Bardzo ciekawe informacje napływają z Białorusi. Zacznijmy od spraw wojskowych. Po ostatnim wspólnym posiedzeniu kierownictw resortów obrony Rosji i Białorusi, Sergiej Szojgu poinformował, że strony podpisały umowę o dalszym funkcjonowaniu na Białorusi dwóch rosyjskich baz. Rosyjski minister powiedział też, że niedługo podpisana zostanie wspólna rosyjsko – białoruska doktryna wojenna. W tej ostatniej kwestii wypowiedziało się też Stowarzyszenie im. Gromyki skupiające ekspertów z Rosji i z Białorusi, związanych z obozem władzy.
„Pogłębienie integracji”?
W ich opinii podpisanie tego gotowego od grudnia 2018 roku dokumentu byłoby pożądanym krokiem pogłębiającym integrację obydwu krajów. Sęk w tym, że Mińsk najwyraźniej nie ma ochoty na tego rodzaju „pogłębienie integracji”. Komentatorzy już zwrócili uwagę na to, że o ile Szojgu mówił o podpisaniu umów, o tyle białoruskie Ministerstwo Obrony w komunikacie po kolegium informowało jedynie o dyskusji na ten temat. Zastanawiające jest również to, iż rosyjski minister nie powiedział na jaki czas przedłużono umowę dzierżawy baz (wcześniej spekulowano, że będzie to 25 lat) ani również nic nie mówił o warunkach, a w swoim czasie Łukaszenka deklarował, iż Rosja winna za nie płacić, a nie wykorzystywać tak jak do tej pory, czyli nieodpłatnie. Na dodatek sprawę komplikują niejasności prawne. Jeśli bowiem dać wiarę słowom Szojgu o tym, że umowa została podpisana, to na jakiej podstawie formalnej do tej pory funkcjonowały rosyjskie bazy? Poprzednia umowa wygasła już w ubiegłym roku, co może oznaczać, zarówno to, iż sformułowano jakieś prowizorium jak i to, że targi cały czas trwają. Równie wymowne, w opinii białoruskich ekspertów, jest to, że Łukaszenka nie zdecydował się na podpisanie wspólnej, gotowej już, doktryny wojennej państwa związkowego. To, że dokument ten od niemal już trzech lat znajduje się „w zamrażarce” jest, jak można przypuszczać, świadomą decyzją białoruskiego reżimu.
Ale to nie jedyne pęknięcia w relacjach białorusko – rosyjskich, które ujawniły się w ostatnim czasie. Władimir Putin nie przybył do Mińska gdzie odbywało się spotkanie przywódców państw Unii Euroazjatyckiej, które zresztą Łukaszenka wykorzystał dla budowy wspólnego -z Armenią i Kirgizją - frontu nacisku na Rosję, aby szybciej uwspólnotowić rynki energetyczne, co ma być zarówno gwarancją dostaw rosyjskich surowców po niskich cenach, jak i prowadzenia rozliczeń w rublach. Białorusko – rosyjska umowa gazowa nie jest nadal podpisana mimo, że po ostatnim spotkaniu Putin – Łukaszenka mówiono o tym, że jej warunki zostały uzgodnione. Podobnie jest w przypadku rosyjskich gwarancji dostaw ropy naftowej. Rosyjski Transnieft zapowiedział nawet wycofanie się z białoruskiego rynku jeśli Mińsk będzie podnosił opłaty tranzytowe i podatki.
Łukaszenka nie przyjął też, na co zwrócono uwagę, ministra Ławrowa, który w połowie października był w Mińsku. Zdaniem Walerego Karbalewicza, niezależnego politologa, świadczy to o, być może chwilowym, ochłodzeniu relacji na linii Moskwa – Mińsk. Tym bardziej, że w przeszłości Łukaszenka ochoczo przyjmował rosyjskich gubernatorów, to brak czasu dla szefa dyplomacji odbierać trzeba w kategoriach sygnału politycznego.
Rosja przegrywa walkę o „rząd dusz” Białorusinów
Spowolnieniu wyraźnie uległo tempo przygotowań do podpisania uzgodnionych już i parafowanych przez premierów obydwu krajów 28 „kart integracyjnych”. Zapowiadano, że ich oficjalne uroczyste podpisanie przez Putina i Łukaszenkę nastąpi przy okazji Wyższej Rady Państwa Związkowego, jednak mimo, że do terminu jej posiedzenia, które zaplanowano na 4 – 5 listopada, pozostało już niewiele czasu, nic nie wiadomo o jakichkolwiek przygotowaniach. Dmitrij Mezencew, Sekretarz Państwa Związkowego, do niedawna rosyjski ambasador na Białorusi, powiedział niedawno, że dokumenty te zostaną podpisane „do końca roku” co zostało odebrane jako potwierdzenie impasu, choć można też przyjąć interpretację w świetle której odwołanie tej imprezy ma związek z trudną sytuacją pandemiczną w obu krajach. W białoruskich mediach reżimowych miała też miejsce rzecz do tej pory niespodziewana, chodzi mianowicie o atak na Władimira Putina. Jewgenij Pustowoj, prowadzący jeden z programów w białoruskiej reżimowej stacji telewizyjnej STW porównał Łukaszenkę, który, w jego opinii „spotykał się z ludźmi i im pomagał” w trudnych czasach pandemii z innymi przywódcami „siedzącymi w bunkrze”. Aluzja była w tym wypadku aż nadto czytelna, ale Pustowoj powiedział też, że ci siedzący w bunkrze w istocie czują się, ze zdrowotnego punktu widzenia, źle, cierpią na poważne choroby, a to, że wyglądają nieźle zawdzięczają botoksowi i operacjom plastycznym. Potem białoruski propagandysta wycofywał się ze swych słów dowodząc, że mówił o Joe Bidenie, ale w Rosji wiedzą swoje. Tym bardziej, że o botoksie Putina już lata temu mówił Nawalny, podobnie zresztą jak krytykował rosyjskiego prezydenta za chowanie się w bunkrze w czasie pandemii.
W opinii rosyjskich komentatorów władze w Mińsku zaostrzyły relacje z Moskwą, zarówno ze względu na wewnętrzną sytuację, trwające targi, czy raczej walkę Łukaszenki o powiększenie swego pola manewru, ale również w odpowiedzi na działania, które odebrano jako narastającą presje ze strony Moskwy, aby przyspieszyć reformę konstytucyjną. O stanowisku Stowarzyszenie im. Gromyki już wspominałem, jednak to nie jedyny krok świadczący o zwiększeniu rosyjskiego nacisku. Jednym z elementów tej presji jest opublikowanie wyników badań białoruskiej opinii publicznej rosyjskiego ośrodka WCIOM, co warto wiedzieć, kontrolowanego przez Kreml, mało tego, uznawanego za jedno z ważniejszych narzędzi w instrumentarium, którym posługuje się rosyjski obóz władzy. Badanie przeprowadzono mimo, iż WCIOM nie ma akredytacji aby działać na terenie Białorusi, co może oznaczać, że rosyjski ośrodek przeprowadza analizy, które mają być tajemnicą dla władz w Mińsku. Ujawnienie ich wyników jest w tej sytuacji dość wymownym sygnałem o charakterze politycznym.
W świetle tego badania Białorusini chcą zmian – znaczących reform ekonomicznych (78 proc. za), umożliwienia powstawania w kraju nowych partii politycznych (66 proc. za), rozpoczęcia rozmów między władzą a opozycją (65 proc. za) i odejścia Łukaszenki (59 proc. za). Najpopularniejszymi politykami są: znajdujący się w więzieniu i odsiadujący długoletnie wyroki Maria Kolesnikowa i Wiktar Babaryko, mający odpowiednio 50 proc. i 48 proc. poparcia liczonego jako saldo zwolenników i przeciwników. Na trzecim miejscu jest Swietłana Cichanouska (46 proc.). Łukaszenka, w świetle tego rosyjskiego badania, ma negatywny elektorat na poziomie 55 proc. Wręcz sensacyjnie w tym kontekście brzmi informacja, w świetle której 66 proc. Białorusinów wypowiedziało się przeciw pogłębieniu integracji z Rosją. Rosja nie jest też już najpopularniejszym państwem w oczach Białorusinów i ustąpiła miejsca Ukrainie. Polska i Unia Europejska są zaraz za Rosją w tym rankingu popularności. Generalnie, z sondażu tego wynika, że kryzys polityczny na Białorusi został jedynie przytłumiony a nie rozwiązany, a Moskwa, w świetle rysujących się tendencji długofalowych zaczyna przegrywać walkę o „rząd dusz” Białorusinów.
Działania reżimu Łukaszenki
W rosyjskich mediach nadal pisze się w negatywnym kontekście o skali represji białoruskiego reżimu, w tym nie zapomniano uderzenia w białoruską edycję Komsomolskiej Prawdy, która w wyniku presji Mińska musiała zlikwidować swoją białoruską edycję, będącą - co warto pamiętać - najpopularniejszym dziennikiem na Białorusi. Na to nakłada się coraz wyraźniejsze niezadowolenie Moskwy z przedłużającego się kryzysu migracyjnego. W Rosji zauważono słowa szefa niemieckiego MSW Horsta Seehofera, który powiedział publicznie, że władze Białorusi „organizują, w najlepszym razie wspierają” nielegalne strumienie migracyjne, a robią to, w jego opinii, za wiedzą Rosji. „Klucz do rozwiązanie problemu leży w Moskwie” – dodał niemiecki polityk. Rosyjscy obserwatorzy uważają, że ostatnie rozmowy Putina z Merkel i Dmitrija Kozaka, zastępcy szefa administracji prezydenta Rosji, odpowiadającego za przestrzeń postsowiecką na Kremlu, który w towarzystwie Jurija Uszakowa rozmawiał z Wiktorią Nuland, są świadectwem narastającej presji Zachodu na Moskwę, aby ta „rozwiązała białoruski problem”. Jednym z narzędzi tej presji, a może sygnalizowaniem takiej możliwości, jest też artykuł, opublikowany w Niezawisimej Gazietie, dzienniku związanym z obozem władzy w Rosji, a precyzyjnie z merem Moskwy Sobianinem, lidera białoruskich niezależnych związków zawodowych Sergieja Dylewskiego, wchodzącego w skład komisji koordynacyjnej powołanej po ubiegłorocznych wyborach przez sztab Wiktora Babaryki. Dylewski napisał, że jego organizacja jest w stanie przeprowadzić strajk powszechny w białoruskich przedsiębiorstwach a to czego się domaga to jedynie „rozpoczęcie społecznego dialogu” i reformy państwa.
Łukaszenka zareagował po swojemu. Po pierwsze, wdrożono nowe represje wobec Wiktara Babaryki pozbawiając go w praktyce ochrony adwokackiej, bo wobec dwóch jego obrońców rozpoczęto postępowanie dyscyplinarne. Po drugie, mówi się o zaostrzeniu represji. Po trzecie, przygotowanie nowej wersji konstytucji przechodzi, po ostatnim spotkaniu Łukaszenki z jego bliskimi współpracownikami, z rąk wieloosobowej Komisji Konstytucyjnej, faktycznie w ręce otoczenia dyktatora. Wreszcie miały miejsce w ostatnich dniach roszady w białoruskim obozie władzy, szczególnie w resortach siłowych. Łuaszenka przygotowuje się, o czym sam otwarcie powiedział, do kolejnej fali rewolucyjnej. Co ciekawe, inaczej niźli głosi to oficjalna propaganda, jej źródeł zdaje się upatrywać raczej na wschodzie niźli na zachodzie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/571527-lukaszenka-boi-sie-presji-rosji