Timothy W. Crawford, profesor politologii z Uniwersytetu w Bostonie, specjalizujący się w kwestiach strategicznych, opublikował artykuł, który można byłoby w gruncie rzeczy zlekceważyć jako niewiele znaczący głos w debacie naukowej, gdyby nie dwie sprawy.
Po pierwsze jego wypowiedź zamieszczona została w The Washington Quarterly, jednym z najpoważniejszych amerykańskich periodyków poświęconych kwestiom strategicznym, zagadnieniom polityki międzynarodowej i bezpieczeństwa wydawanym przez Center for Strategic and International Studies, ważny amerykański think tank zajmujący się tą tematyką. Sam Crawford jest autorem opublikowanej w maju tego roku książki poświęconej strategiom podziału wrogich Stanom Zjednoczonym sojuszy, a w artykule, i to jest drugi powód dlaczego warto zwrócić na niego uwagę, amerykański badacz zajmuje się żywo dyskutowaną obecnie w Waszyngtonie kwestią, a mianowicie szuka odpowiedzi na pytanie, co Ameryka może zrobić, aby rozbić rysujący się sojusz Rosji i Chin.
Crawford rozpoczyna swe rozważania od postawienia dwóch fundamentalnych dla rozstrzygnięcia tej kwestii pytań. Dlaczego sojusz Moskwy i Pekinu jest z punktu widzenia amerykańskich interesów zjawiskiem groźnym i jakie czynniki doprowadziły do zbliżenia tych mocarstw. Nie budzi jego wątpliwości ani to, że Chiny są głównym strategicznym rywalem Stanów Zjednoczonych, ani też to, że osłabienie Pekinu, w tym jego zdolności koalicyjnych, musi być w najbliższych latach głównym zadaniem polityki Waszyngtonu.
Zbliżenie wojskowe Rosji i Chin, które zaobserwowano w ostatnich latach, jest groźne z punktu widzenia Ameryki co najmniej z kilku powodów. Bezpośrednio, w związku z transferem rosyjskiej technologii (np. przy budowie chińskiego systemu ostrzegania przed atakiem rakietowym), i pośrednio w związku z możliwościami wspólnych manewrów, w których to Pekin jest „stroną uczącą się”, zatem skutkiem tego zbliżenia, obiektywnie rzecz biorąc jest wzrost wojskowych możliwości Chin. Istnieje wreszcie ryzyko wciągnięcia Stanów Zjednoczonych w wojnę na dwóch odległych od siebie frontach, na co obecnie Ameryka nie jest przygotowana. Nie jest potrzebny do tego formalny rosyjsko-chiński sojusz wojskowy, wystarczy koordynacja czy synchronizacja działań, jak wiosną tego roku, kiedy koncentracji sił wojskowych Federacji Rosyjskiej na granicy z Ukrainą towarzyszyła większa aktywność chińskiej marynarki wojennej i lotnictwa w okolicach Tajwanu. Wreszcie, jak zauważa Crawford, już samo przekonanie Pekinu, że nic mu nie zagraża ze strony północnego sąsiada sprzyja większej asertywności polityki zagranicznej Chin, co skłania do oczywistego wniosku, że osłabienie związków między Moskwą a Pekinem jest na rękę Stanom Zjednoczonym.
Warto zwrócić uwagę na tę konkluzję Crowforda, bo jest on realistą, nie wierzy w „odwrócenie sojuszy” czy przeciągnięcie Rosji na stronę kolektywnego Zachodu. Tym nie mniej każda zmiana na linii Pekin-Moskwa, która mogłaby oznaczać osłabienie związków tych mocarstw jest, jego zdaniem, na rękę Ameryce i warto o to grać.
Kolejnym fundamentalnym i w gruncie rzeczy kluczowym pytaniem, na które Crowford szuka odpowiedzi, jest kwestia przyczyn, które doprowadziły do faktycznego, bo formalnie nie ogłoszonego, wojskowego aliansu rosyjsko-chińskiego. Prezentuje on pogląd, że mitem jest, iż mamy w tym wypadku do czynienia z „sojuszem mocarstw autorytarnych”, których głównym motywem jest chęć obalenia liberalnego porządku. Również, w jego opinii, polityka „eksportu demokracji” nie była czynnikiem wyzwalającym zbliżenie rosyjsko-chińskie, bo za czasów Donalda Trumpa Ameryka w gruncie rzeczy odeszła od tej polityki, a osłabienia związków między Pekinem a Moskwą nie zaobserwowano. Crowford jest zdania, że doświadczenia polityki Trumpa stanowią dla nas istotną wskazówkę na temat źródeł związków Rosji i Chin. Otóż poprzednia administracja porzuciła w swej polityce właściwie wszystkie pryncypia poprzednich ekip rządzących Stanami Zjednoczonymi, poza jednym – nie zmniejszyła, a przeciwnie zwiększyła, presję wojskową na Rosję. Podtrzymała tradycyjną amerykańską politykę na rzecz rozszerzenie NATO, a dodatkowo zgodziła się na dostawy śmiercionośnej broni na Ukrainę i znacząco rozszerzyła liczbę i skalę wspólnych programów szkoleniowych i ćwiczeń wojskowych. Zdaniem Crowforda to właśnie ten czynnik, jakim było zwiększenie presji NATO i Stanów Zjednoczonych na Rosję w wymiarze wojskowym, był głównym i najważniejszym powodem, dlaczego Moskwa obrała kurs na zacieśnienie więzi z Pekinem. A zatem, jak argumentuje, jeśli chcemy osłabić ten mariaż, to musimy zmierzyć się z ta kwestią. W jaki sposób?
Amerykański badacz formułuje 5 zasad, którym odpowiadać musi amerykańska, w tym obszarze, polityka. Po pierwsze, jak pisze należy formułować realistyczne, możliwe do osiągnięcia cele. A zatem nie chodzi o odwrócenie sojuszy czy przeciągnięcie Rosji na stronę Zachodu, bo jest to mało prawdopodobne. Strategiczny zamiar winien być znacznie mniej ambitny i sprowadzać się do osłabienia chińsko-rosyjskiej współpracy. Po drugie, proponuje Crowford, amerykańska polityka winna skoncentrować się na najważniejszej, a precyzyjnie rzecz ujmując, jedynej przyczynie zbliżenia Moskwy i Pekinu. Jest nią narastająca w ostatnich latach amerykańska obecność wojskowa na rosyjskiej zachodniej granicy. W jego opinii mamy tu korzystną z punktu widzenia interesów Stanów Zjednoczonych asymetrię, bo Waszyngton, w trybie jednostronnych posunięć, bez czekania na odzew ze strony Moskwy, może uzyskać korzystne dla siebie rezultaty. Po trzecie polityka, którą proponuje Crowford, powinna dać Moskwie natychmiastowe i wymierne korzyści, a nie mgliste oraz oddalone w czasie nadzieje na bliżej niezidentyfikowaną poprawę sytuacji. Po czwarte, winna być to polityka, która korzystnie przyjmą najwięksi amerykańscy sojusznicy w Europie, czyli Niemcy i Francuzi, co w opinii, amerykańskiego badacza korzystnie tylko wpłynie na siłę więzi atlantyckich i spoistość NATO. I po piąte wreszcie, Crowford proponuje aby, aby posunięcie, które wykona Waszyngton, były wiarygodne, to znaczy uniezależnione od stanowiska innych sojuszników Ameryki czy jakichkolwiek uzgodnień multilateralnych.
W jego opinii to, co spełnia wszystkie te kryteria jest natychmiastowe i nieodwołalne odrzucenie przez Stany Zjednoczone możliwości rozszerzenia NATO na Wschód. Chodzi o jasne deklaracje, że ani Szwecja i Finlandia, jeśli „dojrzeją” do podjęcia tego rodzaju decyzji, ani tym bardziej Ukraina i Gruzja, nie uzyskają amerykańskiego poparcia dla swego członkostwa w Pakcie Północnoatlantyckim, co jest równoznaczne, i dlatego Crowford to proponuje, z „zamknięciem tematu”. Ale to nie wystarczy, w jego opinii, aby przekonać Moskwę, że wojskowe zagrożenie na jej zachodniej granicy jest mniejsze. Należy i Crowford otwarcie to proponuje, zadeklarować, że amerykańskie siły wojskowe na wschodniej flance nie staną się stałymi, zaniechać dostaw śmiercionośnej broni dla Ukrainy i Gruzji, zmniejszyć liczbę manewrów i ograniczyć wysiłki szkoleniowe, a także, co wydaje się jedynie konsekwencja zaprezentowanych propozycji, wycofać z Polski i z Rumunii, niektóre rodzaje amerykańskiego uzbrojenia (np. systemy Aegis Ashore), które bardzo irytują Moskwę. Należy też zadeklarować, że wycofanie się Stanów Zjednoczonych z traktatu INF nie oznacza woli, po stronie amerykańskiej, instalacji rakiet średniego zasięgu z głowicami nuklearnymi na wschodniej flance.
Mamy zatem do czynienia z propozycją jednostronnych ustępstw na rzecz Rosji i Crowford ma świadomość skutków politycznych, jakie przyniesie tak fundamentalna zmiana amerykańskiej polityki, zwłaszcza w przypadku Ukrainy i Gruzji. Tym nie mniej proponuje, aby tego rodzaju zwrot w amerykańskiej polityce nastąpił, bo w przeciwnym razie osłabienie sojuszu Moskwy i Pekinu nie stanie się faktem. Pisze co prawda o braku zgody dla polityki dyktatu Rosji wobec Kijowa i Tbilisi, wspierania niezależności tych państw metodami dyplomatycznymi i politycznymi, ale czytając jego słowa, trudno pozbyć się wrażenia, że są to puste deklaracje i Autor ma tego świadomość. Dostrzega ryzyko związane z faktem, że proponowane przez siebie posunięcia Moskwa, tym bardziej Pekin, mogą odebrać w kategoriach słabości a nie siły Waszyngtonu, co wręcz może skłonić je do bardziej asertywnej polityki. Podobnie odebrać mogą ten zwrot amerykańscy sojusznicy, co również nie wpłynie na poprawę pozycji Stanów Zjednoczonych w świecie, ale Crowford jest zdania, że tym nie mniej ryzyko warto podjąć. Propozycja zwiększenia pomocy wojskowej dla Bośni – Hercegowiny, formułowana przezeń, co miałoby przekonać zarówno rywali jak i sojuszników Ameryki, że nie mają do czynienia z żadnym wycofaniem się Waszyngtonu w wyniku słabości, ale przemyślanym posunięciem politycznym nie brzmi bardzo wiarygodnie. Jednak te wszystkie argumenty, jak pisze, nie mogą być rozpatrywane w izolacji. Po pierwsze trzeba ten rachunek zysków i strat odnosić do amerykańskich priorytetów strategicznych, a na tej liście zdecydowanie pierwszoplanowym celem jest ograniczenie wzrostu chińskiej potęgi. A zatem każde posunięcie, które do tego prowadzi, nawet kosztowne, musi być poważnie rozpatrywane. Drugim fundamentalnym argumentem winien być ten, że ograniczając rywalizację w Europie z Rosją Stany Zjednoczone mogą więcej sił poświęcić na Azję i kluczową politykę powstrzymywania Pekinu. Wreszcie zmniejszenie napięcia między Stanami Zjednoczonymi a Rosją w Europie może korzystnie, uważa Crowford, wpłynąć na politykę Indii, które mają tradycyjnie sporo więzi z Moskwą i obawiają się bardziej aktywnego zaangażowania w formaty antychińskie, jeśli te automatycznie stają się też antyrosyjskimi. Wreszcie, po tym jak wzmocni się spoistość NATO, bo zwrot w sprawie polityki rozszerzenia na wschód Sojuszu oznacza przyjęcie linii Paryża i Berlina, Waszyngton będzie spokojny, że kwestie relacji z Moskwą, w tym odpowiedzi na jej ewentualne agresywne posunięcia, znajdą się w domenie Europejczyków, którzy sami będą musieli poradzić sobie z tym wyzwaniem.
Wystąpienie Crowforda, będące skrajnym stanowiskiem, co oznacza, że raczej na pewno nie zostanie przyjęte jest warte dostrzeżenia nie tylko dlatego, iż opublikowane zostało w prestiżowym periodyku. Jest w gruncie rzeczy intelektualnie uczciwe, bo przedstawia, czego przezornie nie robią, zapewne po to aby nie budzić obaw wśród sojuszników, inni uczestnicy intensywnej amerykańskiej debaty na temat tego, co zrobić aby rozbić rosyjsko-chiński blok i uniknąć toczenia wojny na dwa fronty, czego Ameryka nie chce, do czego nie jest przygotowana i czego w gruncie rzeczy się obawia. Jest to w gruncie rzeczy propozycja „skrócenia frontu”, uniknięcia zaangażowania w „nie naszą wojnę”, jaką byłoby z punktu widzenia amerykańskich interesów strategicznych starcie z Rosją w Europie. Warto zdawać sobie sprawę z faktu, że w amerykańskiej debacie strategicznej istnieje silny nurt myślenia, dla przedstawicieli którego sukces w starciu z Chinami, niezależnie od tego, czy myślimy o gorącym konflikcie kinetycznym, czy wieloletniej rywalizacji strategicznej nie jest możliwy bez znalezienia formuły modus vivendi z Rosją.
Już sama obecność, nie mówiąc o zwycięstwie, co dziś wydaje się mało prawdopodobne, takiego nurtu myślenia zmienia nasza sytuację geostrategiczną. Warto zatem nie tylko abyśmy wiedzieli, o czym dyskutują nasi sojusznicy, być może wzięli udział w tej debacie, ale również aby jeden z wariantów, bo zakładam, że takowe istnieją, naszej polityki brał pod uwagę przesunięcie się wahadła amerykańskiej wielkiej strategii w stronę postawy zarysowanej przez Timothy W. Crawforda.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/568478-pozyskanie-rosji-na-gruzach-marzen-o-rozszerzeniu-nato