Grecki parlament ratyfikował pakt wojskowy z Francją, pierwszą tego typu umowę, której stronami są państwa należące do NATO i która, w opinii większości specjalistów, wymierzona jest w trzeciego członka Sojuszu Północnoatlantyckiego, czyli w Turcję.
Katerina Sokou komentując to wydarzenie w portalu Atlantic Council zauważyła, że „dwa państwa członkowskie NATO zgodziły się na klauzulę o wzajemnej pomocy obronnej w przypadku ataku strony trzeciej, w wyniku czego artykuł drugi ich traktatu bardzo przypomina artykuł piąty NATO.” Inni komentatorzy pisali o umowie w stylu XIX-wiecznej polityki, a Sekretarz Generalny NATO Jens Stoltenberg skrytykował ten traktat argumentując, że nie wierzy we wszelkie działania, w tym porozumienia dwustronne państw członkowskich „poza ramami NATO”, które dublują funkcje Paktu, lub są dla Aliansu wyzwaniem.
Jednak premier Grecji, Kyriakos Mitsotakis, podkreślał w swych wypowiedziach publicznych nie tylko to, że umowa grecko – francuska „jest pierwszym krokiem na rzecz europejskiej autonomii strategicznej” ale również zwracał uwagę, iż jego zdaniem art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego nie przewiduje sytuacji, kiedy jedno państwo członkowskie NATO byłoby zaatakowane przez drugie. To jego zdaniem uzasadnia celowość umowy obronnej z Francją, ale jednocześnie pokazuje w jakim stanie znajduje się NATO i jak szybko zmienia się sytuacja Europy w zakresie bezpieczeństwa.
Francusko – grecki pakt wojskowy został zawarty przy okazji podpisania umowy na sprzedaż Grecji, która realizuje ambitny program modernizacji i rozbudowy swych sił zbrojnych, trzech fregat o łącznej wartości 5 mld dolarów. Z perspektywy Paryża posunięcie to miało być w pierwszym rzędzie odpowiedzią na upokarzającą klęskę jaką była utrata umowy z Australią na budowę okrętów podwodnych w rezultacie zawarcie umowy AUKUS, ale nie tylko. Emmanuel Macron, określił to porozumienie mianem „śmiałego pierwszego kroku w stronę europejskiej samodzielności strategicznej”. W podobnym tonie francuski prezydent wypowiadał się również przy okazji niedawnego szczytu państw Unii Europejskiej nieopodal Ljubliany, gdzie wzywał Stany Zjednoczone do „potwierdzenia swego zaangażowania w NATO”, zaś zwracając się do państw Unii mówił, że „musimy jasno określić, czego chcemy dla siebie, naszych granic, naszego bezpieczeństwa i naszej niezależności energetycznej, przemysłowej, technologicznej i wojskowej”.
Jak informuje brytyjski The Guardian oferta Paryża jeśli chodzi o cenę fregat nie była najtańsza, ale o jej wyborze przez Ateny zadecydowały inne względy, w tym deklaracje o wsparciu, w razie potrzeby, Grecji przez francuskie siły zbrojne. Precedens w tym zakresie był już uczyniony w 2020 roku, w czasie ostrej fazy konfliktu Aten z Ankarą na tle sporu o podwodne pokłady ropy naftowej i gazu ziemnego.
Premier Grecji w Paryżu określił francuską wizję budowy europejskich sił zbrojnych w ramach suwerenności strategicznej Europy mianem „dojrzałej propozycji” a także dodał, że „nasza umowa toruje drogę do autonomicznej i silnej Europy przyszłości. Europy, która może bronić swoich interesów w swoim szerszym sąsiedztwie, na Morzu Śródziemnym, na Bliskim Wschodzie, w Sahelu.” Mamy w tym wypadku do czynienia z nieprzypadkowym pominięciem kwestii sytuacji na wschodniej flance NATO i relacji z Rosją. Zarówno z punktu widzenia Paryża jak i Aten, Moskwa winna zostać wciągnięta do europejskiej polityki bezpieczeństwa a główne zagrożenia nie są związane z agresywną polityką Putina. Choć obydwaj politycy w swej retoryce akcentowali, że silniejsza Europa będzie lepszym partnerem dla Stanów Zjednoczonych, to konsekwencją zaproponowanych przez nich posunięć mogą być odmienne od deklaracji. Porozumienie dwóch państw członkowskich Sojuszu Północnoatlantyckiego wymierzone w innego członka tego paktu (Turcja), nie uwzględniające ocen w zakresie bezpieczeństwa państw Północy i Wschodu Europy i budowane w kontrze do amerykańsko – brytyjskiej inicjatywy w rejonie Indo – Pacyfiku, raczej nie wzmocni NATO.
Co zrozumiałe, Turcja nie jest zachwycona francusko – greckim aliansem. Burhanettin Duran, dyrektor rządowego think tanku SETA napisał na łamach Daily Sabah, że umowa francusko – grecka „jest przykładem nowego sojuszu, który podważa stare” oraz zauważył, iż „państwa Europy Wschodniej są zaniepokojone rozwojem sytuacji”, która z ich perspektywy oznacza pogłębienie kryzysu NATO. Nawiasem mówiąc, niedawna wizyta Mevlüt Çavuşoğlu w Warszawie w trakcie której podkreślał on dobrą współpracę między Polską a Turcją w ramach NATO i zadeklarował wsparcie Ankary jeśli chodzi o rozwiązanie kryzysu na polsko – białoruskiej granicy, ma, jak można przypuszczać, wiele wspólnego z sytuacją wewnątrz Paktu, jaka zarysowała się po francusko – greckiej umowie. Duran zwraca uwagę na jeszcze jedno wydarzenie, jakim było niedawne spotkanie, już po zawarciu umowy AUKUS, państw tworzących format QUAD (Stany Zjednoczone, Japonia, Indie, Australia). Zdaniem tureckiego eksperta jest to kolejny dowód na to, że zadeklarowany przez Bidena „alians demokracji” w pierwszym rządzie związany jest ze strategiczną rywalizacją z Chinami i z punktu widzenia Europy ostatnie posunięcia administracji amerykańskiej winny być uznane za potwierdzenie tezy, iż dla Waszyngtonu „więzi atlantyckie” tracą znaczenie. Ciekawa jest też konkluzja Durana, który nie tylko podkreśla, że Francja nie jest w stanie rywalizować z Turcją w basenie Morza Śródziemnego, ale również w północnej Afryce, a jej próby odzyskania starych pozycji, rodzą tylko, jak to miało miejsce w przypadku niedawnego kryzysu na linii Paryż – Algier, nowe konflikty. W jego opinii Europie winno zależeć nie na zbudowaniu własnej suwerenności strategicznej, bo tego rodzaju opcja prowadziła będzie do napięć z nowymi liczącymi się graczami, w rodzaju Rosji i Turcji, ale we współpracy z nimi. W argumentacji tej uderzają dwa elementy. Po pierwsze świadomość różnicy interesów między kolektywną Europą a Turcją. Po drugie w rozważaniach Durana NATO w gruncie rzeczy nie istnieje, funkcjonuje raczej w kategoriach reliktu, pewnej formuły o biurokratycznym już głównie wymiarze, która faktycznie porzucona została przez Waszyngton. Ta diagnoza zbieżna jest z opiniami rosyjskich ekspertów w rodzaju Fiodora Łukianowa, którzy są zdania, że jedynym elementem łączącym państwa tworzące NATO jest wola „powstrzymywania Rosji”. Jeśli zatem, jak argumentuje Duran, z Turcją i z Rosją Europa winna współpracować, to można postawić pytanie o przyszłość Aliansu. Paradoksalnie, jak się wydaje, w podobny sposób myślą w Atenach i w Paryżu.
Katerina Sokou zauważa, że zapis francusko – greckiej umowy o wspólnej obronie na wypadek ataku państwa trzeciego stawia NATO w trudnym położeniu. Dotychczas bowiem w razie konfliktu między państwami członkowskimi uruchamiany był „mechanizm deeskalacji”. Pozwalało to uniknąć sytuacji opowiedzenia się po którejś ze stron konfliktu, co, gdyby do tego doszło, oznaczać musiałoby polityczny paraliż Paktu. Jednak teraz, w świetle francusko – greckiego porozumienia tego rodzaju postawa jest już niemożliwa, bo automatycznie będziemy mieli do czynienia z zajęciem strony przez niektóre państwa NATO. Sokou zwraca też uwagę na wypowiedź rzecznika Departamentu Stanu cytowaną przez greckie media, iż Waszyngton popiera starania Grecji na rzecz stabilizacji regionu. W jej opinii tego rodzaju stanowisko, jest pochodną zarówno stopniowego wycofywania się Amerykanów z rejonu szeroko rozumianego Bliskiego Wschodu, jak i obaw Stanów Zjednoczonych, że powstałą próżnię wypełni Turcja, albo inni regionalni gracze w rodzaju Iranu. Ekspert Atlantic Council nie pisze tego wprost, ale mamy w tym wypadku z niemal podręcznikowym przykładem polityki określanej mianem „offshore balancing”, w której „twarda obecność” wojskowa Stanów Zjednoczonych (rząd Grecji zgodził się niedawno na rozbudowę amerykańskiej bazy Souda Bay na Krecie) służy przede wszystkim temu aby jakikolwiek z regionalnych graczy nie zdobył pozycji dominującej. Grecka analityk jest zdania, że to w gruncie rzeczy przyszłość europejskiej polityki bezpieczeństwa. Jej zdaniem suwerenność strategiczna Europy nie powinna być budowana w kontrze do Ameryki, ale raczej doceniać nadal podtrzymywane przez Waszyngton zainteresowanie stabilizowaniem niektórych regionów. W jej opinii najważniejszą jest równowaga w basenie Morza Śródziemnego, z czym zapewne trudno byłoby zgodzić się Skandynawom czy przedstawicielom państw Europy Środkowej.
Wydaje się jednak, że to co paradoksalnie łączy tak różnie myślących analityków jak Sokou z Atlantic Council czy Durana z SETA, ale również polityków, to przeświadczenie, że wielostronna polityka w zakresie bezpieczeństwa, co ma gwarantować NATO, już nie wystarcza. Rozpoczął się proces poszukiwania nowych formatów, nowych rozwiązań i regionalnych porozumień, które lepiej odpowiadają wyzwaniom przyszłości. Kwestia NATO, reformy Paktu zdaje się schodzić na drugi plan. Państwa członkowskie budują zręby swej nowej polityki w ramach układów dwustronnych, trójstronnych, ale nie globalnego aliansu stabilizującego cały kontynent europejski. Niektórzy tak jak Turcja zdają się uważać, że Ameryka nie wróci do europejskiej rozgrywki, inni (np. Grecja) mają w tej kwestii inny pogląd. Zaczął się czas poszukiwań, wykuwania nowych paktów i porozumień. NATO w tym procesie zdaje się nie uczestniczyć, co może oznaczać, że jest aliansem, w obliczu odmiennych polityk jego członków, wewnętrznie zablokowanym, niezdolnym do podjęcia i realizacji kluczowych decyzji. Jeśli tą diagnozę potwierdzą kolejne wydarzenia, to w rzeczywistości będziemy mieli do czynienia z rewolucyjnymi zmianami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/569388-panstwa-nato-sprzymierzaja-sie-przeciw-sobie