Rzadko zdarza się, by wypowiedź współczesnego polityka na temat wydarzeń dziejących się w XVI wieku była w stanie wywołać dziś emocje społeczne i dyskusje medialne. Stało się tak niedawno w Rosji, gdy Władimir Putin odniósł się do pewnego historycznego epizodu z roku 1570. Najpierw na spotkaniu z gubernatorem obwodu twerskiego wyraził wątpliwość, że metropolita moskiewski Filip Kołyczew został zamordowany przez Malutę Skuratowa, a następnie powtórzył to samo podczas publicznego występu na Wschodnim Forum Ekonomicznym we Władywostoku.
Dla kogoś spoza Rosji może wydawać się całkowicie niezrozumiałe, dlaczego ta wypowiedź stała się przedmiotem licznych dyskusji, analiz i polemik w „runecie” (rosyjskim internecie). Problem polega na tym, że jej istotą nie są dywagacje historyczne, lecz czytelny komunikat dotyczący ideologicznych podstaw obecnego reżimu. Żeby to zrozumieć, należy uświadomić sobie skalę fałszerstwa kryjącego się za słowami Putina. To tak jakby stwierdzić, że nie wiadomo, czy Neron kazał mordować chrześcijan. Albo nie wiadomo, czy Służba Bezpieczeństwa miała coś wspólnego z zamordowaniem ks. Jerzego Popiełuszki.
Od Iwana Groźnego do Władimira Putina
Niepodważalne fakty historyczne są takie, że metropolita Filip Kołyczew został zamordowany w klasztorze w Twerze na rozkaz cara Iwana Groźnego przez Malutę Skuratowa, stojącego na czele owianej ponurą sławą opryczniny. Był to kulminacyjny moment w rywalizacji między władzą świecką a władzą duchową w państwie moskiewskim – coś w rodzaju odpowiednika sporu o inwestyturę w świecie zachodnim. O ile jednak w katolicyzmie Kościołowi udało się zachować niezależność od cesarzy, o tyle w prawosławiu nie powiodło się to. Wspomniany metropolita Filip, który protestował przeciw okrutnym rządom cara i odmówił błogosławienia opryczniny, został zamordowany.
Warto dodać, że szczególną rolę w polityce wewnętrznej Iwana Groźnego odgrywała wspomniana oprycznina, czyli podległa bezpośrednio carowi gwardia, mordująca jego przeciwników, dławiąca wszelkie przejawy niezależności i siejąca terror w społeczeństwie. Zdaniem reżysera Pawła Łungina, który w 2009 roku nakręcił film „Car” o sporze Iwana Groźnego z Filipem Kołyczewem, to właśnie wówczas narodził się model ustrojowy Rosji, który panuje do dziś. W tym schemacie kolejni carowie, sekretarze generalni partii komunistycznej czy prezydenci przejmują jedynie narzędzia władzy stworzone przez Iwana Groźnego. Głównym z nich była oprycznina jawiąca się jako prekursorka CzeKa, NKWD, KGB i FSB, a więc uosabiająca się ciągłość instytucji, z której wywodzi się Władimir Putin.
Obowiązująca dziś w Rosji historiografia rehabilituje zarówno Iwana Groźnego, jak i Józefa Stalina, jako budowniczych potęgi państwa rosyjskiego. W tej wizji nie ma miejsca na ich zbrodnie. Nawet jeśli się o nich wspomina, są one usprawiedliwiane stanem wyższej konieczności. Ponieważ ideałem pozostaje jedność duchowo-polityczna narodu, wyrażona w sojuszu ołtarzu z tronem, nie ma też miejsca na wspominanie o prześladowaniu Cerkwi przez państwo. Wydarzenia te są przemilczane, a nawet – jak w przypadku ostatnich wypowiedzi Putina – wręcz poddawane w wątpliwość, by nie psuć niezmąconego obrazu harmonijnej współpracy między dwoma filarami imperium. Podczas niedawnego wystąpienia we Władywostoku prezydent Rosji z właściwym sobie wdziękiem stwierdził, że Maluty Skuratowa nie było w Twerze, gdy zamordowano tam metropolitę Filipa, a nawet jeśli tam był, to akurat przejeżdżał obok.
Nowy święty Józef?
Komentatorzy w Rosji nauczyli się odczytywać sygnały płynące z Kremla i przykładać je do bieżącej sytuacji politycznej, nawet jeśli dotyczą one historii, literatury czy muzyki. Ostatnie wypowiedzi są dla nich znakiem, że rehabilitacja postaci Józefa Stalina będzie postępować nadal, zaś kolejny jej etap to wyciszanie opowieści o stalinowskich represjach wymierzonych w prawosławie.
Już w tej chwili pod murami Kremla natknąć się można na ludzi niosących ikony przedstawiające Stalina w białym mundurze, otoczonego oficerami w zielonych uniformach i błogosławionego przez unoszącą się nad nim Trójcę Świętą. Jedną z takich ikon zachwycał się lider partii komunistów Giennadij Ziuganow. Na freskach w konsekrowanej niedawno świątyni sił zbrojnych na przedmieściach Moskwy dominują postaci czerwonoarmistów i symbole komunistyczne.
Cel władz jest jasny. Pozostaje jednak pytanie: czy rosyjska Cerkiew prawosławna pogodzi się z taką interpretacją historii? Czy uzna swojego największego prześladowcę za dobrodzieja? Jest już wielu prawosławnych, którzy usprawiedliwiają mordy Iwana Groźnego. Jak daleko posunie się jednak rehabilitacja Stalina w Cerkwi, która była jego największą ofiarą?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/566340-putin-udziela-lekcji-historii-czyli-dlugi-cien-i-groznego