. Nie ma mowy o sankcjach wobec Niemiec, mimo, że Berlin z rozmysłem używa tego rodzaju argumentacji. Powód, jak się wydaje, jest oczywisty – zablokowanie gazociągu jest uderzeniem w obecne, i jak można przypuszczać przyszłe, interesy Niemiec, a w związku z tym będzie traktowane w kategoriach posunięcia antyniemieckiego. To z tego rodzaju „naruszeniem wiarygodności” Amerykańskiej w Europie będziemy mieć do czynienia. Widać gołym okiem, że w Berlinie czują się już panami kontynentu, jego interesy są w tej optyce tożsame z interesami Niemiec, a polityka Waszyngtonu, która w te interesy będzie ingerowała, zostanie potraktowana w kategoriach posunięcia wrogiego, które spotka się z retorsjami. Być może tego rodzaju polityka Berlina związana jest z faktem, na który zwraca uwagę Nicola Patras we francuskim portalu Opinion Internationale. W artykule pojawia się niezwykle interesująca teza. Otóż nie można wykluczyć, że niemiecki koncern chemiczny BASF, będący partnerem Nord Stream 2, został przez Rosjan uprzedzony o ich polityce blokowania dodatkowych dostaw gazu do Europy, co przyczyniło się do skokowego wzrostu cen giełdowych tego surowca. Argumentem, na który powołuje się Patras, jest fakt zwiększonych zakupów gazu przez BASF w czerwcu br. zanim jeszcze ceny na europejskim rynku zaczęły szybko rosnąć. Zresztą podobne podejrzenia można wysunąć wobec innych niemieckich koncernów energetycznych, a mianowicie E.ON i VNG. Możliwe, że źródła tego zdumiewającego stanowiska Berlina wobec rosyjskich projektów gazowych leżą również zupełnie gdzie indziej. Otwarcie o obszarach przyszłej współpracy, głównie w sektorze wodorowym, mówił w niedawnym wywiadzie dla Agencji Interfax niemiecki ambasador w Moskwie Géza Andreas Geyr, który wspomniał nawet o otwarciu przez Berlin specjalnego przedstawicielstwa w Moskwie po to, aby przyspieszać współpracę w zakresie wodoru – paliwa przyszłości, oczywiście korzystnego dla polityki klimatycznej.
Stanowisko Berlina w kwestiach współpracy energetycznej z Rosją nie powinno nas w gruncie w obecnych czasach dziwić. Mamy bowiem do czynienia z faktycznym dzieleniem się przez mocarstwa wpływami w Europie. Francja koncentruje swoją uwagę na basenie Morza Śródziemnego, o czym dobitnie świadczy podpisany niedawno przez Paryż i Rzym tzw. Traktat Kwirynalski. Wcześniej, co warto przypomnieć, dwustronne umowy Paryż podpisał z Zagrzebiem i z Atenami. W obydwu tych przypadkach pogłębienie współpracy wiąże się z zakupami francuskiego uzbrojenia – Grecy kupią francuskie łodzie podwodne, a Chorwaci myśliwce Rafael. Teraz też oś włosko – francuska, czego zresztą obawiają się Włosi, ma się zaznaczyć we współpracy przemysłowej w sektorze obronnym, co zdaniem niektórych obserwatorów, jest tylko ładniejszą nazwą dla ekspansji na Półwyspie Apenińskim firm francuskich.
Zarówno Berlin, jak i Paryż, energicznie starają się rozbudować swe wpływy w kluczowych, z ich punktu widzenia, regionach Europy. Nie ma co się temu dziwić, należy raczej dostrzec nowe realia sytuacji międzynarodowej, która w Europie zaczyna przypominać starą grę mocarstw, i być może należy wykorzystać ją na naszą korzyść.
Londyński Council on Geostrategy, think tank specjalizujący się w kwestiach geopolitycznych, opublikował właśnie ciekawy raport autorstwa uznanych ekspertów – prof. Marka Galeottiego, dr Alexandra Lanoszki i Jamesa Rogersa. Przedstawia on pewną propozycję nowej narracji strategicznej i nowego „ułożenia relacji” w basenie Morza Czarnego z perspektywy interesów brytyjskich, ale tym nie mniej, materiał ten, choćby z racji renomy ich autorów, wart jest dostrzeżenia. Punktem wyjścia ich rozważań jest przekonanie, że jeśli Londyn chce poważnie myśleć o zwiększeniu swej obecności w regionie Indo-Pacyfiku, o czym zresztą rząd brytyjski otwarcie napisał w przyjętym w marcu br. dokumencie Global Britain in a cometitive age, to nie da się tego zrobić bez zainteresowania układem sił w regionie Morza Czarnego. Dlaczego? Z prostego powodu. Otóż rosyjska aneksja Krymu i w następstwie jego militaryzacja, a także militaryzacja przez Federację Rosyjską i faktyczne zamknięcie Morza Azowskiego, zmieniło układ sił w regionie. Moskwa stara się sprawić, aby Morze Czarne stało się jej „jeziorem wewnętrznym”, akwenem, który będzie kontrolować i wyznaczać obowiązujące zasady gry. Narusza to nie tylko zasady otwartych akwenów i swobody żeglugi, cenione przez mocarstwo morskie jakim jest Wielka Brytania, ale również, w razie powodzenia, dominacja Rosji na Morzu Czarnym stanowi groźbę dla wschodniej części Morza Śródziemnego. Jedno jest oczywistą konsekwencją drugiego, zresztą już obecnie realizowana przez Rosję polityka w Syrii i flirty z Egiptem, nie mówiąc o próbie usadowienia się w Libii, wpisują się w ten scenariusz. Z perspektywy Londynu jest on potencjalnie groźny dlatego, że stanowi ryzyko zablokowania swobody żeglugi przez Kanał Sueski, co oznacza, że plany zaznaczenia przez Wielką Brytanię swej obecności w regionie Indo – Pacyfiku, w razie takiej ewentualności, stanęłyby pod znakiem zapytania. Tym bardziej, jeśli wziąć pod uwagę, że silna militarnie, ale jest to potęga jednowymiarowa, Rosja może iść w tandemie z Chinami, co umacnia w perspektywie dominację mocarstw autorytarnych. A zatem, z perspektywy Londynu, który nadal utrzymuje właśnie z tego powodu swe bazy wojskowe na Cyprze, odżywa właśnie stare geostrategiczne wyzwanie związane z utrzymaniem swobody żeglugi we wschodniej części Morza Śródziemnego. Zadania tego nie uda się zrealizować, bez próby zmiany układu sił na Morzu Czarnym, bo obydwa akweny są w sposób naturalny połączone. Tak wygląda realistyczny obraz gry interesów z perspektywy Londynu, ale byłby on niepełny, gdyby nie został uzupełniony o kilka dodatkowych elementów. Otóż, w opinii ekspertów Council of Geostrategy, Ukraina i Gruzja, dążąc do NATO mają niewielkie szanse na realizację swych planów. Co nie oznacza, że obydwa te państwa mają być pozostawione w geostrategicznej „próżni”, wręcz przeciwnie należy im zaproponować realistyczną strategię zakorzenienia w świecie Zachodu, choć bez formalnego akcesu, bo to jest z powodu wewnętrznych blokad niemożliwe, do Sojuszu Północnoatlantyckiego. I to jest rola dla Wielkiej Brytanii, już współpracującej wojskowo i gospodarczo z Kijowem oraz Tbilisi. Londyn powinien w trybie traktatów dwustronnych czy wielostronnych zaproponować i zorganizować wsparcie wojskowe dla obydwu państw. Co więcej, wzorując się na japońskiej strategii narracyjnej, bo to Tokio w obliczu zagrożenie rosnącą potęgą Chin, wymyśliło konstrukt geostrategiczny jakim jest koncepcja regionu Indo – Pacyfiku, Wielka Brytania winna zacząć lansować tezę regionu Bałtycko – Czarnomorskiego, jako zwornika systemu bezpieczeństwa zarówno w Europie ale również, co jest obliczone przede wszystkim na sojusznika amerykańskiego, jako „bramy” Europy na Daleki Wschód. Chodzi o to, aby Morze Czarne przestało być traktowane w kategoriach obszaru peryferyjnego, a stało się jednym z dwóch głównych „pozycji ryglowych” blokujących wkroczenie Rosji do europejskiej polityki. Eksperci Council of Geostrategy są zdania, że tego rodzaju polityka umożliwi Londynowi również pozycjonowanie się i realizowanie interesów gospodarczych kraju po opuszczeniu Unii Europejskiej. Konstrukt ten jest możliwy o ile połączone zostaną wysiłki graczy regionalnych, w tym przede wszystkim będących członkami NATO, państw takich jak Polska i Turcja, z wysiłkami Ukrainy, Gruzji, Rumuni, którym patronowały będą, wspierając je mocarstwa morskie – Wielka Brytania współpracująca blisko z Kanadą. Tego rodzaju oś wymusi pogłębienie współpracy z Krajami Nordyckimi oraz galwanizowanie kooperacji na Bałkanach, która kulała, bo w tej części Europy nie było do tej pory państwa mogącego odgrywać roli wiodą. Teraz można będzie mówić o współpracy Polski, Turcji i Ukrainy. Również z tego powodu postulują oni zaproszenie Ukrainy do Inicjatywy Trójmorza, którą aktywniej niźli do tej pory winien zacząć wspierać Londyn.
Mamy w tym wypadku do czynienia z ciekawą koncepcją, ważną jeśli chcemy zrozumieć sposób myślenia Londynu o własnych interesach i krajobrazie geostrategicznym całego regionu. Nawet jeśli uznamy, że zawarte w tym raporcie propozycje są trudne w realizacji, a przez to nie do końca realistyczne, to w oczy rzuca się pewien sposób rozumowania, w którym nie tylko dominuje partykularny interes Londynu, ale NATO stanowią jedynie ramy, a nie sens, w których uprawia się politykę zagraniczną. W istocie podobnie, choć ubierając to w inne hasła i koncepcje, myślą już w Berlinie i w Paryżu, realizując własne wizje porządku w Europie, który moglibyśmy określić mianem posthegemonicznego. Stany Zjednoczone są nadal obecne, ale jakby w oddali, a lokalni gracze uzyskują więcej swobody.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/576117-europejskie-mocarstwa-rywalizuja-o-wplywy-na-kontynencie