Generał brygady Kirył Budanow, szef ukraińskiego wywiadu wojskowego, powiedział w wywiadzie dla Military Times, że Rosja już zgromadziła na granicach z Ukrainą 92 tys. żołnierzy i oficerów oraz znaczne ilości sprzętu wojskowego i jego zdaniem na przełomie stycznia i lutego przyszłego roku będzie w stanie przeprowadzić inwazję na Ukrainę.
Operacja miałaby polegać na przeprowadzeniu uderzeń artyleryjskich oraz z powietrza, inwazji na wschodzie kraju, wysadzeniu desantu w okolicach Odessy i Mariupola a także wtargnięciu mniejszych sił przez granicę z Białorusią. Nie można wykluczyć, że władze w Kijowie w tym ostatnim przypadku przygotowują się do powtórki scenariusza obserwowanego na granicy polsko – białoruskiej, bo minister Kułeba mówił niedawno, że Ukraina również liczy się z możliwością użycia przez Łukaszenkę „broni migracyjnej”.
Wracając jednak do wywiadu Budanowa, to warto zwrócić uwagę na kilka wątków. Ujawnił on mianowicie mapę ewentualnych rosyjskich uderzeń przeciw Ukrainie i zestawienie sił dyslokowanych przez Rosję wiosną tego roku i obecnie. Wynika z niego, że w kwietniu Moskwa dysponowała u granic Ukrainy 53 batalionowymi grupami taktycznymi (BTW), obecnie jest to siła 40 BTW, a także 1300 czołgami (dziś 1200), 3400 wozami pancernymi (obecnie 2900), 1800 jednostkami artylerii (obecnie 1600) oraz 330 samolotami (dziś również jest to 330 jednostek). Jak wynika z tego zestawienia, dziś rosyjska koncentracja wojskowa nie osiągnęła jeszcze tej skali co wiosną tego roku, ale trwa i zapewne dlatego ukraiński wywiad jest zdania, że główne zagrożenie zmaterializuje się za 2 – 3 miesiące, kiedy operacja będzie zakończona. Zachodni eksperci zwracali już zresztą uwagę, co warto przypomnieć, że o ile wiosną Rosjanie koncentrowali swe wojska w sposób jawny, nie stosując żadnych form maskirowki, o tyle teraz mamy do czynienia z zupełnie odmiennym modelem postępowania, co skłania do niepokoju. Tym co się dzieje Waszyngton jest najwyraźniej bardzo zaniepokojony, o czym świadczy ożywiona akcja dyplomatyczna ostatnich dni, która zaczęła się od misji Williama Burnsa szefa CIA i byłego ambasadora w Rosji, w Moskwie, a potem mieliśmy do czynienia z oświadczeniami Sekretarza Stanu i działaniami mniej jawnymi, w rodzaju wizyty Avril Haines, szefowej amerykańskiego Wywiadu Narodowego w Warszawie po spotkaniu z którą premier Morawiecki poleciał w ekspresowy „oblot” stolic Państw Bałtyckich. O zaniepokojeniu Zachodu sytuacją wokół Ukrainy można wnosić nie tylko na podstawie zwiększonej aktywności dyplomatów. Wielka Brytania zadeklarowała , w związku z obawami przed rosyjską inwazją, że jest gotowa wysłać 600 żołnierzy wojsk specjalnych na Ukrainę, a Amerykanie rozpoczęli dostawy amunicji drogą lotniczą, najprawdopodobniej do przeciwpancernych Javelinów, a także wysłali do Odessy dwa kutry patrolowe, wcześniej będące w amerykańskiej Straży Przybrzeżnej.
Budanow powiedział również w wywiadzie, że w jego opinii celem Rosji jest przede wszystkim destabilizacja sytuacji wewnętrznej na Ukrainie, przy użyciu zresztą narzędzi różnego rodzaju, a scenariusz inwazji, póki co należy traktować jako wariant awaryjny, choć należy poważnie podchodzić do takiej ewentualności.
Mówiąc o perspektywach wojskowego uderzenia Rosji na Ukrainę warto nieco bardziej precyzyjnie omówić charakter przeprowadzanej właśnie przez Moskwę dyslokacji jednostek wojskowych. Zrobił to Gustaw Gressel, analityk European Council od Foreign Relations, uznany ekspert w sprawach wojskowych. To co w ostatnich ruchach rosyjskiego wojska jest w jego opinii najbardziej intrygujące, to fakt przerzucenia pod Smoleńsk 41. Armii stacjonującej do tej pory w Nowosybirsku na Dalekim Wschodzie. Początkowo jej dyslokację do rosyjskiego Zachodniego Okręgu Wojskowego wiązano z ćwiczeniami Zapad 2021, ale po ich zakończeniu nie wróciła ona do koszar, ale z poligonu Pogonowo została przeniesiona do miejscowości Jelnia, pod Smoleńskiem. Gressel jest zdania, iż stało się tak z tego powodu, że armia ta została przesunięta po to, aby stanowić wojska drugiego rzutu na dwóch możliwych kierunkach ataku – na Grodno z jednej strony (wówczas wojskami pierwszego rzutu będą siły zbrojne Białorusi) lub na Kijów, przez obszar Białorusi, jeśliby w grę wchodził ten kierunek uderzenia. W ten sposób 41. Armia wypełniałaby „dziurę” między rosyjską 6. Armia stacjonującą w Petersburgu i działającą na kierunku północnym (Estonia i obrona Petersburga) oraz 20. Armią stacjonującą w rejonie Woroneża, której głównym zadaniem jest uderzenie na Ukrainę. Tego rodzaju obowiązki do tej pory realizowały, w ramach wspólnych planów wojskowych Rosji i Białorusi, siły zbrojne tego ostatniego państwa, ale w związku z ich przesunięciem nad granicę z Polską powstała strategiczna luka, którą należało wypełnić. W tej konstrukcji, najsilniejsza formacja rosyjskich sił lądowych, jaką jest 1. Gwardyjska Armia Pancerna stacjonująca pod Moskwą, do tej pory traktowana w kategoriach wojsk drugiego rzutu, stawałaby się, w opinii niemieckiego eksperta, siłami rezerwy strategicznej i jej zadaniem po przełamaniu oporu Polski przez 41. Armię miałoby być kontynuowania natarcia i docelowo, dojście do granicy na Odrze, albo alternatywnie, wzmocnienie uderzenia na Kijów. Gressel zwraca też uwagę na to, że Moskwa przeprowadza mobilizację sił Gwardii Narodowej, których zadaniem miałoby być kontrolowanie obszarów zajętych w ramach natarcia, po tym jak główne siły rosyjskie przesuną się głębiej.
Rosja zatem skoncentrowała i zgrupowała swe wojska w taki sposób, że mogą one uderzyć na Ukrainę, ale również działać na kierunku polskim, najpierw na Grodno, a potem dalej. Nie oznacza to oczywiście, że prognozuję rosyjskie uderzenie na NATO. Wydaje się, że Moskwa prowadzi grę, jak zawsze na kilku poziomach. Zgadzając się z tezą, iż najbardziej zagrożona jest Ukraina, najpierw przez działania mające na celu destabilizacje jej sytuacji wewnętrznej (kryzys energetyczny, polityczny oraz związany z kolejna falą Covid-19), następnie nawet otwartą agresję militarną, pragnę zwrócić uwagę na jeszcze jeden możliwy scenariusz który może chcieć realizować Rosja. Tym bardziej, że ten dotyczy Polski.
Zacznijmy od intrygującej wypowiedzi Wiktara Chrenina, białoruskiego ministra obrony, który przed tygodniem (15.11) w wywiadzie dla stacji Al. Jazeera powiedział, że „rosyjskie bazy wojskowe nie są potrzebne” na Białorusi. Powołał się przy tym na słowa Łukaszenki, którego zdaniem po to funkcjonuje państwo związkowe i po to podpisano wspólną doktrynę wojenną, że w razie poważniejszego kryzysu rosyjski siły zbrojne szybko przyjdą z pomocą, jeśliby Białoruś nie dawała sobie rady. Ale daje sobie radę, więc baza nie jest potrzebna.
Z wojskowego punktu widzenia różnica jest jednak zasadnicza. O ile wojska rosyjskie miałaby „przychodzić z pomocą” Białorusi z terenu Rosji, to oznacza to, że musiałyby pokonać dystans do granicy w Litwą (w kierunku na Wilno) z grubsza 370 km, zaś do Polski (kierunek na Grodno) ponad 500. Nie można tego zrobić w sposób niezauważony, co daje nam możliwość reakcji. Sytuacja jest jednak zupełnie inna jeśli Rosjanie dysponowaliby bazą wojskową na Białorusi.
Ta wypowiedź Wiktara Chrenina jest o tyle interesująca, że potwierdza, iż temat rosyjskiej bazy wojskowej na Białorusi nie zszedł z porządku dnia. Kilka dni później Władimir Putin występując na rozszerzonym kolegium rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych podniósł kwestię rosyjskich „czerwonych linii” i gwarancji, ze strony NATO, bezpieczeństwa dla Rosji. Mówił, że Moskwa czuje się zaniepokojona faktem istnienia w Polsce i w Rumunii systemów podwójnego przeznaczenia, które mogą służyć do przenoszenia i użycia broni jądrowej. Ta deklaracja Putina nie ma wiele wspólnego z propozycjami rozbrojeniowymi, nie zaproponował bowiem demontażu, w ramach szerszego porozumienia Rosja – Zachód, podobnych systemów rosyjskich znajdujących się w enklawie kaliningradzkiej. Chodzi oczywiście o zmianę statusu, w zakresie bezpieczeństwa, państw Europy Środkowej. Moskwa chciałaby mieć możliwość współdecydowania czy w Polsce, w Rumunii, oczywiście też na Ukrainie, będą dyslokowane systemy budzące w Rosji zastrzeżenia. Ale nie to jest w tym aspekcie istotne. Otóż mówiąc o sytuacji bezpieczeństwa w Europie Środkowej Putin dość niespodziewanie poruszył tez kwestię Białorusi. W jego opinii sytuacja się uspokoiła i wydaje się być stabilną, tym nie mniej, jak się wyraził, Mińsk winien zacząć rozmowy z opozycją, po to, aby szukać politycznego rozwiązania konfliktu. Ta wypowiedź była oczywistą próbą wywarcia presji na Łukaszenką, ale, co warto zauważyć, w kontekście ogólnej sytuacji bezpieczeństwa. Konflikt wewnętrzny na Białorusi należy rozwiązać nie dlatego, że Putin chciałby uchodzić za miłośnika demokracji i dialogu społecznego, ale z tego względu, że w rosyjskim systemie bezpieczeństwa nie może funkcjonować państwo, które w związku z sytuacją wewnętrzną, może podlegać destabilizacji, przeto jest „słabym ogniwem”. Absurdalne oczekiwania Moskwy w zakresie uzyskania „gwarancji bezpieczeństwa” ze strony NATO i faktycznego rozbrojenia Europy Środkowej nie zostaną zaspokojone, przeto Rosja będzie musiała, jak zwykle, na tego rodzaju sytuację odpowiedzieć. Być może na Kremlu uznano, że jednoczesny kryzys na granicach Białorusi z Polską i Państwami Bałtyckimi, próby militaryzacji konfliktu ze strony Mińska (przynajmniej na poziomie retorycznym) i ogólny wzrost napięcia, jest dobrą okazję aby „dokończyć” inkorporowanie Białorusi do rosyjskiego systemu wojskowego. Najlepszą, w opinii wielu rosyjskich ekspertów, formą jest stworzenie rosyjskiej eksterytorialnej bazy wojskowej, na podobieństwo funkcjonującej np. w Armenii, i wzięcie przez Rosję w całości lub w części, odpowiedzialności za ochronę wspólnej, w ramach państwa związkowego, granicy polsko – białoruskiej. Aby to osiągnąć potrzebny jest zarówno wzrost ogólnego napięcia w regionie, jak i silniejsza presja na Łukaszenkę. Jeśli plan Rosji w tym zakresie powiódłby się, to mając nadal otwartą drogę do ewentualnej agresji przeciw Ukrainie, już dokonałaby ona fundamentalnej zmiany sytuacji geostrategicznej w naszej części Europy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/575006-rosja-mysli-o-uporzadkowaniu-sytuacji-na-ukrainie