Jeżeli będziemy twardo stali na tym, na czym obecnie stoimy, to mamy szansę stać się szanowanym partnerem dla każdego w Europie, po obu stronach kontynentu. W Moskwie też mogą nas bardziej szanować, nie mówiąc już o Mińsku. Będą na nas psioczyć, jak najbardziej, ale na pewno będą nas szanować. Jeżeli natomiast pójdziemy na jakieś rokowania czy kompromisu, nie uszanuje nas nikt - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl ekspert ds. bezpieczeństwa, dr Rafał Brzeski.
CZYTAJ TAKŻE:
wPolityce.pl: Czy Zachód - a ściślej: Unia Europejska - została „ograna” przez Łukaszenkę w kwestii sytuacji na granicy polsko-białoruskiej?
Dr Rafał Brzeski: Zachód został rozegrany przez dwoje przywódców, którzy roszczą sobie pretensje do miana najważniejszych polityków na zachodzie Europy: Angelę Merkel i Emmanuela Macrona. Ta dwójka chce - razem z Putinem - rozegrać cały kontynent. Owszem, jest to gra o polską granicę, ale to gra więcej niż regionalna. Dlatego też negocjacje zaczęły się od rozmów z Putinem.
Putin - co jest zresztą normalne dla kultury politycznej Rosji, po prostu odesłał Merkel do Łukaszenki. Dla rosyjskiego przywódcy Merkel i Łukaszenka to obecnie ta sama „półka” - Angela Merkel nie jest już politykiem, zrezygnowała z dalszej władzy. A w Rosji, zgodnie z historyczną kulturą polityczną, przywódca, który przed śmiercią rezygnuje ze sprawowania rządów, trafia na śmietnik historii. Łukaszenka, w rozumieniu Putina, jest w przedsionku do śmietnika historii. W przedsionku, bo Putin nie ma w tej chwili człowieka, na którego mógłby wymienić Łukaszenkę, dlatego musi jeszcze go znosić. Każda wypowiedź przywódcy Białorusi jest coraz bardziej kompromitująca dla Rosji, ale nie ma na kogo Łukaszenki wymienić. Tym niemniej, dla Putina nie jest to już polityk, z którym warto się liczyć. Tak samo, jak przywódcą, z którym już nie trzeba się liczyć, jest dla Putina Merkel.
Jeżeli chodzi o rozmowę z Macronem, to sytuacja jest już trochę inna. Mamy tu do czynienia z rozgrywaniem stref wpływów ponad naszymi głowami. O ile Niemcy roszczą sobie pretensje do traktowania Polski jako ich strefy wpływów, to Francja nie do końca rościła sobie pretensje do naszego terytorium.
Macron ma wprawdzie legitymację elit politycznych Europy Zachodniej do reprezentowania Polski przed Putinem, ale nie ma takiej legitymacji od nas. I tu musimy być bardzo twardzi. Ale tej twardości Polski w kwestii obrony granic bardzo obawia się zachodni establishment polityczny. Bo jeżeli Polska tę bitwę wygra, czyli Łukaszenka będzie musiał się cofnąć, a my się nie ugniemy - nie pójdziemy na zgniłe kompromisy i rokowania - to staniemy się niemalże automatycznie zdecydowanym liderem regionu. Co więcej, Zjednoczona Prawica może stać się liderem czy odnowicielem europejskiego konserwatyzmu, a to jest już bardzo nie na rękę Brukseli, Berlinowi, Paryżowi i Moskwie.
Dlaczego - bez uzgodnienia z Polską - unijni przywódcy zdecydowali się rozmawiać najpierw z Putinem i Łukaszenką o sprawie dotyczącej przecież także Polski? Są przecież wątpliwości co do legalności wyboru Łukaszenki na prezydenta w 2020 r. Czy w takiej sytuacji nie mamy do czynienia z de facto uznaniem jego prezydentury? Może jednak „ograł” UE?
Unia Europejska nie została „ograna” przez Łukaszenkę, bo ona dobrowolnie wsadziła głowę w jarzmo Putina. Z własnej woli, ze strachu przed Polską. Zamiast rozmawiać z nami, zamiast wystąpić jako wspólny blok, zdecydowała się, że idzie z Putinem. Wcześniej chętnie poszłaby z polską opozycją, ale ta opozycja z europejskiego punktu widzenia jest beznadziejna. Tyle lat, a rząd Zjednoczonej Prawicy nadal funkcjonuje. Nie pomogła nawet ta ostatnia kolubryna, czyli Donald Tusk. Co prawda wypaliła, ale dała odgłos kapiszona, a nie huk armaty. Powrót Tuska to nie była gruba berta, tylko jarmarczny pistolecik na kapiszony.
W dodatku Komisja Europejska zamierza przekazać 700 tys. euro na pomoc migrantom na Białorusi
Mogą dać nawet 700 milionów euro. Niech sobie dają pomoc, to problem Komisji Europejskiej. Pewne jest tylko to, że ani jednego euro nie dadzą Polsce.
Czy rzeczywiście możemy mieć pewność, że środki z UE trafią właśnie do migrantów czy organizacji humanitarnych, a nie do reżimu Łukaszenki?
Myśli Pani, że kto „zje” te setki tysięcy euro albo sprzeda je na czarnym rynku? Imigranci? Nie, imigranci dostaną tylko deski, gwoździe i młotki, żeby zbić sobie kolejne drabiny, które mogą rzucić na concertinę na polskiej granicy. A jeśli nie zapłacą, to nie dostaną nawet jeść - bo i po co? Jeśli będą głodni, to zapewne będą bardziej się rwali do przejścia na drugą stronę. Kto się przedrze, tego w najgorszym razie może i wyrzucą, ale najpierw odkarmią.
Najbardziej niepokoi mnie tylko to, że zgodzimy się na coś, co zostanie pokazane propagandowo, rozkolportowane po całym świecie - narracja, że przegraliśmy. Zgodziliśmy się, Łukaszenka wygrał, Putin wygrał, zwyciężył Berlin, Bruksela i Paryż, bo udzielili humanitarnej pomocy i uratowali tyle migrantów - i wystarczy mieć wyobraźnię, aby rozpisać to na co najmniej kilkanaście narracji.
A jeżeli będziemy twardo stali na tym, na czym obecnie stoimy, to mamy szansę stać się liczącym się partnerem dla każdego w Europie, po obu stronach kontynentu. W Moskwie też mogą nas bardziej szanować, nie mówiąc już o Mińsku. Mogą na nas psioczyć, jak najbardziej, ale na pewno będą nas szanować. Jeżeli natomiast pójdziemy na jakieś rokowania czy kompromisy, nie uszanuje nas nikt.
Innymi słowy - tak jak wyrazili to prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki - nie ma zgody na żadne ustalenia z Putinem czy Łukaszenką ponad naszymi głowami, „nic o nas bez nas”?
Od tego stanowiska nie powinno być ani kroku wstecz. I wtedy spokojnie wygrywamy. A co można zrobić dalej? Już niewiele. Choć w zasadzie mamy jeszcze jeden element, który warto rozwinąć. Mianowicie: relacje z Brytyjczykami. Szef polskiego MON Mariusz Błaszczak spotkał się dziś z brytyjskim sekretarzem obrony, Benem Wallace’m. To nie jest tak, że Londyn z niewiadomych przyczyn nagle „poderwał się” do tej przyjaźni z Polską. Nie, to jest ich interes. Kanonem polityki brytyjskiej, od niepamiętnych czasów, od stuleci, jest to, aby nie pozwolić na to, aby jakiekolwiek państwo po drugiej stronie Kanału Angielskiego, mylnie zwanego kanałem La Manche, na tyle urosło w siłę, aby stać się za mocne. Bo ktokolwiek za mocno urósł po tej drugiej stronie kanału La Manche, zaraz zaczyna się pchać na stronę brytyjską. Dlatego należy znaleźć przeciwwagę dla tego, kto stał się zbyt mocny.
Wielka Brytania, będąc dziś na zewnątrz i widząc, co się dzieje, wiedząc, że Merkel wspólnie z Macronem, konferuje z Putinem, szuka przeciwwagi. A my jesteśmy w oczach Zjednoczonego Królestwa naturalną przewagą w grze europejskiej. Coś podobnego brytyjska premier Margaret Thatcher proponowała premierowi Tadeuszowi Mazowieckiemu - tak się składa, że byłem przy tych rozmowach i widziałem, co Brytyjczycy chcą zaproponować Mazowieckiemu. Tymczasem polski premier przyjechał do Londynu, sądząc, że to rozmowa gospodarcza, a w konsekwencji - pokazał, że nie nadaje się na partnera we wspólnym „meblowaniu” Europy. Dziś mamy bardzo podobną sytuację, tyle że groźniejszą niż wówczas. Być może Brytyjczycy będą chcieli potraktować nas jako narzędzie, ale w takim wypadku powinniśmy zmusić ich, aby szanowali nas jako partnera. Oni potrzebują przeciwwagi dla Niemiec, my - sojusznika.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozm. Joanna Jaszczuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/574576-nasz-wywiad-dr-brzeski-ue-wsadzila-glowe-w-jarzmo-putina