Dyskusja w Europie na temat tego co robić w zakresie bezpieczeństwa państw kontynentu, zwłaszcza po doświadczeniach wyniesionych z Afganistanu, nabiera ciekawego kształtu.
Josep Borrell wezwał państwa członkowskie Unii Europejskiej aby te zbudowania własne siły szybkiego reagowania o liczebności co najmniej 5 tys. żołnierzy i oficerów, uzasadniając konieczność podjęcia tego rodzaju decyzji doświadczeniami, jakie Europa wyniosła z „lekcji Afganistanu”. Do działania przystąpił prezydent Francji który wrócił do kwestii europejskiej suwerenności strategicznej po swym ubiegłotygodniowym spotkaniu z premierem Holandii Rutte. W wydanym wspólnym oświadczeniu znalazł się passus w którym politycy Ci wzywają państwa Unii Europejskiej aby te wzięły większą odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo i obronę. Warto na uboczu pozostawić kwestię czy pięciotysięczny korpus, postulowany przez Borella w istocie rozwiązuje europejskie problemy w zakresie bezpieczeństwa. Dla przypomnienia jeszcze w 1998 roku Blair i Chirac we wspólnym oświadczeniu mówili o „wiarygodnych siłach wojskowych” a rok później Unia podjęła decyzję, nigdy nie zrealizowaną, o powołaniu 50 – 60 tysięcznych, wspólnych siłach szybkiego reagowania. Teraz jak widać ambicje, a może możliwości Unii uległy znacznej redukcji.
Wzrost pozycji Berlina?
Symptomatyczna jest też opinia Annegret Kramp-Karrenbauer, niemieckiej minister obrony, która napisała w ubiegłym tygodniu tweeta w którym postulowała stworzenie „koalicji państw chcących działać” w sprawie powołania europejskich sił szybkiego reagowania. W krótkim artykule dla „Atlantic Council” niemiecka minister rozwinęła swoją myśl. Otóż jej zdaniem to, że europejskie siły zbrojne nie powstały nie jest wynikiem braku zasobów, czy zastanawiającej krótkowzroczności europejskich polityków, ale różnicy w ocenie sytuacji i odmiennych interesów państw członkowskich. Podziały są, jak się wydaje jej zdaniem tak duże, iż nie ma właściwie nadziei na ich przezwyciężenie. Z tego powodu Kramp-Karrenbauer pisze, że „po pierwsze, nie możemy pogrążyć się w debacie, czy musimy ustanowić nowe siły szybkiego reagowania UE jako dodatkową jednostkę wojskową do stałej dyspozycji UE”. To zresztą nie jest, w jej opinii, kwestia niedostatku zasobów, ale braku politycznej jedności i woli współdziałania. Z tego też względu siły unijne nie stanowią rozwiązania, bo one po prostu, z tego powodu, nie powstaną. Państwa członkowskie winny skupić się na tym co zrobić aby współdziałanie było możliwe. Niemiecka polityk proponuje w gruncie rzeczy obejście tego problemu i przyjęcie w drodze konsensualnej w ramach Unii Europejskiej „kierunkowej” decyzji o powołaniu tego rodzaju sił, ale konkretny wkład i decyzje o uczestnictwie będą podejmowane przez państwa członkowskie w ramach przewidzianej artykułem 44 Traktatu Europejskiego „koalicji chętnych” trochę na wzór programów PESCO do których nie przystąpiły wszystkie państwa Wspólnoty, Dania i Cypr pozostając poza nimi. Osobną sprawą są znaczące opóźnienia projektów objętych tą wspólną nazwą, nawet takich, które nie wymagają nakładów finansowych a jedynie woli współdziałania, co wskazuje, że i na poziomie „koalicji chętnych” nie udaje się przezwyciężyć opieszałości i biurokratycznej atrofii. Jednak Kramp-Karrenbauer nie przejmuję się tymi problemami i proponuje:
Na przykład w kwestii bezpieczeństwa regionalnego w najbliższym i szerszym sąsiedztwie Europy moglibyśmy przypisać jasno określone obszary odpowiedzialności grupom państw członkowskich, które działają w tych regionach w imieniu całej Unii Europejskiej. Moglibyśmy również lepiej, bardziej zintegrować wykorzystanie naszej dotychczasowej współpracy w zakresie strategicznych transportów powietrznych. To samo dotyczy współpracy w kosmosie z wykorzystaniem łączności satelitarnej i środków rozpoznawczych.
Nie trzeba być bardzo przenikliwym analitykiem aby zrozumieć, że tego rodzaju propozycja wzmacnia, zarówno ze względu na centralne położenie, jak i siłę gospodarki, pozycję Berlina, który mógłby stać się zapewne członkiem wszystkich albo większości tego rodzaju „koalicji ochotniczych” uzyskując wpływ na ich funkcjonowanie. Karrenbauer jest tez zdania, że takiego podejścia oczekuje od państw Europejskich Waszyngton i w efekcie siła więzi atlantyckich ulegnie wzmocnieniu.
Problemy chadeków
Warto pamiętać, że niemiecka polityk, jeszcze w listopadzie ubiegłego roku twierdziła w artykule opublikowanym w politico.eu, iż myślenie o europejskiej autonomii strategicznej jest mrzonką i Europa nadal potrzebuje Stanów Zjednoczonych nie jako sojusznika politycznego, ale czynnik wojskowy. Polemizował z nią wówczas w tej kwestii Emmanuel Macron. Jednak teraz jak widać do pewnego stopnia zredukowała swój pogląd, co jest zapewne wynikiem doświadczeń współpracy z obecną administracją amerykańską. To bardzo uprawdopodabnia, prócz licznych wystąpień amerykańskich ekspertów i analityków (Michta, Carafano, Brzeziński, Fried) tezę, iż w istocie w Waszyngtonie oczekuje się zwiększenia zaangażowania państw europejskich we własne bezpieczeństwo w ramach konstrukcji w której centralną rolę ma odgrywać Berlin.
Ostatnie sondaże przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu zdają się wskazywać, że niemieccy chadecy będą mieli problemy z realizacją tego programu. W prowadzącej w sondażach SPD przewagę zdobywają lewicowi radykałowie i coraz częściej słychać, o czym pisze brytyjski „Spectator”, że do niemieckiego rządu może wejść Die Linke, partia będąca spadkobiercą wschodnioniemieckich komunistów, której liderzy jeszcze niedawno domagali się wyjścia Niemiec z NATO. Może się zatem okazać, że w Berlinie zamiast dyskusji na temat „koalicji chętnych” będzie się już niedługo dyskutować zupełnie inne kwestie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/565035-ochotnicze-koalicje-w-ramach-europejskiej-suwerennosci