Niemcy zagłosowali. Kto będzie kanclerzem? Nie wiadomo. Które partie wejdą w skład nowego rządu? Nie wiadomo. Wiadomo jedynie, to że Niemcy czeka maraton międzypartyjnych negocjacji, a „nową” szefową rządu będzie tymczasowo stara kanclerz Angela Merkel…
Nie będę zanudzał wywodami, kto ile zdobył głosów, naświetlę jedynie to, co wynika z niedzielnego głosowania naszych zachodnich sąsiadów - kto może objąć władzę w Niemczech.
Pierwszy wariant, to dalsze rządy tzw. wielkiej koalicji SPD-CDU/CSU, czyli chadeków (jeśli w ogóle można te siostrzane partie uznać za chrześcijańsko-demokratyczne), z socjaldemokratami, z tą wszakże różnicą w stosunku do dzisiejszego gabinetu Merkel, że ster władzy przeszedłby w ręce zwycięskiego reprezentanta lewicy Olafa Scholza
Drugi wariant to „koalicja jamajska” CDU/CSU z przystawkami Zielonych i liberałów z FDP (nazwa tej koalicji wywodzi się od barw tych partii, zbieżnych z kolorami flagi Jamajki. Takich uciesznych nazw jest notabene więcej, o czym za chwilę. Kanclerzem „jamajkańskim” zostałby przegrany chadek Armin Laschet, który dostał w wyborach mniej głosów od Scholza.
Trzeci wariant to „koalicja lampowa” SPD/-FDP-Zieloni (określenie tego układu pokrywa się z uliczną sygnalizacją świetlną), z kanclerzem Scholzem.
Czwarty wariant stanowi „koalicja niemiecka” CDU/CSU-SPD-FDP (od barw flagi Republiki Federalnej), tu pozostaje otwarta sprawa, kto byłby kanclerzem, bardziej prawdopodobny Scholz, do czego chadecy się nie palą, czy jednak „gorszy” Laschet.
Piątym wariantem może być „koalicja kenijska” CDU/CSU-SPD-Zieloni, która dałaby chadekom i „socis” komfortową większość w Bundestagu - i w tym przypadku sprawa wyboru szefa rządu pozostaje otwarta, ze wskazaniem wszakże na Scholza.
Szóstym, nienazwanym wariantem może być koalicja SPD-Zielonych i postkomunistycznej Lewicy, także z kanclerzem Scholzem. Nie wiem, czy niemieckim komentatorom zabrakło inwencji, czy wstydzili się określić ten układ - analogicznie, od partyjnych barw - jako koalicję naddniestrzańską, czyli od flagi separatystycznej części Mołdawii, podporządkowanej Rosji, więc podpowiadam.
Ciekawostką jest sytuacja Lewicy, której w Niemczech prawie nikt nie chce, która wedle wstępnych obliczeń nie pokonała pięcioprocentowego progu wyborczego, jednak zgodnie z niemiecką, mieszaną ordynacją wyborczą może zdobyć fotele w Bundestagu dzięki mandatom bezpośrednim; warunkiem jest uzyskanie w dowolnych okręgach na terenie Niemiec minimum trzech takich mandatów, na co ma spore szanse.
Jednym zdaniem, Niemcy mają powyborczą powtórkę z „rozrywki” sprzed czterech lat, gdy negocjacje w sprawie obecnie rządzącej koalicji ciągnęły się w bólach bez mała pół roku. Na marginesie, kandydat chadeków Armin Laschet sam zaprzepaścił swoje zwycięstwo - wedle sondaży miał je już w kieszeni, ale Niemcom bardzo nie spodobała się jego dowcipkowanie i roześmiana mina, gdy stał za prezydentem RFN przemawiającym do narodu w obliczu katastrofalnej powodzi. Tu pozwolę sobie na dygresję: szkoda, że w naszym kraju nie nastąpiła podobna reakcja społeczeństwa po zdjęciach rozbawionego, późniejszego prezydenta Bronisława Komorowskiego i innych polityków PO, żartujących sobie w obliczu smoleńskiej tragedii, nie mówiąc już o „żółwikach” premiera Donalda Tuska z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, tuż obok zwłok ofiar… I kolejna dygresja, zarówno chadecy jak i socjaldemokraci oszaleliby ze szczęścia, gdyby mieli tak wysokie poparcie jak PiS w Polsce. Jednakże w Niemczech nikomu nie przyjdzie do głowy argumentacja, że SPD czy CDU/CSU popiera ledwie jedna czwarta społeczeństwa, czyli nie reprezentują narodu i państwa…
Wracając do tematu, Armin Laschet, dzięki aktywnemu zaangażowaniu się w jego kampanię kanclerz Merkel niemal dogonił Olafa Scholza, ale nie przegonił. CDU i siostrzana CSU liżą dziś rany i nawzajem obarczają się winą za tę niewątpliwą porażkę. O wiele lepszym kandydatem od przegranego Lascheta byłby premier Bawarii i szef CSU Markus Söder, wyrazisty, energiczny, popularny, aliści w przedwyborczych uzgodnieniach unici z Bayern ulegli partii Merkel i zgodzili się na jej kandydata.
Co teraz będzie? Jedni zgrzytają zębami, inni się cieszą, a wszyscy wpatrują się w siebie nawzajem, kogo dokooptują, by móc przejąć władzę. Zwycięski Scholz optuje za koalicją lampową, czyli czerwono-żółto-zieloną, patrz wariant trzeci. Czy się to uda i za cenę jakich ustępstw wobec przystawek? To się dopiero okaże. Chadecy też jeszcze nie złożyli broni i oni mogą sklecić koalicję rządową z- lub bez udziału socjaldemokratów, np. „jamajską”.
Co to wszystko oznacza dla Polski, dla naszych stosunków z Niemcami? Nic, a filozofującym na ten temat, kto jakoby lepszy, przypominam maksymę politycznego idola kanclerza Gerharda Schrödera, którym był pierwszy kanclerz Rzeszy Otto von Bismarck:
Naszą powinnością nie jest pełnienie urzędu sędziego (sprawiedliwości), lecz uprawianie niemieckiej polityki „Wir haben keines Richteramtes zu walten, sondern deutsche Politik zu treiben”
– czym kierują się wszyscy niemieccy politycy, bez względu na partię i to, jaką egzotyczną koalicję stworzą. I o tym przede wszystkim powinni pamiętać wszyscy polscy politycy bez wyjątku, zarówno rządzący jak i opozycji…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/567844-powyborczy-kryzys-niemcy-szybko-nie-beda-mieli-nowego-rzadu