Władimir Putin udzielił wywiadu stacji telewizyjnej Rosja. Z naszej perspektywy warto zwrócić uwagę na kilka wątków.
I tak rosyjski prezydent powiedział, pytany dlaczego kanclerz Merkel nie rozmawia w sprawie kryzysu granicznego bezpośrednio z Łukaszenką, iż „ma nadzieję, że to niedługo nastąpi”. Jak wyjaśnił, po dwóch rozmowach telefonicznych jakie odbył z niemiecką kanclerz i po jednej z białoruskim dyktatorem jest przekonany, iż „gotowi są oni ze sobą rozmawiać”. Tę wypowiedź uzupełnił jeszcze stwierdzeniem, że Rosja nie jest stroną w konflikcie na granicy Białorusi ze Wspólnotą oraz podkreślił potrzebę bezpośredniego dialogu między Unią, a raczej, jak doprecyzował „ważniejszymi państwami” tego bloku a Mińskiem. Jak na dłoni mamy tutaj widoczny plan Moskwy, zarazem uniknięcia, otwartego bezpośredniego zaangażowania, w rozwiązanie kryzysu a także „wyimpasowania” państw naszego regionu – Polski, Litwy, Łotwy, które nie są w jego optyce liczącymi się graczami. Do pewnego stopnia, jeśliby oczywiście wydarzenia potoczyły się po myśli Putina, przypomina to wariant z Porozumieniem Mińskim w kwestii Donbasu, tylko na jeszcze gorszych dla nas warunkach. Te „ważniejsze” państwa Unii to Niemcy, o których rosyjski prezydent wspominał wprost i zapewne Francja, gdzie również wczoraj miało miejsce spotkanie ministra spraw zagranicznych i obrony z ich rosyjskimi odpowiednikami.
Z powodu doświadczeń historycznych mamy zrozumiałe obawy związane z porozumiewaniem się ponad naszymi głowami, jednak warto zaznaczyć, że póki co nic takiego nie ma miejsca, a mówimy jedynie o scenariuszu marzeń Moskwy. Na co jeszcze warto zwrócić uwagę w wystąpieniu Putina? Otóż po całej litanii argumentów, która mają uzasadnić tezę, iż to Zachód jest winien kryzysowi migracyjnemu na swoich granicach, rosyjski prezydent mówi, choć nie wprost jak, w jego opinii, mógłby zostać rozwiązany ten kryzys. Powołuje się na swa rozmowę z Łukaszenką, który miał mu powiedzieć w jej trakcie, że „rozmowy o readmisji” nie zostały zakończone a stanęły w martwym punkcie oraz nierozstrzygnięta jest sprawa „budowy na Białorusi obozów dla uchodźców.” Warto na ten fragment wypowiedzi Putina zwrócić uwagę, bo zawiera on, w połączeniu z wcześniejszym, propozycję wyjścia z kryzysu, przy czym w taki sposób, że każda ze stron mogłaby zachować twarz. Na czym miałoby to polegać? Po pierwsze, Zachód rozmawia z Łukaszenką, czyli legitymizuje jego władzę, bo przecież do tej pory nie jest on uznawaną głową państwa. Po drugie, tematem jest kwestia readmisji, i być może, szeroko rozumiana polityka wizowa Mińska (warto przypomnieć, że w przeszłości na tym tle dochodziło do kontrowersji między Białorusią a Rosją, co oznacza, że Moskwa może być również zainteresowana regulacjami w tym zakresie) a także perspektywa budowy obozów dla migrantów i zapewne kwestia ich utrzymania. Nie ma tu mowy o zniesieniu sankcji, co trzeba uznać za sygnalizowanie gotowości do ustępstw o ile przyjęty zostanie cały scenariusz deeskalacji. Jego walorem, z pewnością z perspektywy Moskwy, jest to, że każda ze stron wychodzi z całej sytuacji z twarzą, co zwiększa prawdopodobieństwo wdrożenia tak zarysowanej sekwencji kroków w życie.
Ale Putin w wywiadzie mówi i inne ważne rzeczy. Po pierwsze dezawuuje tezę Łukasznki, iż niedawne loty rosyjskiego lotnictwa strategicznego nieopodal granic z Białorusią odbywały się w reakcji na kryzys graniczny i ściąganie przez Polskę wojsk w region przygraniczny oraz, że Moskwa wysłała Tu-22 M3 na prośbę Mińska. Jak zauważył rosyjski prezydent „lotnictwo strategiczne nie może niczego zrobić aby rozwiązać kryzys” na granicy a zaobserwowana aktywność była jedynie jednym z elementów działań o charakterze rutynowym. To istotne stwierdzenie, bowiem Łukaszenka w szeregu niedawnych wypowiedzi, ale nie tylko on, w podobnym duchu występował też białoruski minister obrony Wiktar Chrenin sygnalizował gotowość Mińska do eskalowania konfliktu i argumentował, iż białoruski reżim ma poparcie Rosji. Polityczne poparcie oczywiście ma, ale jak wynika ze słów Putina, raczej nie wojskowe. Należy rozumieć to prawidłowo, czyli jako deklarację, że Rosja nie jest „na tym etapie” zainteresowana eskalacją. „Ten etap” to perspektywa rozmów, gdyby się okazało, że one nie będą miały miejsca, lub nie prowadzą do żadnego wymiernego i korzystnego z rosyjskiej perspektywy efektu, to stanowisko to może zostać zrewidowane, ale teraz Putin sygnalizuje wyraźnie, zarówno Zachodowi jak i Mińskowi, że nie chce eskalować.
Podobnie należy odczytać też kolejną wypowiedź rosyjskiego prezydenta, który zaznaczył w toku wywiadu, że „pierwsze słyszy o tym” jakoby Białoruś miała zatrzymać tranzyt rosyjskiego gazu za pośrednictwem Gazociągu Jamałskiego. Mówi też, że dwukrotnie ostatni rozmawiał z Łukaszenką i ten nie wspominał o perspektywie tego rodzaju. „Teoretycznie oczywiście – mówi Putin - Łukaszenka jako prezydent kraju tranzytowego może wydać polecenie odcięcia dostaw do Europy. Chociaż byłoby to pogwałceniem naszej umowy tranzytowej i mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.” Już po tym jak białoruski dyktator zagroził „zakręceniem kurka gazowego” na temat ten, w podobnym zresztą duchu wypowiadał się Pieskow, teraz jednak Putin postawił „kropkę nad i”. Teoretycznie ma taką możliwość, ale gdyby zdecydował się na ruch tego rodzaju to tylko strzeliłby sobie w kolano.
Już we czwartek Giennadij Szmal, przewodniczący rosyjskiego Związku Nafciarzy i Gazowników mówił, że Mińsk ma taką opcję, ale jej wykonanie oznaczałoby de facto nacjonalizację gazociągu, który również na terenie Białorusi jest własnością, bo został wykupiony, Gazpromu. Koszty tego rodzaju ruchu byłyby zapewne większe niźli realne efekty – Łukaszenka musiałby oddać 5 mld dolarów Gazpromowi, bo tyle rosyjski koncern zapłacił kupując białoruskie systemy przesyłowe, a dodatkowo wyasygnować 2 mld dolarów przewidzianych w umowie kar umownych. Nie trzeba było deklaracji Putina, aby wiedzieć, że groźby Łukaszenki to bluff. Słowa rosyjskiego prezydenta trzeba zatem odczytać jako kolejną deklarację o tym, że „na tym etapie” Moskwa nie jest zainteresowana eskalacją. Nabila Massrali, rzeczniczka prasowa europejskiej służby dyplomatycznej powiedziała wczoraj, że jej przedstawiciele, zarówno w Mińsku jak i w Brukseli „próbują prowadzić dialog” z reprezentantami Białorusi. Potem, odpowiadając na pytania niezależnych mediów doprecyzowała), że nie może być mowy o rozmowach z Łukaszenką, bo ten nie ma legitymacji, jego władza nie jest przez Unię uznawana. Nie wróży to dobrze jeśli chodzi o szansę odniesienia sukcesu negocjacyjnego, ale ukazuje dylemat przed którym stoi europejska dyplomacja. Już samo rozpoczęcie rozmów oznacza bowiem de facto, i tak to zostanie przedstawione, uznanie reżimu Łukaszenki.
Warto w związku z sugestiami, może nawet propozycjami, Putina napisać kilka słów na temat polskiej strategii rozwiązania konfliktu granicznego. Bo to, że należy go rozwiązać jest dość oczywiste i leży również w naszym interesie. Uporządkujmy najpierw kilka spraw. Po pierwsze, odpowiedzmy sobie na pytanie, czy Polska winna poprosić o wsparcie? Głosów w tej kwestii, od jawnie absurdalnych w rodzaju nawoływania o zwrócenie się do FRONEX-u, który nie ma własnego potencjału, po propozycje apeli do NATO, czy państw Unii Europejskiej jest w Polsce niemało. Gdyby nasze władze wysłuchały rad tego rodzaju to jaki sygnał wysłalibyśmy zarówno naszym sojusznikom jak i rywalom? Państwa słabego, które nie daje sobie rady z poważnym, ale jednak lokalnym kryzysem granicznym. Nie jest argumentem to, że Litwa, dziesięciokrotnie mniejsza od Polski wykonała ruchy tego rodzaju. To nie Litwa jest zwornikiem bezpieczeństwa na wschodniej flance NATO, tylko my. Wysyłając sygnał o tym, że potrzebujemy pomocy raczej uruchomilibyśmy po stronie sojuszniczej wątpliwości, czy jesteśmy wiarygodnym, silnym sojusznikiem. A tego rodzaju refleksja, w stolicach Zachodu, tylko utrwaliłaby obraz Polski jako „pięty Achillesowej”, kraju który nie jest w stanie wytrzymać naporu ze Wschodu. To wręcz przyspieszyłoby poszukiwanie ewentualnego rozwiązanie ponad naszymi głowami i naszym kosztem. Pozycja, którą zajmujemy, czyli nie poddawanie się presji, ani tym bardziej prowokacjom, jest w tym kontekście słuszną. Podobnie jak sygnalizowanie, zarówno przez premiera Mateusza Morawieckiego jak i ministra Mariusza Kamińskiego, iż w odpowiedzi na próby eskalacji ze strony Mińska, my możemy odwołać się do dolegliwej presji ekonomicznej w postaci zamknięcia granicy, włącznie z ruchem pociągów towarowych.
Ta postawa siły, trwania i determinacji, którą pokazuje, i słusznie, Warszawa, musi zostać uzupełniona przez wizję rozwiązania kryzysu granicznego. Ale nie w formie ustępstw z naszej strony, proponowanie reżimowi w Mińsku, że zainteresowani jesteśmy rozmowami. Konsultacje na niskim szczeblu tak, ale nie w świetle kamer i nie z Łukaszenką. Jak zatem odpowiedzieć na inicjatywę kanclerz Merkel? Stosunek Warszawy do jej kroków winien być pochodną tego, czy były one z nami konsultowane. Zakładam, że tak, co oznacza i z tym chyba mamy do czynienia, milczącą naszą zgodę na jej zaangażowanie. Niemiecka polityk odchodzi z życia publicznego, jej działania nie obciążają też nowej koalicji. Wszystko to razem powoduje, że Angela Merkel rozmawiająca z Łukaszenką występować będzie w pozycji niejednoznacznej – kanclerza p.o. a może już osoby prywatnej. To korzystna z naszej perspektywy sytuacja, oczywiście o ile uczestniczymy w procesie przygotowania do rozmów i o ile takowe będą miały miejsce. Nie jest oczywiście komfortowe, że nie jesteśmy jednym z jawnych „rozgrywających” na poziomie dyplomatycznym, co jest pochodną naszych wieloletnich zaniedbań jeśli chodzi o miejsce dyplomacji i szerzej polityki zagranicznej w naszym systemie władzy oraz naiwnej wiary, że polityka zagraniczna Unii wystarczy. Jednak gdyby teraz udało się znaleźć rozwiązanie nas satysfakcjonujące, tj. deeskalację sytuacji na granicy bez konieczności ustępstw z naszej strony i pod warunkiem, że jesteśmy częścią procesu, czyli zaliczamy się do grona, jak ujął to Putin „ważniejszych państw europejskich”, to taką perspektywę należałoby uznać za korzystną. Pokazalibyśmy, iż jesteśmy silnym i wiarygodnym partnerem, który nie będzie rewidował swej uprzedniej, choć dyskusyjnej, jeśli chodzi o białoruski reżim, linii, a także państwem bez udziału którego nie można zdecydować o żadnej ważnej na Wschodzie kwestii. Jeślibyśmy zatem, przyjmując „plan Putina” mieli szansę doprowadzić do tego rodzaju efektów, to należy tę drogę poważnie wziąć pod uwagę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/573888-wylania-sie-plan-putina