Argumenty i Fakty, najpopularniejszy rosyjski tygodnik opublikował wywiad z Nikołajem Patruszewem, sekretarzem rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa, który poświęcony jest głownie kryzysowi migracyjnemu na granicy Białorusi z państwami Unii Europejskiej.
„Ukraina może zapłonąć”
Powtarza on tezy prezentowane już wcześniej przez białoruskiego dyktatora jakoby strumienie migrantów szturmujących polskie granice zostały zorganizowane, ale nie przez Mińsk, ale przez grupy przestępcze swobodnie działające w Niemczech i w Polsce, a Białoruś pada teraz ofiarą tego procederu, oskarżana przez Zachód o winy których nie popełniła. Nie ma sensu powtarzać tej jawnie absurdalnej narracji, warto zwrócić uwagę na coś innego. Otóż Patruszew mówi w pewnym momencie, i sądzę, że dlatego ten wywiad został właśnie teraz opublikowany, iż w każdej chwili „Ukraina może zapłonąć”, co będzie oznaczało, że miliony jej obywateli zaczną szukać schronienia na Zachodzie. Ta niedwuznaczna groźba jest częścią kampanii zastraszania, którą Moskwa zaczęła właśnie realizować.
Inne jej przejawy to choćby deklaracja Pieskowa, rzecznika Kremla, który powiedział, iż Rosja nie ma agresywnych planów wobec Ukrainy, nie zamierza na nikogo napadać, ale z tego co mu wiadomo, to Kijów szykuje się do wojny i uderzenia na separatystyczne republiki Donbasu. Aby nie było wątpliwości w jaki sposób Rosja zamierza odpowiedzieć również wczoraj na stronie Służby Wywiadu Wojskowego FR ukazało się oświadczenie poświęcone ostatniemu „alarmowi wojennemu” w związku z koncentracja rosyjskich wojsk na granicy z Ukrainą. Znalazły się w nim nie tylko sformułowania porównujące wypowiedzi przedstawicieli amerykańskiej dyplomacji do propagandowych figur Josefa Goebbelsa, ale również, co ważniejsze, zestawiające obecną sytuację do wydarzeń roku 2008. Wówczas, jak argumentują autorzy oświadczenia, Michaił Saakaszwili „zerwał się z łańcucha” i „próbował zniszczyć rosyjskie siły pokojowe oraz ludność cywilną Osetii Płd., co zresztą drogo go kosztowało”, teraz zaś do podobnych działań przygotowuje się zdaniem rosyjskich ekspertów Kijów. Jak można się domyślać i w tym wypadku konsekwencje będą podobne.
Wraca „zimna wojna”?
Ale to nie jedyne wystąpienie przedstawicieli rosyjskiego establishmentu w tym duchu. Fiodor Łukianow, redaktor naczelny periodyku Rossija v Globalnej Politikie, analityk bliski Kremlowi (współprzewodniczący m.in. mieszanej rosyjsko – francuskiej grupie eksperckiej) na łamach dziennika Kommiersant odniósł się do zeszłotygodniowego wystąpienia Putina na rozszerzonym posiedzeniu kolegium Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jak pisze „Stosunki Rosji z Zachodem doszły do punktu przełomowego. W centrum ponownie znajduje się czynnik siły militarnej. Jedyną istotną kwestią jest obecnie zarządzanie konfrontacją.” W opinii Łukianowa zeszłotygodniowa wypowiedź Putina, kiedy oświadczył on, że Rosja oczekuje gwarancji bezpieczeństwa od NATO, oznacza, iż w rosyjskiej polityce wraca kwestia rozszerzenia Paktu na Wschód. Ale w zasadniczo innych niźli wcześniej okolicznościach. Nie funkcjonują już instytucjonalne formaty współpracy między Sojuszem Północnoatlantyckim a Rosją, co oznacza, że znikają nawet formalne pozory uznawania przez Moskwę geostrategicznych konsekwencji rozszerzenia NATO. Wznowienie rywalizacji wojskowej między Rosją a Zachodem, a z tym zjawiskiem mamy dziś w opinii Łukianowa do czynienia, zmusza do szukania odpowiedzi o rzeczywisty status państw które zostały przyjęte do Paktu Północnoatlantyckiego po upadku ZSRR i do członkostwa aspirujących. Dlaczego? Dlatego, że kończy się gra pozorów i kolektywny Zachód, ze Stanami Zjednoczonymi na czele w obliczu wznowienia rywalizacji wojskowej staje właśnie przed koniecznością dokonania wyboru – albo potwierdza dla państw wschodniej flanki gwarancje bezpieczeństwa, ale rzeczywiste a nie deklaratywne, albo uznaje fakt, iż nie są one nimi objęte. Jeśli chodzi o relacje Rosji ze Stanami Zjednoczonymi to tu sprawa jest dość prosta, wrócą one, w opinii Łukianowa do formatu zimnowojennego.
Jednak, jak pisze „gorzej jest z Europą, bo ta jest słabym ogniwem, bez własnej woli politycznej, bo osiągnięcie jednego stanowiska strategicznego w tak zróżnicowanym stowarzyszeniu jest w zasadzie niemożliwe. Niesie to za sobą największe ryzyko. Rosja ma pokusę wykorzystania europejskiego rozłamu do skorygowania wojskowo-politycznych skutków ostatniego 30-lecia. Europa jest zmuszona wymyślać coraz bardziej egzotyczne sposoby wykazania swojej żywotności. A Stany Zjednoczone utknęły w szpagacie między reorientacją na Azję (priorytet) a dalszym pozostawaniem w Europie (tradycja i symbol).” Taka sytuacja powoduje narastanie nerwowości i prowadzi do sytuacji wyboru i zajęcia jasnego stanowiska w kwestii podstawowej – albo Europa dalej chce uprawiać politykę zgodną z hasłem, że „każdy ma prawo przystąpić do NATO”, ale hołdowanie jej rodzi określone skutki, albo trzeba przyznać publicznie i oficjalnie kres takiego podejścia.
Rosyjski ekspert nie pisze o Ukrainie, ale to, że kwestie poruszane przezeń dotyczą jej przyszłości jest oczywiste. Podobnie zresztą jak i innych państw, które weszły do NATO po rozpadzie ZSRR. W nowej konfiguracji, do której dąży Rosja, państwa te miałyby uzyskać inny, domyślać się można, że gorszy, status w zakresie bezpieczeństwa. Z pewnością Moskwa chciałaby mieć możliwość współdecydowania jaką politykę w zakresie obronności uprawia Warszawa, Bukareszt czy Kijów, o Rydze i Tallinie nie wspominając.
Na tematy ukraińskie wypowiedział się też ostatnio Wladislaw Surkov, w przeszłości nadzorujący na Kremlu politykę wobec Donbasu i innych nieuznawanych państw w rodzaju Abchazji czy Osetii Płd., polityk i myśliciel uchodzący za jednego z głównych ideologów Kremla. Napisał on dość mętny, co jest zresztą cechą jego stylu, artykuł w którym uzasadniał i postulował rozbudowę Imperium, co w jego opinii jest gwarancją stabilności całego rosyjskiego organizmu państwowego. W opinii Surkova wszystkie państwa, w szczególności autorytarne rządzą się prawami społecznej entropii, skłonności do zachowań chaotycznych. Na poziomie rosyjskiego „głubinnego narodu”, który żyje własnym życiem i jest zadowolony z faktu, że oddalona władza nie ingeruje w jego codzienne sprawy „energię wiecznego chaosu” daje się powstrzymywać dzięki sile państwa i dokonaniom ostatnich 20 lat. W przeciwieństwie do Stołypina, któremu nie dane było rządzić 20 lat aby odmienić oblicze Rosji, Putinowi się to udało. Odbudował silne państwo, które jest w stanie utrzymać w ryzach chaotyczną i niszczycielską energię narodu.
Ale sama siła państwa, w dłuższej perspektywie może okazać się niewystarczającą. Historia Rosji zresztą uczy, że jedynie „eksport chaosu”, czyli ekspansja, jest tą metodą, która pozwala na rozładowanie nagromadzonej energii rosyjskiego ludu i jednocześnie utrzymanie spoistości państwa. Brak ekspansji oznacza, że w tym kotle jakim jest Rosja temperatura będzie rosła a energia i tak, niezależnie od siły państwa, znajdzie sobie ujście. Jeśli nie zostanie ona skierowana „na zewnątrz”, to powtórzone zostaną dwie ostatnie rewolucje, które z niszczycielską energią uderzyły w rosyjską państwowość. Surkov nie pisze o Ukrainie, choć zdanie którym kończy swe wystąpienie, iż „Rosja będzie miała swój udział w nowym zbieraniu ziem (czy raczej przestrzeni), potwierdzając swój status jednego z graczy globalnych, jak to miało miejsce w epoce Trzeciego Rzymu czy Trzeciej Międzynarodówki” nie pozostawią wątpliwości, iż wieszczy nową fazę „zbierania ziem ruskich” kiedy w rolę Iwana III Srogiego miałby wcielić się Władimir Putin.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/575230-rosja-zwieksza-presje-na-ukraine-grajac-o-cos-wiecej