Rosyjskie media ujawniły, że w czasie niedawnego spotkania ODKB, czyli organizacji wojskowej zbudowanej przez Rosję, w skład której wchodzą niektóre państwa postsowieckie, prezydent Kazachstanu Tokajew przedłożył intrygującą propozycję.
Miał zaproponować wykorzystanie portu lotniczego Ałmaty po to, aby zbudować „hub humanitarny” oraz „most humanitarny” między Kazachstanem i światem a Afganistanem, po to, aby „pomagać narodowi afgańskiemu”. Propozycja nie została przyjęta, ale ciekawe jest to, że rosyjscy analitycy łączą ją z odbytą kilka dni wcześniej w stolicy Kazachstanu naradą szefów sztabów sił zbrojnych państw Azji Środkowej, w której, co w tym kontekście wydaje się bardzo interesujące, uczestniczyli przedstawiciele Pakistanu i Stanów Zjednoczonych. To ostatnie państwo na naradzie w Nursułtan reprezentować miał dowódca CENTCOM generał Kenneth F. McKenzie Jr., czyli wojskowy amerykański bardzo wysokiej rangi.
Nowa baza USA
Rosjanie uważają, że Amerykanom, którzy już od wiosny poszukiwali miejsca na zlokalizowanie swej bazy w Azji Środkowej i których specjalny wysłannik rozmawiał z rządami Tadżykistanu, Kirgistanu, Uzbekistanu i również Kazachstanu, udało się ostatecznie przekonać to ostatnie państwo. Ich baza miałaby, dla niepoznaki, mieć charakter „centrum humanitarnego”, jednak to, że interesują się jej utworzeniem wojskowi tego szczebla dowodzi, iż raczej interesy strategiczne mają tu kluczowe znaczenie i to nie tylko związane z Afganistanem, ale przede wszystkim z Chinami. Rosyjscy analitycy zwracają uwagę zarówno na to, że w Ałmaty znajduje się już czasowa misja ONZ-owska (UNAMA), która ma zajmować się współdziałaniem z Afganistanem jak na fakt jeszcze bardziej interesujący, a mianowicie na to, że w maju tego roku międzynarodowe lotnisko w tym mieście kupiła turecka firma TAV Airports Holding. Nie jest to przy tym firma pierwsza z brzegu, ale wielki koncern z siedzibą w Turcji, który kapitałowo kontrolowany jest przez Timura Kulibajewa, zięcia byłego prezydenta Kazachstanu Nazarbajewa, który nadal, w praktyce rządzi, albo współrządzi. Taka konfiguracja oznacza, ich zdaniem, nie tylko to, że w inwestycję zaangażowana jest Turcja, ale również, że ma ona niezbędne poparcie polityczne władz Kazachstanu, a to może oznaczać, iż mamy do czynienia nie z biznesem, a może nie tylko z biznesem, ale również z wielką międzynarodową polityką. TAV Airports Holding kupiło już lotniska w Tbilisi i Batumi w Gruzji, w Zagrzebiu, w Tunisie i Arabii Saudyjskiej oraz niemal wszystkie lotnicze huby komunikacyjne w Turcji, co nie byłoby możliwe, zdaniem rosyjskich analityków, bez poparcia ze strony Ankary i szerzej NATO. W ich opinii firma Kulibajewa jest w gruncie rzeczy wehikułem inwestycyjnym, którym posługuje się Erdogan realizując plany „budowy wielkiego Turanu” i rozszerzania wpływów Turcji w Azji Środkowej, a tego rodzaju aktywność jest też na ręką Stanów Zjednoczonych, które nie mają zamiaru rezygnować z wywierania wpływów w regionie, ale nie chcą się bezpośrednio angażować.
Agencja Associated Press, której dwaj reporterzy towarzyszyli generałowi Milley’owi, szefowi połączonych sztabów, kiedy wracał z 6 godzinnej rozmowy w Helsinkach ze swym rosyjskim odpowiednikiem generałem Walerym Gierasimowem, informuje, że obok kwestii „otworzenia kanałów komunikacyjnych” na poziomie szefów sztabów po to, aby uniknąć przypadkowych incydentów mogących eskalować do poziomu konfliktu zbrojnego, obydwaj wojskowi dyskutowali także kwestie walki z ugrupowaniami terrorystycznymi w Afganistanie. Amerykanie chcą być obecni w jednym z sąsiednich państw, czemu Rosja jest przeciwna. O tym również, ponoć bez efektu, rozmawiano w Helsinkach. Pułkownik Szamil Gariejew, wypowiadający się dla Niezawisimej Gaziety, powiedział, że tworząc przyczółek w Kazachstanie, Amerykanie w równym stopniu co na Afganistan chcą oddziaływać na Chiny. I to ma być, w związku z narastającymi nastrojami antychińskimi w elitach kazachskich, jeden z głównych powodów, dla których perspektywa amerykańskiej bazy wojskowo-wywiadowczej w tym kraju jest prawdopodobna. Jednak aby mogła ona funkcjonować potrzebna jest zgoda Rosjan, nie tylko dlatego, że Kazachstan wchodzi w skład ODKB którego statut zakłada zgodę wszystkich państw członkowskich na utworzenia bazy państwa trzeciego na obszarze jednego z wchodzących w skład tego bloku, ale również chodzi o możliwość wykorzystania rosyjskiej przestrzeni powietrznej, bez czego zaopatrzenie bazy może okazać się trudne.
W całej historii ciekawa jest rola Turcji, której polityka wzbudza w Rosji, w ostatnich czasach, niemało emocji. Chodzi nie tylko o wystąpienie Erdoğana na ubiegłotygodniowej sesji plenarnej ONZ, choć uznano je za symboliczne. Turecki prezydent powiedział z trybuny w ONZ o „aneksji Krymu przez Rosję” i zaapelował, aby „zachować integralność terytorialną i suwerenność Ukrainy, w tym terytorium Krymu”, a także wezwał do „dołożenia większych wysiłków na rzecz ochrony praw Tatarów krymskich”. To nie wszystko. Mówił również o pogarszającej się sytuacji w Syrii i konieczności działań społeczności międzynarodowej, co w Moskwie odebrane zostało jako zapowiedź możliwej eskalacji w Idlibie, tym bardziej, że Turcja wzmocniła w ostatnich tygodniach swój kontyngent w tej częściowo kontrolowanej przez siebie syryjskiej prowincji. Rosjan bardzo zdenerwowało też oficjalne oświadczenie tureckiego MSZ, w który zawarto stwierdzenie, że wybory do Dumy Państwowej, które odbywały się również na zaanektowanym półwyspie, są z mocy prawa międzynarodowego nieważne i nie zostaną przez Ankarę uznane.
Twarda deklaracja Erdogana
Byłoby jednak błędem przyjmować, że Ankara wykonuje właśnie jakiś zwrot w stronę Waszyngtonu. Tego rodzaju tezy byłyby przedwczesne, tym bardziej, że w kuluarach sesji ONZ, turecki prezydent powiedział, iż nie układa mu się współpraca z obecna administracją Joe Bidena i nie ma zamiaru rezygnować z zakupów rosyjskich systemów przeciwlotniczych S-400.
W wywiadzie dla CBS News turecki prezydent twardo deklarował, że „nikt nie będzie mógł ingerować w to, jakie systemy obronne nabywamy, z jakiego kraju i na jakim poziomie”. W opinii rosyjskich ekspertów tego rodzaju postawa Turcji jest pochodną zarówno oceny sytuacji w regionie, jak i wolą zbudowania własnej, niezależnej pozycji. Nie oznacza to jednak, że taka polityka Ankary nie będzie rodziła dla Rosji problemów. Moskwa, która wzmacniała takie nastroje tureckiej elity, bo z jej punktu widzenia obiektywnie rzecz biorąc dążenie Turcji do większej podmiotowości osłabiało zarówno NATO. jak i jej związki ze Stanami Zjednoczonymi, wcale nie musi być zadowolona, argumentuje Timofiej Bardaczow, dyrektor programowy Klubu Wałdajskiego, z efektów tego rodzaju polityki. NATO zostanie w jego opinii osłabione, ale już widać, że w miejsce układów wielostronnych wchodzą porozumienia bilateralne, oparte na rachunku korzyści układających się stron. W tym wypadku może dojść do układu Waszyngtonu i Ankary, w którym interesy innych państw NATO, podobnie jak w przypadku AUKUS nie będą uwzględniane.
Co to może oznaczać? W opinii Bardaczowa, Erdoğan, który prowadzi bardzo ryzykowną politykę ma tyle samo szans na odniesienie sukcesu co doznanie klęski. Przy czym w obydwu tych przypadkach Moskwa straci. Dlaczego? Choćby z tego powodu, że jeśli linia polityczna obecnego prezydenta Turcji przegra w obliczu wewnętrznych, głównie gospodarczej natury, problemów, to polityka przyszłej władzy w Ankarze będzie bardziej podporządkowana Zachodowi. A to oznacza, że dotychczasowe narzędzia zbudowane przez Turcję w basenie Morza Śródziemnego i w państwach postsowieckich języka tureckiego mogą być wykorzystywane przez kolektywny Zachód, co obiektywnie osłabia pozycję Moskwy. A jeśli Erdoğan odniesie sukces? Rosja też nie musi na tym zyskać, bo bardziej asertywna i dążąca do realizacji własnych celów Turcja, nawet jeśli poróżniona z Europą, nie musi oznaczać mniejszych problemów dla Rosji. Putin i jego ludzie lubią uprawiać politykę z Ankarą, bo dziś Turcja posługuje się zarówno podobnym instrumentarium politycznym jak i jej elity podobnie myślą o sytuacji międzynarodowej. Dziś jest ona sporo od Rosji słabsza, co oznacza, iż Moskwa ma do czynienia z państwem, z którym zarówno lepiej się rozumie, jak i nad którym ma przewagę, potencjału i inicjatywy. Ale tak, w opinii, Bardaczowa nie musi być zawsze i strategicznie rosnąca w siłę i bardziej samodzielna, w tym jeśli chodzi o jej związki z sojusznikami z Zachodu, Turcja, może oznaczać dla Rosji większe problemy. Tym bardziej, jeśli, a takie wątki pojawiają się w rosyjskiej debacie publicznej, jej wojskowe związki z Pakistanem i Kazachstanem ulegną zacieśnieniu. Niedawno zakończyły się wspólne ćwiczenia sił specjalnych Pakistanu i Kazachstanu, a niemal w tym samym czasie odbywały się podobne manewry azersko–turecko–pakistańskie.
Rosyjscy analitycy z pewnym niepokojem obserwują tego rodzaju zbliżenie, tym bardziej, że tureccy politycy już od pewnego czasu wypowiadają się publicznie o potrzebie utworzenia „armii wielkie Turanu” w skład której obok tureckich jednostek wojskowych miałyby wejść również oddziały z Azerbejdżanu i Kazachstanu. Nawet jeśli uważają, że w tym wypadku mamy do czynienia bardziej z tworem propagandowo-politycznym niźli realnym, to zbliżenie na linii Ankara-Karaczi jest ich zdaniem groźne. Nie tylko z punktu widzenia układu sił w Azji Środkowej, ale również dlatego, że ich zdaniem Turcja nie skrywa swych ambicji nuklearnych i wsparcie Pakistanu w tym zakresie może wiele zmienić. Kazachstan w tej konfiguracji jest również niezbędny, bowiem jest krajem, który jest światowym liderem w wydobyciu uranu. Porozumienia AUKUS oznaczające udostępnienie przez Stany Zjednoczone Australii technologii silników atomowych do okrętów podwodnych, pracujących przy użyciu wzbogaconego paliwa uranowego (ponad 90 proc.) jest zdaniem wielu ekspertów również i zachodnich de facto zgodą Waszyngtonu na złamanie traktatu o nieproliferacji broni atomowej. Państwo nie dysponujące technologią umożliwiająca budowę ładunków jądrowych właśnie w wyniku tej umowy ma ją uzyskać. Jest to niebezpieczny precedens oznaczający nie tylko zmianę wieloletniej polityki Waszyngtonu, który dotychczas technologię budowy silników tego rodzaju przekazał jedynie Wielkiej Brytanii, innemu mocarstwu atomowemu, ale również oznacza, w opinii wielu wypowiadających się na ten temat ekspertów, początek starań innych państw o uzyskanie statusu mocarstwa atomowego. Rosjanie obawiają się, że Turcja wykorzysta korzystną dla siebie koniunkturę, a to może znacząco zmienić układ sił zarówno w Azji Środkowej, jak i w całym basenie Morza Śródziemnego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/567769-amerykanska-baza-w-kazachstanie-bomba-atomowa-dla-turcji
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.