Rosyjski, społeczny ruch Gołos, którego aktywiści zajmują się obserwowaniem przebiegu wyborów informuje o ponad 5 tys. naruszeniach prawa w czasie ostatnich wyborów do Dumy Państwowej, zarówno w trakcie kampanii wyborczej, jak i w dzień głosowania i zliczania głosów.
Rosyjscy eksperci są zdania, że nawet 10 do 12 mln głosów, które według oficjalnych komunikatów zdobyła Jedna Rosja, partia władzy, zostało jej w wyniku różnych machinacji dodane. Nawet rosyjscy komuniści są zdania, że w wielu okręgach, szczególnie w Moskwie, wyników wyborów nie można uznać, zwłaszcza jeśli chodzi o tzw. głosowanie elektroniczne.
USA a wybory w Rosji
A co na to Stany Zjednoczone? Pytanie wydaje się zasadne, bo to właśnie administracja Joe Bidena zapowiadała powrót do polityki opartej na wartościach i stworzenie aliansu demokracji zmagających się z reżimami autorytarnymi. Biały Dom w sprawie wyników wyborów do rosyjskiej Dumy nie wypowiedział się wcale, a oświadczenie Departamentu Stanu skupia się jedynie na kampanii, która „odbyła się w warunkach niesprzyjających wolnemu i sprawiedliwemu procedowaniu”. Nie mówi się nic o fałszerstwach, nie wspomina o trickach, którymi posługiwały się władze, wreszcie nie ma słowa o tym, że należałoby tych wyborów nie uznawać. Jak na opokę i promotora demokracji, to mało. Zasadnym wydaje się postawienie pytania, dlaczego Waszyngton jest tak wstrzemięźliwy jeśli chodzi o naruszanie w ostatnim czasie wolności wyborów i szerzej, zasad pluralizmu politycznego (masowe aresztowania, zamykanie niezależnych mediów, presja na serwisy społecznościowe) w Federacji Rosyjskiej?
Teorie na ten temat mogą być dwie, nota bene, uzupełniające się wzajemnie.
Zmiany w polityce zagranicznej
W świetle pierwszej, którą na łamach The Foreign Affairs zaprezentował Richard Haass, kierujący Council of Foreign Relations, następuje właśnie zmiana paradygmatu amerykańskiej polityki zagranicznej i wszystko, co teraz obserwujemy, jest skutkiem tej tektonicznej przemiany. Do tej pory, a precyzyjnie rzecz ujmując od końca II wojny światowej do administracji Obamy, bo w opinii Haassa to wówczas mieliśmy do czynienia z początkiem przełomu, a polityka - zarówno Trumpa, jak i teraz Bidena nie różnią się znacząco - Stany Zjednoczone w swej polityce zagranicznej kierowały się zasadą, w myśl której amerykańskie interesy były szerzej definiowane niźli tylko przez wąsko interpretowany pryzmat narodowy. Nadrzędnym celem tej polityki było nie tylko realizowanie amerykańskiego interesu, ale stworzenie, utrzymanie i kultywowanie całego systemu relacji międzynarodowych. Ameryka skutecznie realizowała swe interesy, a trzeba pamiętać, że od II wojny światowej amerykański GDP w ujęciu realnym wzrósł 8 krotnie, a nominalnym 90 – krotnie, właśnie za pośrednictwem tego systemu, określanego nieraz mianem Pax Americana. Był to system ze swej natury internacjonalistyczny i do pewnego stopnia idealistyczny. Internacjonalistyczny dlatego, że dzięki obecności w świecie, utrzymywaniu całego systemu relacji, jego pielęgnowaniu i strzeżeniu Ameryka realizowała swój interes narodowy, a idealistyczny dlatego, że funkcjonowanie tego systemu nie zakładało, iż zawsze Stany Zjednoczone czerpać będą doraźne, z każdego posunięcia, korzyści.
Obecnie paradygmat amerykańskiej polityki zagranicznej, w opinii Haassa, zmienia się, ale nie przez nową wersję izolacjonizmu, ile raczej zakwestionowanie tych dwóch powyższych zasad. Waszyngton obecnie jest już w znacznie mniejszym stopniu zainteresowany utrzymywaniem systemu relacji międzynarodowych, o ile nie czerpie ze swej aktywności międzynarodowej doraźnych i wymiernych korzyści. To powoduje, w opinii amerykańskiego eksperta, że między polityką administracji Trumpa a Bidena więcej jest podobieństw i elementów kontynuacji niźli różnic i w obydwu przypadkach jej głównym zadaniem jest realizowanie idei „America first”. Retoryka nowej ekipy, zwłaszcza na początku sprawowania przez nią rządów, była odmienna, ale realia wymusiły korektę. I tak, jak zauważą Haass, zarówno dla Trumpa, jak i Bidena, rywalizacja między mocarstwami, przede wszystkim perspektywa starcia między Stanami Zjednoczonymi a Chinami, jest głównym czynnikiem porządkującym świat polityki zagranicznej. Oznacza to, w praktyce, odejście od formuł wielostronnych, które zaczynają być postrzegane jako trudne i nieefektywne, bo pochłaniają czas, energię i nie dają w zamian zbyt wiele.
Wyjątkiem jest polityka klimatyczna, w która Trump nie wierzył, a Biden już tak, ale prócz tego podobieństwa przeważają. Podobieństwa przeważają również w polityce handlowej, bo trzeba pamiętać, że Biden utrzymał większość ceł wprowadzonych przez Trumpa i w polityce emigracyjnej, mimo bardzo odmiennej początkowo retoryki, Biden utrzymał twardą linię swego poprzednika, choć zablokował budowę muru granicznego. Richard Haass jest zdania, że w polityce wobec Rosji również można mówić o tym, iż między obiema administracjami więcej jest podobieństw niźli różnic. Warto przypomnieć, że Donald Trump oskarżany był o osobiste sympatie wobec Putina, ustępliwość, niejasne powiązania z bliskimi Kremlowi oligarchami. Jednak per saldo, te personalne słabości, jak argumentuje Haass, nie wpłynęły na złagodzenie linii polityki Waszyngtonu wobec Moskwy. Można nawet powiedzieć, że Trump zajął bardziej stanowczą postawę - nie tylko zaczął sprzedawać broń śmiercionośną Ukrainie, czego nie chciał zrobić jego poprzednik, również doprowadził do przesunięcia obecności amerykańskich sił zbrojnych na Wschód, ale również prowadził z Moskwą twarde rokowania, z pozycji siły, w kwestii przedłużenia traktatu New START. Za wyjątkiem tego ostatniego obszaru, w opinii Haassa, inne polityki Trumpa wobec Rosji kontynuowane są przez Bidena, co oznacza, że idea kolejnego „resetu z Moskwą”, którego obawiało się wielu obserwatorów, za rządów Bidena nie będzie miała miejsca.
Ta teza Richarda Haassa wydaje się, w świetle doświadczeń kilku ostatnich miesięcy, dyskusyjna. Oczywiście, jeśli pod pojęciem „resetu z Rosją” rozumiemy wielkie międzynarodowe przedsięwzięcie, konferencję czy negocjacje, po którym obie strony padają sobie w objęcia i następuje „epoka miłości” miedzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją, to tego rodzaju spektakularnego wydarzenia nie będzie. Nie oznacza to jednak, że Waszyngton nie rozpoczął gry z Moskwą, której celem jest uzyskanie od Rosji pewnych ustępstw, przede wszystkim korekty jej linii politycznej wobec Chin. Aby tego rodzaju zamierzenia były w ogóle realne, ekipa Bidena zmieniła twarde nastawienie wobec Rosji, pokazując jej gotowość do ustępstw i sygnalizując chęć znalezienia pragmatycznych pól współpracy.
Działania administracji Bidena
Przypomnijmy kilka posunięć ekipy Bidena. O przedłużeniu, na rosyjskich warunkach, umowy New START już pisałem. Potem mieliśmy do czynienia z zablokowaniem przez nową administrację sankcji wobec Nord Stream 2, co w Polsce słusznie interpretowane było w kategoriach sygnału wysłanego z Waszyngtonu do Berlina, ale tym nie mniej jego odbiorcą, zwłaszcza jeśli traktować zgodę na dokończenie rosyjsko–niemieckiego projektu w kategoriach zmiękczenia linii wobec Rosji, była również Moskwa. Następnie, nastąpił szczyt Biden–Putin, który nie tylko nie był konsultowany z sojusznikami, ale doprowadził, w konsekwencji, zarówno do wznowienia rosyjsko–amerykańskich negocjacji w sprawie równowagi strategicznej, jak i przyniósł niedawną sześciogodzinną rozmowę generałów Milleya i Gierasimowa w Helsinkach.
W rosyjskich mediach pojawiły się informacje na temat niedawnych rozmów, które odbyły się w Helsinkach i trwały sześć godzin, szefa sztabu generalnego Walerija Gierasimowa i szefa Kolegium Połączonych Sztabów Mike’a Milleya. Komentator Nowej Gaziety zwraca uwagę na fakt, że z technicznego punktu widzenia Amerykanie nie są w stanie realizować w Afganistanie polityki „interwencji zza linii horyzontu”, o czym mówił Joe Biden i dlatego potrzebują rosyjskich baz w Tadżykistanie lub Kirgistanie. Tej kwestii, w jego opinii, poświęcone było przede wszystkim spotkanie Gierasomowa i Milleya, tym bardziej, że w czasie rozmowy w cztery oczy prezydentów obydwu państw w Genewie latem tego roku, Putin, miał w dość ogólny sposób zaproponować Amerykanom tego rodzaju opcję. Na czym polega problem? Otóż dotychczasowe próby amerykańskich uderzeń na cele w Afganistanie (w prowincjach Herat, Kandahar, Gilmend czy Laszkargach) realizowane przez B-52 z wysokości 10 tys. metrów okazały się na tyle mało precyzyjne, że nie zrobiły na Talibach żadnego wrażenia. Podjęta zaś przez Waszyngton próba wykorzystania dronów bojowych przyniosła fatalną pomyłkę - zamiast komórki ISIS odpowiedzialnej za samobójczy atak na kabulskim lotnisku w czasie ewakuacji zgładzono niewinną rodzinę, w tym kilkoro dzieci. Zdaniem rosyjskiego komentatora ten ostatni tragiczny wypadek pokazuje, jak trudno uderzać w chaotycznie zabudowanych afgańskich miastach nie dysponując systemem oznaczania celów i naprowadzania z ziemi. Osobnym problemem, praktycznie uniemożliwiającym wykorzystanie przez Amerykanów ich dronów bojowych, jest to, że nie mając bazy w okolicach, muszą oni operować z Kataru. MQ-9 Reaper może, bez dodatkowego tankowania w locie, przebywać w powietrzu do 14 godzin, co oznacza, że biorąc pod uwagę fakt, iż na to, aby dolecieć do Afganistanu potrzebuje 6 godzin, że na realizację misji bojowej czy obserwacyjnej pozostaje mu na tyle mało czasu, że cała sprawa traci sens, tym bardziej, zważywszy na ukształtowanie terenu. Jeśli natomiast, Amerykanie mogliby wykorzystywać np. bazę w Tadżykistanie, to ich dron obserwacyjny mógłby znajdować się w powietrzu nad Afganistanem 12 godzin, co w sposób zasadniczy zmienia jego użyteczność. Te m.in. motywy skłoniły w opinii komentatora Nowej Gaziety Amerykanów do rozmów z Moskwą i poszukiwania pól współpracy. Innym obszarem pragmatycznej współpracy między Stanami Zjednoczonymi a Rosją są rozmowy w sprawie irańskiego programu nuklearnego, które w ostatnich tygodniach, po zwycięstwie w irańskich wyborach zwolenników twardej linii, znalazły się w impasie, który został przezwyciężony w wyniku pośrednictwa dyplomacji rosyjskiej. Kolejnymi polami ewentualnej współpracy z Moskwą, co sygnalizuje Waszyngton, jest obszar bezpieczeństwa w cybersferze czy polityka klimatyczna.
Wydaje się, że w związku z koncentrowaniem swej uwagi na rejonie Indo – Pacyfiku, administracja Joe Bidena podjęła decyzję o „cichym resecie” z Rosją, wygaszeniu ewentualnych kontrowersji, obszarów konfliktu i poszukiwaniu pól współpracy z Moskwą. Całkowitemu wygaszeniu uległa aktywność Waszyngtonu jeśli chodzi o obronę praw obywatelskich i pluralizmu politycznego w Rosji. Podobnie ocenić należy politykę Stanów Zjednoczonych wobec Ukrainy, która nie oznacza wycofania poparcia, ale utrzymywanie pomocy na relatywnie niskim poziomie. Dość przypomnieć, że coroczna pomoc wojskowa jaką Ameryka udziela Egiptowi jest przeszło dwukrotnie wyższa od wsparcia dla Kijowa.
Z naszej perspektywy te zauważalne w polityce amerykańskiej trendy oznaczają brak perspektywy na zwiększenie zaangażowania Waszyngtonu w naszym regionie i konieczność wzięcia większych ciężarów na siebie. Jeśli ten trend w polityce Ameryki utrzyma się, to będziemy mieli do czynienia ze zmianami sytuacji na wschodniej flance NATO, tym bardziej, że sam Sojusz, w związku z kontrowersjami między Paryżem a Waszyngtonem, raczej w najbliższych miesiącach pogrąży się w wewnętrznych sporach, co osłabi jego zdolność do zmian. Moskwa, z pewnością, tę korzystną ze swej perspektywy sytuację starała się będzie wykorzystać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/568814-cichy-reset-miedzy-waszyngtonem-a-moskwa