Chcąc zrozumieć politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych, ale przede wszystkich możliwe kierunki jej ewolucji, trzeba wiedzieć, jakiego rodzaju trendy ideowe zaczynają zyskiwać przewagę w amerykańskim świecie akademickim i politycznym, jakie są nastroje, odczucia i przekonania na temat głównych wyzwań stojących przed Waszyngtonem i możliwości reagowania na nie, ku czemu skłania się opinią publiczna.
Kształt relacji Ameryka-świat
Bez znajomości tego wewnętrznego kontekstu, kluczowego jeśli chodzi o kształt relacji Ameryka-świat, będziemy zaskakiwani biorąc retorykę za istotne przesłanie polityczne i nie doceniając rzeczywistych, często podskórnych trendów kształtującym politykę Waszyngtonu. Dobitnym przykładem tego rodzaju błędu jest Joe Biden, który w oczach zewnętrznych obserwatorów, w tym polskich, miał być tym, który przywróci tradycyjną „politykę opartą na wartościach”, a okazał się twardym realistą, który doprowadził do zakończenia interwencji w Afganistanie, wznowił rozmowy w sprawie stabilności strategicznej z Rosją i koncentruje się na przygotowaniu Stanów Zjednoczonych do rywalizacji z Chinami.
Emma Ashford, Senior Fellow w think tanku Atlantic Council, na łamach ostatniego Foreign Affairs, opublikowała artykuł poświęcony zyskującemu znaczenie w amerykańskiej debacie publicznej obozowi, którego zwolennicy opowiadają się za umiarkowaniem w polityce zagranicznej. W istocie mamy do czynienia bardziej z czymś w rodzaju ponadpartyjnej koalicji poglądów niźli ze sformalizowanym obozem politycznym. Na tym zresztą, jak się wydaje, polega siła tego, umownie nazywając, stronnictwa. Jego przedstawiciele, wychodząc zresztą z bardzo różnych pozycji politycznych, byli w stanie narzucić nowy ton w debacie publicznej.
Do pewnego stopnia udało im się zresztą sformatować myślenie o roli Ameryki w świecie przedstawicieli obecnej administracji. Ashford podaje na poparcie swej tezy wiele przykładów, począwszy od sformułowanej jeszcze w 2019 roku przez Jaka Sullivana opinii, że „Stany Zjednoczone muszą lepiej widzieć zarówno możliwości, jak i ograniczenia amerykańskiej potęgi” po Mirę Rapp-Hooper i Rebeccę Lissner, obecnie zajmujących eksponowane pozycje w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, które napisały, że „zamiast marnować swoją wciąż znaczną siłę na donkiszotowskie próby przywrócenia liberalnego porządku lub przerobienie świata na swój obraz, Stany Zjednoczone powinny skupić się na tym, co mogą realistycznie osiągnąć”. Ten bardziej realistyczny ton, będący pochodną przeświadczenia, że we współczesnym świecie Ameryka nie może wszystkiego i należy zerwać z odwoływaniem się do siły wojskowej, pobrzmiewa zresztą w wypowiedziach samego Bidena i jego sekretarza Stanu, którzy po wielokroć głosili potrzebę używania, w większym stopniu, narzędzi dyplomatycznych a nie siłowych w polityce zagranicznej.
Obóz zwolenników umiarkowania w amerykańskiej polityce zagranicznej jest obecnie, jak argumentuje Ashford, bardzo zróżnicowany i wielobarwny, co decyduje o jego sile, ale również i słabości. Zaliczają się do niego tradycyjni, tacy jak Barry Posen, Stephen Walt czy John Maersheimer, zwolennicy strategii „offshore balancing”. Są oni zdania, że z punktu widzenia amerykańskich interesów strategicznych, Waszyngton powinien zrezygnować z wojskowej obecności na wielu kontynentach, w tym w Europie, dbając jedynie, aby nie został naruszony układ sił i jeden z lokalnych graczy nie osiągnął regionalnej dominacji. Ale do obozu zwolenników umiarkowania zaliczają się również przedstawiciele lewicowego ruchu Code Pink, finansowi jastrzębie walczący z nadmiernym deficytem budżetowym, antyimperialiści czy libertarianie. Na poziomie parlamentarnym Ameryka obserwowała już tak zaskakujące koalicje jak wspólne głosowanie senatorów Bernie Sandersa i Chrisa Murphy z lewego skrzydła Partii Demokratycznej i sytuujących się na prawo od centrum wśród Republikanów senatorów Rand Paula z Kentucky Mike’a Lee z Utah, którzy popierali ograniczenia w dostawach broni dla Arabii Saudyjskiej, albo wspólne wystąpienia przeciw kontynuowaniu obecności w Afganistanie Alexandrii Ocasio-Cortez czy Matt Gaetza z Florydy, znanego zwolennika Donalda Trumpa.
Koalicja zwolenników odejścia USA od interwencji
W opinii Ashford ta wielobarwna i politycznie niezwykle zróżnicowana koalicja zwolenników odejścia Stanów Zjednoczonych od interwencji w oddalonych rejonach świata doprowadziła do zmiany nastawienia amerykańskiej opinii publicznej, w oczach której Ameryka zbyt mocno nadal angażuje się w sprawy światowe zaniedbując własne interesy. Przesunięcie sympatii amerykańskich wyborców, w stronę bardziej umiarkowanej obecności w świecie wywołało, w opinii amerykańskiej ekspert, zmiany w postawie waszyngtońskiego establishmentu, który musiał zacząć, nawet wbrew własnym ugruntowanym przekonaniom, rewidować swe nastawienie.
To, że na agendzie debaty publicznej w Ameryce pojawiły się i nadal mimo zmiany administracji, są obecne takie kwestie jak celowość dalszej obecności Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie czy konieczność ponoszenia przez amerykańskich sojuszników z NATO większych ciężarów na własną obronę, jest w opinii Ashford wynikiem właśnie tego rodzaju presji wewnętrznej, wywieranej przez opinię publiczną, która nie znika i nie zniknie, co gwarantuje, kwestie te będą nadal w przyszłości dyskutowane. Jej zdaniem nie jest zresztą już możliwy powrót do starego modelu w amerykańskiej polityce zagranicznej, związanego z poczuciem nieograniczonej siły i równie wielkich możliwości w zakresie transformacji ładu międzynarodowego, kwestią otwartą jest jedynie jaki kształt przyjmie nowy konsensus, którego zwolennicy opowiadają się za redukcją zaangażowania Stanów Zjednoczonych w problemy odległych krajów. Bo to, że tego rodzaju konsensus będzie musiał zostać wypracowany raczej nie jest kwestią sporną.
Pytaniem otwartym, które stawia Emma Ashford, jest też to czy w ramach „obozu umiarkowania” możliwe jest sformułowanie jednej, spójnej, odpowiedzi na temat najlepszego kształtu amerykańskiej obecności w świecie. To co jest siłą tego nurtu, polityczne zróżnicowanie, zwracanie się do wielu często odmiennych tradycji i wrażliwości, jest też, na poziomie formułowania programu pozytywnego, jego słabością. Trudno bowiem znaleźć wspólne kwestie łączące lewicowych i prawicowych zwolenników poglądu o konieczności gruntownej rewizji amerykańskiej obecności w świecie. Dobrym przykładem jest w tym wypadku choćby kwestia amerykańskiej obecności wojskowej, analizowanej obecnie w ramach uruchomionej przez Bidena procedury „posturę review”. O ile np. Barry Posen, będący zwolennikiem redukcji niemal wszystkich amerykańskich baz obliczył, że tego rodzaju ruch pozwoliłby zaoszczędzić bilion dolarów w ciągu 10 lat, o tyle Kathleen Hicks, obecnie z-ca Sekretarza Obrony opowiadała się za bardziej umiarkowaną opcją w tym zakresie i jest zwolenniczką oszczędności na poziomie 20-30 mld dolarów rocznie. Podobne różnice obserwuje się jeśli chodzi o kwestie polityki handlowej i Chin.
Ashford uważa, że dziś w amerykańskiej debacie publicznej, której ton wyznaczają w znacznej części zwolennicy poglądu o umiarkowaniu w polityce zagranicznej, dominują dwie kwestie – jaka będzie przyszłość amerykańskiego systemu sojuszy i jaka politykę wobec Chin winien w najbliższych latach uprawiać Waszyngton. W jej opinii na ostateczny kształt amerykańskiej polityki w kwestii aliansów wpłynie zderzenie dwóch trendów – głosów tych, którzy mówią, iż obecnie nie realizują one amerykańskich interesów i stanowiska opinii publicznej, w oczach której są one nadal popularne i co do zasady, warte utrzymania, może jedynie zwracając większą uwagę na koszty. Oznacza to, że pogląd na temat wyjścia Stanów Zjednoczonych z NATO i całkowitego wycofania się z Europy raczej nie stanie się dominującym, ale pod presją obozu zwolenników bardziej umiarkowanej polityki, amerykański system sojuszy będzie musiał zostać przebudowany. Kwestia otwartą i debatowaną jest głębokość czekających nas zmian. Podobnie jeśli chodzi o politykę wobec Chin. Niektórzy zwolennicy tego nurtu myślenia są zdania, że Ameryka w ramach polityki offshore balancing winna współpracować z Pekinem inni chcieliby bardziej asertywnej polityki powstrzymywania.
Ashford uważa, że nowy nurt w amerykańskiej debacie na temat przyszłego kształtu polityki zagranicznej może stać się dominującym jeśli uniknie pułapek radykalizmu. „Najbardziej realna ścieżka, dzięki której „umiarkowanie” może stać się dominującym nurtem myślenia strategicznego w amerykańskiej polityce – argumentuje - to promowanie polityki zagranicznej, która jest realistyczna, ale nie doktrynerska, internacjonalistyczna, ale rozważna. Takie podejście lepiej pasuje do świata, w którym Stany Zjednoczone nie mogą już dyktować polityki z góry, gdzie są po prostu pierwsze wśród równych”. Jeśli chodzi o politykę wojskowej obecności w świecie, ta realistyczna ścieżka oznacza odwoływanie się do „polityki wystarczalności nie prymatu Stanów Zjednoczonych”. Nie oznacza ona porzucenia sojuszników, czy ewakuacji całych kontynentów, z pewnością jednak nie jest też powrotem do „starych dobrych czasów”. Ashford prognozuje, że dominacja nurtu umiarkowania w amerykańskiej polityce zagranicznej będzie oznaczała, iż „Waszyngton będzie naciskał na sojuszników, aby ci ponosili większą część ciężaru własnej obrony. W Europie przybrałoby to formę zakończenia USA obecność wojskowej ale rozłożoną na lata, przy równoległej współpracy z państwami europejskimi w celu wzmocnienia ich własnych zdolności odstraszania Rosji. W Azji oznaczałoby to stawianie oporu dalszemu przez rozbudowywaniu przez Stany Zjednoczone wojskowej obecności i postawieniu na zwiększenie zdolności Australii, Japonii, Korei Południowej i sojuszników z Azji Południowo-Wschodniej”. Jak pisze dalej, „centralnym celem tej strategii musiałoby być uniknięcie wielkiej wojny z Rosją i Chinami”, co oznacza utrzymanie przez Amerykę swych zdolności militarnych na odpowiednim poziomie przy równoległym położeniu nacisku na dialog strategiczny z obydwoma państwami. W takim ujęciu, jak pisze Ashford, nieroztropnym byłoby natychmiastowe zwijanie amerykańskiej obecności w świecie i zrywanie aliansów, przede wszystkim dlatego, że taka polityka byłaby w istocie destabilizowaniem sytuacji na wielu kontynentach, ale sam kierunek zmian, rozsądnie zaplanowanych i przeprowadzonych, raczej nie budzi większych wątpliwości. „Innymi słowy - konkluduje swe rozważania Ashford - jedną z najważniejszych rzeczy, jakie wnoszą do debaty zwolennicy umiaru w amerykańskiej polityce zagranicznej, jest samo pojęcie umiaru i pragmatyzmu. Są obecnie jednym z najgłośniejszych głosów przekonujących, że Stany Zjednoczone powinny opierać się wielkim krucjatom i pomysłom na transformacje całych krajów w polityce zagranicznej, niezależnie od tego, czy będzie to wojna z terroryzmem, czy walka demokracji z autokracją”. W jej opinii, jeśli zwolennicy takiego podejścia zredukują swój radykalizm i obiorą kurs na poszukiwanie, mimo politycznych i ideowych różnic, elementów wspólnych z obecnym establishmentem, to mogą być w stanie na trwałe zmienić kurs amerykańskiej polityki zagranicznej. Innymi słowy, warto tę amerykańską debatę pinie śledzić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/566275-neoizolacjonizm-czyli-oboz-umiaru-w-amerykanskiej-polityce