„Świat to dżungla. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania właśnie zadały Francji cios w plecy. C’est la vie (takie jest życie)” – tak skomentował Gérard Araud, były francuski ambasador w Izraelu nowy format bezpieczeństwa na Pacyfiku wymierzony w Chiny w jednym ze swoich tweetów. Nonszalancki ton jego wpisu nie był jednak w stanie przykryć faktu jak bolesny AUKUS - tak nazywa się w skrócie nowy sojusz USA, Australii i Wielkiej Brytanii - jest dla Paryża. Jego kluczowym elementem jest porozumienie o budowie w oparciu o technologie USA australijskiej floty okrętów podwodnych o napędzie atomowym. Oznacza to zerwanie przez Canberrę wartego ok. 66 mld dolarów amerykańskich porozumienia z 2016 r. z francuską Naval Group dotyczącego współpracy przy budowie 12 australijskich okrętów podwodnych o napędzie konwencjonalnym. Francuski przemysł zbrojeniowy, uzależniony od eksportów będzie miał trudności by tę stratę zrekompensować. W Naval Group mówi się już o redukcji miejsc pracy.
Piąte koło u wozu
Ucierpiał oczywiście także prestiż „La Grande Nation”. Prezydent Francji Emmanuel Macron wycofał swoich ambasadorów z Canberry i Waszyngtonu, ale nie z Londynu, by, jak twierdzi „The Daily Telegraph” pokazać jak nikłe znaczenie strategiczne ma Wielka Brytania. Minister spraw zagranicznych Francji Jean-Yves Le Drian nazwał Londyn nawet „piątym kołem u wozu” porozumienia AUKUS. Minister ds. Europejskich Clement Beaune, ten sam, który szukał w Polsce stref wolnych od LGBT, uznał wręcz, że Wielka Brytania opuściła Unię Europejską by zostać „pieskiem Waszyngtonu”. Nie tak miało w końcu być. Londyn po wyjściu z UE miał zapaść się dziurę gospodarczą i polityczną. To francuski negocjator ds. brexitu Michel Barnier, który dziś pretenduje do roli gospodarza Pałacu Elizejskiego tłumaczył w końcu Brytyjczykom, że „nie mogą mieć jednocześnie ciastka i je zjeść”. A tu anglosaski świat sprzysiągł się przeciwko Paryżowi. Największym rozczarowaniem wydaje się być przy tym prezydent USA Joe Biden. Francuscy politycy grzmią o kontynuacji polityki Trumpa, o egoizmie i braku zaufania do Waszyngtonu.
A taki był on fajny i postępowy ten nowy prezydent USA. Obiecał przywrócić multilateralizm, zabiegał o swoich europejskich partnerów. A tu takie rozczarowanie. Nastroje w Brukseli są równie ponure. „Wraz z nową administracją Joe Bidena, Ameryka powraca. Ale co to znaczy, że Ameryka powraca? Czy Ameryka jest z powrotem w Ameryce, czy gdzieś indziej? Nie wiemy” – powiedział dziennikarzom przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel w Nowym Jorku, gdzie światowi przywódcy zebrali się na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. AUKUS jest jednym z głównych tematów rozmów. Można powiedzieć, że Europejczycy płacą rachunek za swoja dwuznaczną postawę wobec Chin. Szczególnie chodzi tu o Francję i Niemcy, które dalej zacieśniają wieży gospodarcze z Chinami, i jak zarzucał niegdyś Barnier Brytyjczykom chcą „zjeść ciastko i mieć ciastko”. Bidenowi nie udało się zawrzeć z nimi sojuszu przeciwko Chinom. Mało tego, zanim został zaprzysiężony na prezydenta USA, Niemcy i Francja przepchnęły umowę inwestycyjną między UE a Chinami. Nie bez znaczenia są zapewne także uwagi Macrona o NATO, jako bytu znajdującego się w stanie „śmierci mózgowej”.
Deklasacja?
Wobec ogłoszenia AUKUS gdzieś w szumie informacyjnym utonęły wieści o publikacji europejskiej strategii indo-pacyficznej, sformułowanej m.in. w wyniku zabiegów Paryża (zawiera choćby plany wysyłania okrętów wojennych pod flagą Unijną na Indo-pacyfik). Okazało się, jak wielu od dawna podejrzewało: Polityka Bidena to kontynuacja polityki Trumpa tylko w bardziej estetycznym opakowaniu. Chiny wciąż są uważane przez Waszyngton za największe wyzwanie strategiczne. Cała reszta zajmuje miejsce podrzędne. Francja zapowiedziała oczywiście szereg kroków odwetowych, jak choćby zablokowanie planowanego na koniec 2021 r. zawarcia umowy handlowej między UE a Australią. Dyplomaci w Brukseli już narzekają, że Francja próbuje wykorzystać awanturę do eskalacji swoich dążeń do ściślejszej integracji wojskowej UE. Powróciło hasło „autonomii strategicznej”, jest mowa o budowie europejskiej armii. Francuzi zapowiedzieli, że będą teraz ponownie oceniać swoją rolę w NATO. Ich udział wojskowy w organizacji został zawieszony przez De Gaulle’a w 1966 roku i przywrócony dopiero przez Nicolasa Sarkozy’ego w 2009 roku. Nie ma jeszcze mowy o powtórnym wycofaniu, ale jak podkreślił Clement Beaune „wszystko jest możliwe”. Jak wskazuje Hugh Scofield na łamach „BBC” Francja jest zbyt mała, by narzucać komukolwiek ton w kwestiach strategicznych. „Co cztery lata Chińczycy budują tyle okrętów, ile jest w całej flocie francuskiej. W sytuacji kryzysowej, Australijczycy woleli być blisko supermocarstwa, a nie mini-mocarstwa” – czytamy. A „ostatnie 30 lat nie dało nic poza kilkoma wspólnymi europejskimi brygadami, trochę wspólnych zakupów zbrojeniowych i wysłaniem małych kontyngentów z Estonii i Czech do Mali”. Kraje członkowskie UE nie mówią zresztą w tej kwestii jednym głosem.
Rodzima prasa także jest mało łaskawa dla Paryża. Dziennik„Le Figaro” pisze o „rozbieżności między ambicjami a rzeczywistymi możliwościami Paryża”. Według gazety Francja od lat rozwija swoją obecność w na Oceanie Indyjskim i Pacyfiku głównie ze względu na konieczność zabezpieczenia terytoriów zamorskich (Réunion, Mayotte, Nowa Kaledonia, Polinezja Francuska). „Należy zadać jednak pytanie czy obecność militarna jednocześnie w Dżibuti i Noumei, czyli aż tak szerokie rozciągnięcie strategiczne, które jest z pewnością wyjątkowym atutem dla naszego kraju, nie przekracza naszych możliwości?” – czytamy. I to w chwili gdy Francja ma trudności z „wyegzekwowaniem swojej suwerenności na wodach Nowej Kaledonii, codziennie plądrowanych przez azjatyckie statki rybackie”. Według „Le Figaro” Francja zawsze będzie dla państw regionu, także Indii, tylko jednym partnerem z wielu i zawsze będzie postrzegana jako junior partner USA. Ponadto, jak podkreśla gazeta, regionalne partnerstwa Francji prawie zawsze opierają się na kontraktach militarnych, co nie pozwala na zawiązania „naprawdę solidnych więzi”. „Australijski afront powinien skłonić nas do dopasowania naszych ambicji do naszych zasobów budżetowych, wojskowych i przemysłowych. Bez tego nasza cenna strategiczna wyjątkowość, budowana od czasów generała de Gaulle’a, przejdzie bolesną deklasację” - czytamy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/567184-swiat-to-dzungla-europa-szybko-rozczarowala-sie-bidenem