Wolfgang Ischinger, kierujący Monachijską Konferencją Bezpieczeństwa, w przeszłości ambasador swego kraju w Waszyngtonie powiedział na początku tygodnia, że wycofanie się Niemiec z odstraszania nuklearnego będzie miało katastrofalne skutki dla bezpieczeństwa europejskiego.
Chodzi w tym wypadku o przyszłość amerykańskich magazynów z bronią atomową na niemieckiej ziemi oraz udział Berlina w programie „nuclear sharing”. Z informacji na temat przebiegu rozmów koalicyjnych, które docierają do opinii publicznej wynika bowiem, że formacja Zielonych twardo opowiada się za denuklearyzacją Niemiec. Ponoć Socjaldemokraci i Wolni Liberałowie mają w tej kwestii nieco bardziej pragmatyczne stanowisko, ale nie ma co do tego pewności, bowiem w przeszłości cześć leadershipu socjaldemokratycznego również opowiadała się za tego rodzaju krokiem.
Ischineger powiedział, że ewentualna decyzja o denuklearyzacji Niemiec oznacza, że „wyrwiemy Polakom dywanik spod nóg”, co musi być równoznaczne z rozpoczęciem przez Warszawę zabiegów o przeniesienie amerykańskich ładunków jądrowych do Polski. W opinii niemieckiego polityka „aktywna rola Polski w odstraszaniu nuklearnym NATO miałaby z kolei konsekwencje w Moskwie, o których nawet nie chcę myśleć”. W wypowiedzi tej ciekawe jest nie tylko to, że kwestia nuklearna znów staje się przedmiotem niemieckiej debaty politycznej, ale również, co widać gołym okiem, stosunek części tamtejszego establishmentu do kwestii gwarancji bezpieczeństwa dla Polski. Chadecy, którzy zarazem ze wszystkich niemieckich formacji politycznych są najbardziej proamerykańscy chcieliby aby to Niemcy były gwarantem i elementem amerykańskiej polityki odstraszania nuklearnego, bo to wzmacnia pozycję Berlina wobec Warszawy. Wypowiedzi te mają też oczywiście kontekst wewnątrzniemiecki, bo chadecy w ostatnim czasie nieprzypadkowo zaczynają podkreślać znaczenie odstraszania nuklearnego. Pod koniec minionego tygodnia w rozmowie ze stacją radiową Deutschlandfunk niemiecka minister obrony pytana o kwestie atomowego odstraszania odparła, że:
Musimy bardzo jasno dać Rosji do zrozumienia, że w końcu – i to też jest doktryna odstraszająca – jesteśmy gotowi użyć takich środków, aby z góry zadziałały one odstraszająco i nikt nie wpadł na pomysł, żeby zaatakować na przykład obszary w Państwach Bałtyckich czy na Morzu Czarnym.
Jej słowa wywołały kwaśną reakcję w Moskwie, ale deklaracja ta nie była, jak się wydaje „wypadkiem przy pracy”, bo kilka dni później stanowisko Kramp-Karrenbauer poparł otwarcie Steffen Seibert, rzecznik prasowy urzędu kanclerskiego.
Jak się wydaje Europa stoi właśnie przed poważną dyskusją na temat kształtu polityki odstraszania nuklearnego, która jest jednym z fundamentów NATO. Nie tylko dlatego, że dyskusja na ten temat trwa w Niemczech i decyzje, które zapadną w Berlinie mogą mieć kluczowe znaczenie dla sytuacji na naszym kontynencie. Znacznie bardziej niepokojące są informacje, które podał, zazwyczaj dobrze poinformowany brytyjski [Financial Times (https://www.ft.com/content/8b96a60a-759b-4972-ae89-c8ffbb36878e) . Otóż zdaniem dziennika, który powołuje się na anonimowe rozmowy z kilkunastoma dyplomatami z różnych krajów, europejscy sojusznicy Stanów Zjednoczonych są poważnie zaniepokojeni i w związku z tym rozpoczęli energiczną akcję lobbystyczną, że Waszyngton w nowym dokumencie „Nuclear Posture Review” zmieni swą doktrynę odstraszania nuklearnego. Chodzi o formułowane już w czasie kampanii wyborczej przez Bidena wprowadzenie do amerykańskich dokumentów strategicznych zasady, w myśl której Stany Zjednoczone odwołają się do użycia broni jądrowej tylko w pewnych precyzyjnie opisanych sytuacjach. Do tej pory, zgodnie z zasadą strategicznej niejednoznaczności „strategic ambiguity” Ameryka niczego takiego nie deklarowała, wręcz przeciwnie, rezerwowała sobie prawo do użycia broni nuklearnej zarówno jako pierwsza, jak i w odpowiedzi na agresje państw uznanych za wrogie czy użycie broni masowego rażenia o nie atomowym charakterze. Zdaniem krytyków tego rodzaju zmiany ta nowa doktryna amerykańskiego odstraszania nuklearnego określana mianem „sole purpose” niczym nie różni się od deklaracji, że Stany Zjednoczone nie użyją jako pierwsze swego potencjału atomowego, co zdaniem anonimowego przedstawiciela jednego z państw europejskich cytowanego przez Financial Times „jest wielkim prezentem dla Rosji i Chin”. Jak powiedział dziennikowi Michael Green, ekspert ds. bezpieczeństwa w Azji, problem z doktryną „sole purpose” polega na tym, że „sojusznicy w to wierzą, a przeciwnicy nie”, co oznacza, iż jej wprowadzenie w życie zmniejsza poczucie bezpieczeństwa państw nie dysponujących bronią jądrową, nie zmieniając postępowania Chin i Rosji, państw które prowadzą dziś zaawansowaną politykę zarówno modernizacji swej triady nuklearnej jak i znaczącej, co jest udziałem Pekinu, rozbudowy własnego potencjału ilościowego. W opinii niektórych ekspertów zmiany w amerykańskich dokumentach strategicznych wywołają parcie państw, które uważają się za najbardziej zagrożone, przede wszystkim Korei Płd. i Japonii aby mieć własną broń jądrową. Asumptem do tego rodzaju spekulacji są m.in. wypowiedzi niektórych uczestników południowokoreańskiej kampanii przed wyborami prezydenckimi, którzy wzywają Waszyngton do dyslokacji na półwysep ładunków jądrowych, a w razie gdyby to się nie stało do uruchomienia przez Seul własnego programu nuklearnego.
Generalnie sytuacja w Azji zaczyna się zaostrzać, również jeśli chodzi o kwestie związane z bronią nuklearną. Indie przeprowadziły niedawno nocne próby ze swą międzykontynentalną rakietą balistyczną Agni-5 o zasięgu 5 tys. km, co zdaniem rosyjskich ekspertów jest wyraźnym sygnałem wysłanym przez Delhi Pekinowi, że w razie wojny jest on gotowy odwołać się do tego rodzaju broni. O pozyskaniu broni jądrowej zaczyna się mówić w Tokio, ostatnio wprost mówił też o tego rodzaju planach prezydent Turcji. Jesteśmy, jak można przypuszczać na progu nuklearnego wyścigu zbrojeń w Azji, tym bardziej, że niedawna decyzja o dostarczeniu przez Stany Zjednoczone lub Wielką Brytanię okrętów z napędem atomowym Australii została odczytana przez wielu ekspertów jako złamanie zasady nieproliferacji broni jądrowej.
Specjalna ankieta
Wracając do kwestii zmian w amerykańskiej doktrynie odstraszania nuklearnego, Financial Times informuje, że na początku roku administracja Bidena wysłała do państw sojuszniczych, zarówno w Europie jak i w Azji, specjalną ankietę, poświęconą tej kwestii. Zdecydowana większość odpowiedzi była przeciw wprowadzeniu zasady „sole purpose”, co jednak nie uspokoiło obaw. Po doświadczeniach związanych z wycofaniem wojsk z Afganistanu, zawarciem umowy AUCUS czy przedłużeniem umowy New START, bez konsultacji z sojusznikami obawy o trwałość amerykańskich zobowiązań tylko wzrosły w stolicach państw europejskich. Administracja Bidena już kilkakrotnie udowodniła, że w kwestiach strategicznych nie ma zamiaru kierować się opiniami aliantów. Sprawa rewizji amerykańskiej doktryny nuklearnej wydaje się być gorącą kwestią żywo dyskutowaną również w Waszyngtonie, bo na ten temat wypowiedział się ostatnio na łamach Defence News Jim Risch, republikański senator, do lutego tego roku przewodniczący Komisji ds. Polityki Zagranicznej. W jego opinii zmiany w amerykańskiej doktrynie odstraszania nuklearnego sprowadzające się do wprowadzenie zasady „sole purpose” doprowadzą do destrukcji bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych i sojuszników. Risch przypomina, za czasów administracji Obamy dwukrotnie zastanawiano się czy nie wprowadzić idących w tym samym kierunku korekt, których istotą jest, w jego opinii, niezależnie jakiej nazwy się używa, deklarowanie, iż Ameryka nie użyje jako pierwsza broni jądrowej. Wówczas, oceniając stan bezpieczeństwa w świecie i rysujące się zagrożenia uznano, że osłabienie siły amerykańskiego odstraszania nuklearnego, nie poprawi stanu bezpieczeństwa, wręcz przeciwnie pogorszy go, bo zostanie uznane przez wrogów i przeciwników Zachodu jako wyraz słabości, wycofywania się czy gotowości do ustępstw. Obecna sytuacja, patrząc na nią pod kontem bezpieczeństwa, nie uległa poprawie, wręcz przeciwnie można mówić o pogorszeniu, więc wysyłanie przez Waszyngtonu podobnego sygnału byłoby strategicznym błędem. Risch pisze, że w czasie niedawnych przesłuchań przed komisja senacką jeden z kandydatów na wysokie stanowisko w administracji Bidena powiedział, że w tej kwestii „nasi sojusznicy winni być lepiej przez nas wyedukowani” i w związku z tym nie powinni odczytywać zmian w amerykańskiej doktrynie odstraszania w kategoriach kolejnej „zdrady”. Jednak, jak zauważa Risch, partnerzy Stanów Zjednoczonych chyba lepiej niźli waszyngtońscy urzędnicy rozumieją kwestie swego bezpieczeństwa i niezależnie od edukacyjnych i narracyjnych wysiłków administracji Bidena posunięcie tego rodzaju może zostać odczytane w kategorii kolejnego kroku osłabiającego więzi sojusznicze. Jest on też zdania, że administracja Bidena wydaje się w tej materii zdeterminowana, mało tego, gotowa jest pójść na jednostronne, na poziomie nuklearnym, rozbrojenie.
Nawet jeśli obawy republikańskiego senatora okażą się nieuprawnione i rewolucyjne zmiany w tym obszarze nie nastąpią, to wydaje się, że już sam fakt podjęcia dyskusji na temat podstawowych elementów strategii wojskowo – politycznej świata kolektywnego Zachodu, które gwarantowały bezpieczeństwo przez ostatnie 70 lat, świadczy z jak głębokimi zmianami możemy mieć wkrótce do czynienia. Byłoby dobrze gdyby w Warszawie, a mam w tym wypadku na myśli nie tylko czynniki rządowe, ale szerzej całą klasę polityczną, rozpoczęła się dyskusja na temat stanowiska Polski w tych kwestiach. Nie możemy bowiem czekać, że Niemcy „wyrwą nam dywanik spod nóg” i w ostatniej chwili reagować na to co się stanie. Sprawy są zbyt poważne, aby mogły być przedmiotem doraźnych decyzji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/572100-zmiany-w-polityce-odstraszania-nuklearnego