Piątkowa wypowiedź Jensa Stoltenberga, sekretarza generalnego NATO, który występując na spotkaniu niemieckiego Stowarzyszenia Atlantyckiego w Berlinie, apelując do niemieckiej klasy politycznej o podjęcie decyzji umożliwiających dalsze uczestnictwo w programie Nuclear Sharing, jednocześnie opatrując te uwagi stwierdzeniem, iż „ można sobie łatwo wyobrazić, że ta broń trafi do innych krajów Europy, w tym tych na wschód od Niemiec” wzbudziła w Polsce, co zrozumiałe, zainteresowanie.
Jest to wystąpienie ważne co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze, Stoltenberg jest znany z tego, że ostrożnie dobiera słowa wypowiadając się na tematy związane z NATO, co oznacza, że decydując się na jasną w tej materii deklarację chciał i zrobił to, wysłać jasny sygnał do przywódców niemieckich formacji negocjujących utworzenie koalicji. Z pojawiających się przecieków, o czym zresztą już pisałem, wynika, że nie jest przesądzona kwestia zakupu przez Berlin samolotów F-18 Super Hornet zdolnych do przenoszenia ładunków jądrowych, a stan techniczny szybko starzejących się Tornado będących na wyposażeniu niemieckich sił zbrojnych, z których jedynie 15 na 85 jest sprawnych może postawić pod znakiem zapytania dalsze uczestnictwo Niemiec w tym programie. Gdyby tak się stało, że w nowej koalicji zwycięży opcja zamrożenia decyzji w tej materii, za czym optuje lewe skrzydło socjaldemokratów i część partii Zielonych, to kwestia de facto rozwiązałaby się sama. Deklaracje Stoltenberga należy jednak traktować przede wszystkim w kategoriach presji na Berlin. Perspektywa uczestnictwa w nim krajów położonych na Wschodzie wydaje się, póki co dość odległa, choć są świadectwa tego, że w amerykańskich kręgach eksperckich tego rodzaju opcja jest dyskutowana. Pavel Podvig, znany ekspert w zakresie zbrojeń nuklearnych, a przy tym zwolennik polityki porozumienia z Rosją, stronnik skrzydła „gołębi” w międzynarodowym, niewielkim środowisku zajmujących się tymi kwestiami naukowców napisał odnosząc się do perspektywy amerykańsko – polskiego porozumienia w kwestii wojskowego programu jądrowego, że uczestniczył w spotkaniach w których obawa przed tego rodzaju umową „była tak gęsta, że można ją było kroić nożem”.
Trzy kwestie w wypowiedzi Stoltenberga
Wracają do wypowiedzi Stoltenberga warto zwrócić uwagę jeszcze na trzy kwestie. Po pierwsze, powiedział on jeszcze, że „alternatywą dla współdzielenia broni jądrowej w ramach NATO są różnego rodzaju porozumienia dwustronne” wyjaśniając, że chodzi o porozumienia Stanów Zjednoczonych z krajami, które zechciałyby przyjąć na swoim terytorium ładunki jądrowe. A zatem nie NATO-wski program w tym zakresie, czym jest Nuclear Sharing, a inna, dwustronna formuła, wchodzi w grę. Pokazuje to w jaką stronę ewoluuje kształt amerykańskiego systemu sojuszniczego, co zresztą nie jest traktowane przez szefa NATO w kategoriach zagrożenia dla spoistości Paktu, a pokazuje jedynie w jaki sposób będą rozwiązywane trudności w uzgodnieniu wspólnej polityki. Pisałem o tym już wcześniej, dowodząc, że amerykański system sojuszniczy ewoluuje w stronę tego co określa się mianem systemu „hub and spokes” (piasta – szprychy), trochę na podobieństwo relacji Waszyngtonu z krajami azjatyckimi. Większe znaczenie będą zyskiwały formuły dwustronne, traktowane nie jako alternatywa dla NATO, ale środek budowania „koalicji chętnych”, przyspieszającego niezmiernie potrzebne zmiany. Kiedy prezentowałem tego rodzaju diagnozy nasi eksperci byli zdania, że dążenie Warszawy do zawarcie porozumień dwustronnych, a może z udziałem większej liczby partnerów, ale nie wszystkich członków NATO, będzie odczytywane jako osłabienie Sojuszu i naszej w nim wiarygodności. Teraz mamy do czynienia z deklaracją Jensa Stoltenberga rysującego tego rodzaju scenariusz, co może to pomóc naszym ekspertom nawiązać kontakt z rzeczywistością.
Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, i to druga kwestia, że Sekretarz Generalny NATO, powiedział, iż w razie faktycznego wystąpienia Niemiec z programu Nuclear Sharing amerykańska broń może trafić na Wschód. Nie mówił o Polsce. My uważamy, że miał przede wszystkim nas na myśli, ale nie ma w tej materii pewności. Warto zwrócić uwagę, że w niedawnych, przeprowadzonych w październiku we Włoszech (bazy Aviano i Ghedi) ćwiczeniach Steadfest Noon, które miały bezpośredni związek z NATO-wskimi zdolnościami w zakresie użycia grawitacyjnych ładunków jądrowych B-61 obok lotnictwa państw uczestniczących w programie Nuclear Sharing wzięły udział również samoloty z Polski oraz z Czech. Czechy są właśnie w przeddzień podjęcia decyzji o zakupie nowej partii samolotów na wyposażenie swych sił zbrojnych. W grę wchodzą szwedzkie Gripeny (model JAS-39C/D) oraz właśnie F-35. Nawiasem mówiąc z doniesień w amerykańskich mediach specjalizujących się w wojskowej tematyce lotniczej wynika, że Amerykanie złożyli Czechom, którzy nie mają zamiaru szastać pieniędzmi i uważają, że samoloty Lockheed Martina są dla nich zbyt drogie, ofertę zakupu F-35 która jest o 11 mln dolarów za sztukę tańsza od polskiej. Oczywistym pytaniem jest co Warszawa ma zamiar w tej sytuacji zrobić, bo udawanie, że „nie ma problemu” nie jest najlepszym rozwiązaniem. Nie ulega wątpliwości, że jednym z kluczowych elementów realizowanej właśnie przez Stany Zjednoczone strategii modernizacji triady nuklearnej, która przewiduje m.in. produkcję, w latach 2022 – 25 460 bomb B 61-12s, o mocy od 0,5 do 50 kiloton, takich jak znajdują się w Europie jest powiązanie tego działania z programem budowy i sprzedaży F-35. Ostatnio przeprowadzone testy w Nevadzie rozwiewają wątpliwości w tym względzie. Posiadanie tych myśliwców wielozadaniowych na wyposażeniu będzie niewątpliwie ważnym argumentem jeśli chodzi o państwa chcące się ubiegać o uczestnictwo w programie Nuclear Sharing. Ale, w równie dobrym położeniu co Polska, mogą się w tej kwestii znaleźć również Czechy, a jak się wydaje wejście Pragi do tego programu jest mniej kontrowersyjne niźli byłoby to w przypadku Polski.
Teza Putina
To kolejna kwestia na którą warto zwrócić uwagę. W trakcie niedawnego wystąpienia na poszerzonym kolegium rosyjskiego MSZ-u Władimir Putin wystąpił z interesującą, z naszego punktu widzenia tezą. Otóż jego zdaniem, Rosja winna domagać się „gwarancji bezpieczeństwa” ze strony NATO, może być bowiem zaniepokojona „przesuwaniem” infrastruktury wojskowej Paktu do swoich granic. Mówił o obecnych w Polsce i w Rumunii systemach podwójnego zastosowania, mając na myśli zapewne Aegis Ashore znajdujący się w podpoznańskim Radzikowie. W rosyjskie narracji nie jest to wątek nowy, warto jednak zastanowić się dlaczego rosyjski prezydent akurat teraz ponownie zdecydował się podnieść tę kwestię. Nie chodzi oczywiście o problem bezpieczeństwa w Europie Środkowej, bo gdyby tak było to Moskwa musiałaby zadeklarować gotowość reakcji symetrycznej, polegającej na propozycji zdemontowania własnych systemów podwójnego przeznaczenia (Iskander), które znajdują się m.in. w enklawie kaliningradzkiej. Nic takiego nie ma miejsca, a nawet ostatnio białoruski dyktator zapowiedział, że będzie zabiegał o dyslokacje rosyjskich Iskanderów do Białorusi, co nie zostało zdezawuowane przez Moskwę i raczej wskazuje na chęć wzmocnienia tego co określa się mianem „ambiwalencji” w zakresie polityki nuklearnej. Rosja nadal jest zainteresowana zarówno tym, że Europa Środkowa nie jest objęta amerykańskimi gwarancjami nuklearnymi jak i dąży do uczynienia z naszego regionu strefy o innym, gorszym, statusie bezpieczeństwa niźli jest to w przypadku „starych” członków NATO. Deklaracja Putina może być związana z toczącymi się w Berlinie rozmowami koalicyjnymi i może mieć na celu podsycanie obaw niemieckiego establishmentu, który jest zdania, że bezpośrednim skutkiem ewentualnego przeniesienia amerykańskich ładunków jądrowych na Wschód będzie pogorszenie relacji z Moskwą, czego Niemcy chcą uniknąć. Zarówno Berlin jak i Moskwę satysfakcjonuje, jak można przypuszczać, obecny stan rzeczy, polegający na tym, że Europa Środkowa nie jest objęta amerykańskimi gwarancjami jądrowymi a Niemcy są i w tym w tym zakresie „gwarantem bezpieczeństwa”, działającym z upoważnienia i współdziałającym z Waszyngtonem. Moskwa chcę pogłębić ten status niepełnej ochrony naszego regionu, czego nie chce Berlin, ale obydwie stolice, z różnych motywów nie chcą umocnienia amerykańskiej obecności wojskowej, w tym nuklearnej, na Wschodzie.
Przy obecnym stanie nastrojów administracji Bidena raczej trudno spodziewać się tego, że Polska zostanie zaproszona do programu Nuclear Sharing, co nie oznacza, że nie powinniśmy podejmować w tym zakresie wysiłków podkreślając, iż nie satysfakcjonuje nas udział w nim Niemiec jako jedynego „reprezentanta” wschodu Europy. Mamy w tym względzie również niemałe atuty negocjacyjne, choćby związane z naszym programem rozwoju energetyki nuklearnej. Niezależnie jednak od faktu, iż racjonalna ocena sytuacji raczej skłania do wniosku, że nie mamy co obecnie liczyć na zaproszenie do programu Nuclear Sharing, to tym nie mniej perspektywa denuklearyzacji Niemiec jest realna. Ponad 80 % Niemców chce denuklearyzacji swego kraju, co raczej zawęża niźli poszerza pole manewru tamtejszej elity politycznej. W takiej sytuacji, zwłaszcza jeśli zaniepokojeni jesteśmy wizją niemiecko – rosyjskiego porozumienia, oznaczającego zaproszenie Moskwy do odgrywania roli czynnika politycznego w europejskiej polityce, winniśmy realizować strategię, której celem objęcie Polski sojuszniczym parasolem nuklearnym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/574926-parasol-nuklearny-dla-polskidlugofalowy-cel-naszej-polityki