Na posiedzeniu Rady Państwa Związkowego Rosji i Białorusi, która odbywała się w reżimie on-line we czwartek wieczorem podpisane zostały dokumenty integracyjne między oboma państwami, a także wspólna strategia wojskowa, która była gotowa już w 2018 roku, oraz strategia w zakresie polityki migracyjnej. 28 programów integracyjnych nie przesądza jeszcze ani o głębokości ani o tempie w jakim scalać się będą obydwa państwa. Premier Rosji Michaił Miszustin mówił, że aby wypełnić dość ogólnie sformułowane programy legislatywy obydwu państw będą musiały przyjąć około 400 ustaw, a zatem cały proces integracyjny będzie trwał, możliwe będzie jego przyspieszanie lub zwalnianie, w zależności od chwilowej koniunktury i stanu toczącej się rozgrywki, a nawet, niewykluczone jest również jego zatrzymanie.
Z naszego, doraźnego punktu widzenia, istotną jest pytanie o to co zawiera wspólna, białorusko – rosyjska koncepcja polityki migracyjnej. Z lakonicznego omówienie tego dokumentu, które opublikowała oficjalna agencja Biełta wynika, że „dokument określa kierunki działania resortów spraw wewnętrznych, organów bezpieczeństwa państwa, służb granicznych oraz departamentów polityki zagranicznej w zakresie migracji z uwzględnieniem nowych realiów spowodowanych wzrostem potoków migracyjnych.” Dmitrij Mezencew, były ambasador Rosji w Mińsku, a obecnie sekretarz Rady Państwa Związkowego powiedział, że celowość podpisania dokumentu „potwierdzają również najnowsze wydarzenia na granicy Białorusi i Unii Europejskiej, na które Republika odpowiada konsekwentnie i profesjonalnie.” Gdyby ktoś miał wątpliwości co Rosja sądzi o kryzysie na granicy Białorusi z Polską i Litwą, to słowa te rozwiewają wątpliwości. W dokumencie, co silniej akcentuje się w Rosji niźli na Białorusi, znalazły się też zapisy dopuszczające swobodnego przemieszczania się, w tym migrację, ludności między oboma państwami. W największym skrócie rzecz ujmując chodzi o to, aby Białorusini, bo w związku z różnicą w zakresie poziomu realnych wynagrodzeń to raczej ich będzie dotyczyło, mogli bez większych przeszkód mieszkać w Rosji. W ten sposób Moskwa stara się zarówno zmniejszyć napływ migrantów zarobkowych z państw Azji Środkowej, jak i rozwiązać narastające problemy z brakiem rąk do pracy. Niektórzy rosyjscy eksperci, tacy jak choćby Dmitrij Trenin, są wręcz zdania, że nowoczesna polityka imperialna, która Rosja winna realizować w XXI wieku w większym stopniu winna koncentrować się na rywalizacji o zasoby rzadkie, w tym wypadku ludzi, niźli o kontrolę nad terytorium, którego zresztą Moskwa ma aż nadto. Niekorzystne trendy demograficzne jakie występują na Białorusi, które doprowadziły już do tego, że w ciągu 31 lat niepodległości liczba mieszkańców kraju zmniejszyła się o milion osób w tej sytuacji najprawdopodobniej ulegną przyspieszeniu, co oznacza, że kraj może stanąć wobec problemu pustoszenia, silnie odczuwanego w Państwach Bałtyckich czy na Bałkanach Zachodnich.
Wracając jednak do podpisanych dokumentów integracyjnych Białorusi i Rosji, to eksperci oceniają, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z „pustymi” programami, bardziej mającymi charakter deklaracji niźli zawierającymi doprecyzowany plan działań i harmonogram ich realizacji. Realna integracja, może w takiej sytuacji przebiegać niejako obok i być efektem bieżącej polityki, układu sił i chwilowej koniunktury. Dobrym przykładem jest wspólny rynek ropy i gazu, o którym Putin powiedział, że „osiągnęliśmy znaczny postęp”. Ten postęp, zdaniem prezydenta Rosji polega na tym, że Białoruś uzyskała znaczące benefity – będzie kupowała gaz płacąc za 1000 m³ 128 dolarów, w sytuacji kiedy na europejskich rynkach cena jest kilkakrotnie większa, ale realia są takie, że do dziś nie ma umowy w tej kwestii między Moskwą a Mińskiem i ewentualne spowolnienie lub „trudności negocjacyjne” trzeba traktować jako wyraz stałej presji wywieranej przez rosyjskie władze na Łukaszenkę. Umowa najprawdopodobniej zostanie podpisana, ale w tym wypadku chodzi o to, aby białoruski dyktator wiedział, że nie ma automatyzmu i wszystko zależy od tego jak reżim będzie sią zachowywał. Podobnie traktować trzeba inne intrygujące informacje z rynku gazowego. Otóż jak się okazało na ostatnich aukcjach związanych z eksportem gazu w 2022 roku Gazprom nie „zabukował” możliwości transportu gazu za pośrednictwem gazociągu Jamał – Europa, biegnącego przez Białoruś i Polskę do Niemiec. Długoterminowy kontrakt Gazpromu z Polską na tranzyt gazu wygasł już jesienią 2020 roku. Rosyjski koncern wówczas „zarezerwował” możliwości przesyłu na 12 miesięcy, do września 2021, teraz zaś na dwa ostatnie miesiące roku, jedynie 1/3 wcześniejszych wolumenów. Zdaniem ekspertów Rosjanie w oczywisty sposób stawiają na Nord Stream 2, co jednak z perspektywy Mińska oznacza, że budżet może nie uzyskać wpływów z opłat tranzytowych. Podobna sytuacja jest też na rynku ropy naftowej. Rosjanie już na początku roku, podpisując kontrakt z Orlenem, zabiegali o możliwość dostaw do Polski za pośrednictwem tankowców wypływających z Ust – Ługi. Oczywiście nie oznacza to, że „zakręcą kurek”, pokazują jedynie Łukaszence, że mają taką możliwość i mogą z niej skorzystać nie wystawiając na szwank własnych interesów, co stanowi jasny sygnał, że białoruski dyktator winien, w dobrze pojętym własnym interesie, zachowywać się w sposób akceptowalny przez Moskwę.
Nie oznacza to, że Łukaszenka nie ma narzędzi presji i z nich nie korzysta. Jest odwrotnie i w istocie mamy do czynienia, na linii Mińska – Moskwa, z nieustanną grą, gdzie za zasłoną uśmiechów i deklaracji, kryje się bezwzględna walka z jednej strony o dominację, z drugiej o poszerzenie pola politycznego manewru.
Podobny charakter miała w gruncie rzeczy cała ceremonia posiedzenia Rady Państwa Związkowego. Pierwotnie do Mińska miał przyjechać Putin, premier Miszustin, szefowie obydwu izb Dumy Państwowej, jednak ostatecznie dokumentu podpisano on-line, a Putin pojechał do Sewastopola na Krymie. Ta podróż z jednej strony pokazuje, że oficjalne wyjaśnienie (Covid-19) dlaczego zmieniono formułę nie do końca przekonuje, z drugiej zaś stanowiła wyraźny sygnał dla Łukaszenki. Po pierwsze, jak się uważa, Moskwa nie chciała wzmacniać pozycji białoruskiego dyktatora, a tak, można byłoby odczytać gremialny przyjazd rosyjskich oficjeli do Mińska, po drugie zaś Putin przypomniał Łukaszence, iż Białoruś nie uznaje do tej pory aneksji Krymu. Przekaz został w Mińsku zrozumiany i nieprzypadkowo uroczystość podpisywania dokumentów integracyjnych Aleksandr Łukaszenka rozpoczął od stwierdzenia, iż chciałby razem z Putinem znajdować się na Krymie. W Rosji odebrano to jednoznacznie – jako deklarację, iż Mińsk może oficjalnie uznać aneksję, zwłaszcza, że Andriej Sawinych, szef komisji spraw zagranicznych w izbie niższej białoruskiego parlamentu oświadczył, że „de facto” uznaje już ją od dawna. Co prawda rzecznik Kremla Pieskow zaraz skomentował te słowa mówiąc, że politykę zagraniczną Białorusi kształtuje prezydent nie parlament, co należy odczytywać, iż Moskwie zależy na oficjalnym, a nie de facto, zaakceptowaniu przez Mińsk aneksji Krymu. Dlaczego zatem Łukaszenka właśnie teraz wyraził gotowość odwiedzenia Krymu? Wydaje się, że ma to związek z niedawnym wywiadem Swietłany Cichanouskiej dla stacji radiowej Echo Moskwy. Trzeba pamiętać, że redaktor naczelny rozgłośni Aleksiej Wieniediktow jest człowiekiem, choć udało mu się uczynić ze stacji która kieruje jedno z ostatnich niezależnych rosyjskich mediów, bliskim Kremlowi, a samo radio kapitałowo kontrolowane jest przez Gazprom. Wywiad liderki białoruskiej opozycji, w którym wezwała ona Putina aby ten pomógł rozpocząć dialog społeczny na Białorusi, był oczywistym sygnałem, iż Moskwa może zrewidować swą dotychczasową politykę wobec Mińska. Łukaszenka wprowadzając do debaty kwestię Krymu stawia Cichanouską i białoruską opozycję w trudnej sytuacji i chce zapewne zablokować możliwość politycznego manewru Moskwy.
W grę wchodzą również kwestie natury gospodarczej. Po pierwsze Mińsk od 6 listopada wznowił dostawy energii elektrycznej na Ukrainę , co pokazuje zarówno, iż Polsce i Litwie nie udało się przekonać Kijowa do wspólnej polityki wobec Mińska a perspektywa „zakręcenia” dopływu pieniędzy dla reżimu jest dość odległa. Po drugie Białoruś zaczyna się już przygotowywać do spodziewanych sankcji europejskich, w ramach tzw. V pakietu w związku z kryzysem migracyjnym. Zanim zostały one przedyskutowane i zatwierdzone już w wyniku stanowiska rządu Irlandii ich dolegliwość została poważnie ograniczona. Pierwotnie mówiło się o wykluczeniu Bielavi, oficjalnego przewoźnika, z rynku kontraktów leasingowych na samoloty, co w praktyce oznaczałoby pozbawienie linii lotniczych maszyn, bo trzeba byłoby je wykupić za gotówkę, a Mińsk nie ma na to pieniędzy, ale Dublin, a trzeba pamiętać, że większość leasingowego rynku lotniczego kontrolowana jest przez firmy mające siedzibę w Irlandii, przeforsował stanowisko w myśl którego restrykcje mają objąć jedynie nowe kontrakty, stare pozostawiając w mocy. Jeśli zaś chodzi o inne przewidziane w V pakiecie „sankcje” takie jak wykluczenie Białorusi z globalnego porozumienia o udostępnieniu danych lotniczych, co mogłoby oznaczać „uziemienie” tamtejszych przewoźników Mińsk chce rozwiązać problem w prosty sposób. Otóż zaproponował stworzenie z Rosją wspólnej przestrzeni lotniczej i wspólnej administracji nią zarządzającej. Podobnie jeśli chodzi o kwestie leasingu lotniczego, Białoruś zaproponowała Moskwie zakupy samolotów produkcji rosyjskiej, które miałyby być finansowane przez tamtejsze firmy leasingowe.
Kiedy analizujemy relacje między Moskwą a Mińskiem, to z pewnością nie można mówić w tym przypadku o dyktacie ze strony silniejszej Rosji. Raczej mamy do czynienia ze skomplikowaną grą, w której każda ze stron, bez sentymentów walczy o swoje interesy. Łukaszenka dąży zarówno do umocnienia swojej pozycji, jak i poszerzenia pola manewru jakim dysponuje. W tym celu kluczy, zwodzi, wiele obiecuje, robi jeden krok w tył i dwa do przodu, kreuje nęcącą dla części rosyjskiej elity wizję ściślejszej współpracy. Stara się też wmanewrować Rosję w taką sytuację, kiedy ta nie będzie miała innego wyjścia jak tylko wspierać reżim, zarówno politycznie jak i ekonomicznie.
Sergey Martselev, mieszkający w Warszawie białoruski opozycjonista (w 2010 roku kierował sztabem wyborczym Nikołaja Statkiewicza) w wywiadzie dla Białoruskiej Prawdy sformułował ciekawy pogląd, który warto będzie w przyszłości zweryfikować, na temat podpisanej wspólnej strategii wojskowej Państwa Związkowego. Otóż jego zdaniem w nowej strategii zmienia się nie tylko koncepcja użycia sił zbrojnych obydwu krajów w czasie wojny, ale również Łukaszenka swym podpisem unieważnił Memorandum Budapesztańskie, które co warto przypomnieć, dotyczyło nie tylko Ukrainy, ale również Białorusi. Otwiera to nie tylko możliwość korekt granicznych czy terytorialnych między oboma państwami, ale również perspektywę wyjścia Białorusi z Traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. Gdyby Łukaszenka zdecydował się na krok tego rodzaju, to mogłoby okazać się, że rosyjskie samoloty, które znajdą się w bazie pod Baranowiczami będą miały zdolność przenoszenia ładunków jądrowych. Martselev jest też zdania, że kryzys na białorusko – polskiej granicy może przerodzić się w ograniczony, na niewielką skalę, konflikt zbrojny, bo jego wybuch jest w obecnej sytuacji dyktatorowi na rękę. W jego opinii sygnał, który Łukaszenka w sposób dość jasny formułował w toku uroczystości związanych z podpisaniem „kart integracyjnych” był w związku z tym dość czytelny – brzmiał – „Polacy, bójcie się”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/572988-lukaszenka-wysyla-sygnal-polacy-bojcie-sie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.