W stanie Oregon wymaganie, a nawet tylko pokazywanie poprawnych rozwiązań zadań matematycznych ma umacniać kulturę dominacji białych.
Urzędnicy na londyńskim lotnisku Heathrow musieli zatrzymać Rafała Ziemkiewicza. I wcale nie dlatego, żeby dać żer różnym intelektualnym i moralnym miernotom w Polsce, które sobie zawistnie Ziemkiewicza poobrażały i dowartościowały własne małe rozumki i mikroskopijne osiągnięcia. To też ważne, ale wtórne. Nikt, a tym bardziej ktoś z Polski, nie może bezkarnie dowodzić, że Zachód, a Wielka Brytania jest wciąż jego ważną częścią, jest coraz bardziej wypłukiwany z tego, co wartościowe. A właściwie już został wypłukany. Za mówienie prawdy o tym trzeba ponieść surową karę.
Wedle stanu na 7 października 2021 r. walkę z dyskryminacją, nierównością, cenzurą, a przede wszystkim z faszyzmem zdecydowanie wygrywają dyskryminacja, nierówność, cenzura i faszyzm. A to dzięki bojowni(cz)kom mającym walkę z tymi zjawiskami na sztandarach. W Stanach Zjednoczonych, w Unii Europejskiej czy w Wielkiej Brytanii. To wszystko, co jest zwalczane, wraca w wersji farsowo-groteskowej (wedle zasady Hegla-Marksa z „18 brumaire’a Ludwika Bonaparte”). I zawsze znajdzie się jakiś młotek, który wbije do głów paradygmat wolności bez wolności w imię wolności. W wypadku Ziemkiewicza i Wielkiej Brytanii funkcję młotka ochoczo podjęła posłanka Partii Pracy Rupa Huq.
Nie może być wolności dla wrogów wolności zdefiniowanych przez wręcz fanatycznych miłośników wolności bez krzty wolności. Policja myśli i słowa zawsze do świństwa gotowa. Musi istnieć policja myśli, albowiem ludzie po prostu źle myślą. A taki Ziemkiewicz to już myśli źle w skali 10 do 23456789 potęgi. Stan cenzorsko-policyjnego zdziczenia najlepiej oddaje sytuacja na uniwersytetach, czemu w 2015 r. swój esej poświęcił nieżyjący już sir Roger Scruton. Esej nazywał się „Upadek uniwersytetu” i w oryginale został opublikowany w kwietniu 2015 r. w miesięczniku „First Things” (po polsku wyszedł w 28 numerze kwartalnika „Ethos” w 2015 r.). Najważniejsze fragmenty tego tekstu będą na koniec.
Jeśli uniwersytety stały się miejscem, gdzie „racjonalne argumenty i szacunek dla przeciwnika znikają z dyskursu publicznego, i w których coraz bardziej w każdej kwestii, która ma znaczenie, istnieje tylko jeden dozwolony pogląd i licencja na prześladowanie wszystkich heretyków, którzy się pod nim nie podpisują”, to jest naprawdę źle. A wszędzie poza uniwersytetami może być tylko gorzej.
Pojawiają się takie absurdy, jak coraz powszechniejsza presja na zakaz stawiania ocen, np. z matematyki, żeby, przepraszam za określenie, różne głąby matematyczne nie czuły się dyskryminowane. To może w ogóle zakazać egzaminów, bo jedni zdają lepiej, a inni gorzej lub wcale? I to może się ziścić. Oto w amerykańskim stanie Oregon Departament Edukacji chce szkolić nauczycieli, jak walczyć z rasizmem w nauczaniu matematyki. Rasizm ma polegać na tym, że wymaganie czy tylko pokazywanie poprawnych rozwiązań zadań matematycznych umacnia kulturę dominacji białych, no bo oni matematykę wymyślili i zdominowali, choć przecież były ciemnoskóre matematyczki Katherine Johnson, Mary Jackson, Dorothy Vaughan, Annie Easley czy Christine Darden, które zresztą Ameryka podziwia, i to nie tylko urzędowo. No, ale jest rasizm w matematyce, który trzeba zwalczać.
Można mieć ogromne wątpliwości, czy dziś możliwe byłoby w Wielkiej Brytanii takie zjawisko jak Monty Python. A było możliwe 50 lat temu. Pythoni prawie na pewno polegliby obecnie na ołtarzu walki z faszyzmem i wszelkimi myślozbrodniami, skoro bez trudu taka Rupa Huq mogłaby im zarzucić rasizm, antysemityzm, ksenofobię, seksizm, homofobię, ejdżyzm, mizoginię czy maczyzm. Kto by chciał ich produkować? No i dlaczego byli to wyłącznie biali absolwenci Oxfordu i Cambridge (z wyjątkiem też białego, ale Amerykanina, Terry’ego Gilliama, absolwenta kalifornijskiego Occidental College).
Nie ma się co łudzić: USA, państwa Unii Europejskiej, Wielka Brytania, Kanada, Australia i wiele innych zakładają sobie pętlę w postaci represyjnej poprawności, która jest przecież ogromnym zagrożeniem dla wolności, w tym dla wolności słowa. A najbardziej przygnębiające jest to, że nawet w nauce, na uniwersytetach działa topór poprawnościowej cenzury, a wręcz prześladowań za myślozbrodnie. Zawisł on m.in. nad sir Rogerem Scrutonem, gdy ten wybitny filozof i pisarz jeszcze żył.
Nad Rafałem Ziemkiewiczem topór musiał zawisnąć, bo nie może być wyjątków, tym bardziej, gdy nie chodzi o żadnego anonima, tylko człowieka z uznanym dorobkiem. Trzeba go zrównać z glebą, a najlepiej nadaje się do tego oskarżenie o faszyzm, antysemityzm i brak szczerej miłości do liberalnej demokracji jako najwyższego i finalnego stadium rozwoju ludzkości. Odpuści się Ziemkiewiczowi, to potem każdy będzie chciał być heretykiem (i heterykiem). A na takie fanaberie miłujący wolność demokraci nie mogą sobie pozwolić. Nie ma sensu dyskutować z takimi jak Ziemkiewicz, bo jeszcze by ktoś zwątpił. Od razu do pudła i ciupasem do Polski.
A teraz zapowiedziane fragmenty „Upadku uniwersytetu” Rogera Scrutona:
„Studia na wydziałach humanistycznych są obecnie pomyślane w taki sposób, by poprzez obrazy, historie i wierzenia kultury Zachodu, przez jej dzieła sztuki, muzykę i język ukazywać, że nie tkwi w niej żaden głębszy sens poza obroną władzy, której trwaniu służyła. Zamiast przekazywać kulturę, uniwersytet istnieje więc po to, by ją dekonstruować, by zdejmować z niej jej ‘otoczkę’ i po czterech latach trwonienia możliwości intelektualnych studenta pozostawić go z poglądem, że dopuszczalne jest wszystko i że nic nie ma znaczenia. (…) Uniwersytet nie należy już do sektora tworzącego elity społeczne, lecz funkcjonuje w sektorze wobec niego konkurencyjnym, zmierzającym do zadbania o to, by elity odeszły w przeszłość. (…)
Odwiedzającego amerykańskie uniwersytety uderzają dziś raczej różne formy tamtejszej cenzury, nie zaś klimat wolnych dociekań. To prawda, że Amerykanie żyją w społeczeństwie tolerancyjnym. Hodują jednak również czujnych strażników, gotowych wykrywać i wykorzeniać już pierwsze oznaki ‘uprzedzeń’ wśród młodzieży. Strażnicy ci zaś mają wrodzoną skłonność, by ciążyć ku uniwersytetom, gdzie już sama wolność programu nauczania i jego otwartość na nowości dostarczają im sposobności realizowania ich cenzorskich pasji. (…)
Książki włączane są do sylabusów bądź z nich usuwane ze względu na polityczną poprawność; kodeksy dotyczące dozwolonego sposobu wypowiadania się oraz usługi obrońców prawnych pełnią funkcję policji języka i myśli – tak wobec studentów, jak i wobec nauczycieli; kursy konstruowane są w taki sposób, by przekazywać postawę ideologicznego konformizmu, a wyciągnięcie przez studenta heretyckiego wniosku na temat przewodnich tematów dnia często bywa karane. W przypadku obszarów wrażliwych, jak rasa, płeć czy tajemnicza rzecz określana mianem ‘gender’, cenzura jest wyraźnie wymierzona nie tylko przeciwko studentom, lecz również przeciwko każdemu nauczycielowi, któremu zdarzy się wyciągnąć niewłaściwe wnioski, bez względu na to, jak bardzo byłby on obiektywny i sumienny. (…)
Oczywiście zasadniczym przedmiotem studiów na wydziałach humanistycznych pozostaje kultura Zachodu. Celem nie jest jednak zaszczepianie tej kultury, lecz jej odrzucenie – przebadanie jej pod kątem wszystkich grzechów, które popełnia przeciwko światopoglądowi egalitarnemu. (…) Wyłaniający się obecnie program nauczania z zakresu humanistyki jest w rzeczywistości w kluczowych kwestiach dużo bardziej cenzorski niż ten, który próbuje zastąpić. Przekonanie o istnieniu rzeczywistych i przyrodzonych różnic między ludźmi nie jest już dozwolone. Wszystkie różnice są ‘tworzone kulturowo’, a zatem podlegają zmianie. Zadaniem programu nauczania jest zaś ich dekonstrukcja i zastąpienie odmienności równością we wszystkich tych sferach, w których odmienność stanowiła część odziedziczonej przez nas kultury.
Studenci muszą wierzyć, że pod wszystkimi kluczowymi względami, w szczególności w kwestiach dotykających rasy, płci, klasy, roli społecznej oraz wyrafinowania kultury, cywilizacja zachodnia jest po prostu arbitralnym wymysłem ideologicznym i (w przeciwieństwie do jej własnego obrazu siebie) na pewno nie stanowi repozytorium rzeczywistej wiedzy moralnej. Ponadto muszą oni zaakceptować fakt, że celem ich wykształcenia nie jest przyjęcie tej kultury w spadku, lecz podanie jej w wątpliwość i – tam, gdzie to możliwe – zastąpienie jej podejściem ‘wielokulturowym’, które nie czyni różnicy między różnorodnymi formami życia, jakie studenci wokół siebie odnajdują. (…)
Podanie tych doktryn w wątpliwość oznacza, że opowiadamy się po stronie najgłębszej herezji i stanowimy zagrożenie dla społeczności, której potrzebuje nowoczesny uniwersytet. Stara się on bowiem obsłużyć wszystkich bez względu na ich religię, płeć, rasę czy środowisko kulturowe, a nawet bez względu na ich zdolności. W znacznym stopniu stanowi twór państwa i w pełni podpisuje się pod etatystyczną ideą społeczeństwa, głoszącą, że powinno ono być społeczeństwem pozbawionym różnic. (…)
Ponieważ kultura, którą odziedziczyliśmy, stanowi system rozróżnień i sprzeciwia się równości we wszystkich tych sferach, gdzie swoje roszczenia zgłaszają smak, osąd i wyczucie, nowoczesny uniwersytet nie ma wyboru i musi przeciwstawiać się kulturze zachodniej. Stąd też młodym ludziom, mimo ich wrodzonego dążenia do uczestnictwa, mówi się na uniwersytecie, że przychodzą znikąd i że nigdzie nie przynależą, że wszystkie istniejące dotychczas formy przynależności są nieważne i bezwartościowe.
Proponuje się im rytuał przejścia do kulturowej nicości, gdyż jest to jedyny sposób na osiągnięcie celu, którym jest egalitarność. W miejsce starych przekonań cywilizacji opartej na bogobojności, osądzie i rozróżnianiu otrzymują przekonania nowego społeczeństwa, którego podstawa to równość i masowość – mówi się im, że osądzanie innych stylów życia jest przestępstwem. Gdyby celem było jedynie zastąpienie jednego systemu przekonań innym, to cel taki pozwalałby jeszcze na racjonalną debatę. Celem jest jednak zastąpienie jednej społeczności przez inną. (…)
Moim studentom [po 1979 r.] przy każdej okazji mówiono, że nie istnieje coś takiego, jak wiedza z zakresu humanistyki i że uniwersytety istnieją nie po to, by usprawiedliwiać kulturę jako postać wiedzy, lecz po to, by demaskować ją jako formę przemocy. (…) [Michel] Foucault uczył moich uniwersyteckich kolegów oceniać każdą ideę, każdy argument, każdą instytucję, konwencję czy tradycję w kategoriach skrywanej przez nie ‘dominacji’. W świecie Foucaulta prawda i fałsz nie odgrywały żadnej roli; jedyne, co się liczyło, to władza. (…)
Pozwoliliśmy, by zastraszono nas, wpajając nam przekonanie, że skoro uniwersytety mają biblioteki, laboratoria, uczonych profesorów i znaczne zasoby finansowe, są również z konieczności repozytoriami wiedzy. W przypadku nauk ścisłych jest to prawda. W przypadku humanistyki natomiast przestało to być prawdą”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/569163-dlaczego-ziemkiewicz-musial-trafic-do-aresztu