W amerykańskim portalu The Foreign Policy opublikowano wywiad z Richard Barronsem emerytowanym generałem, dowodzącym do 2016 roku brytyjskimi siłami zbrojnymi. Rozmowa warta jest uwagi nie tylko dlatego, że Barrons wielokrotnie służył w misjach NATO-wskich w Afganistanie, a wcześniej w Iraku, ale również z tego względu, iż uchodzi za jednego z najlepszych, żyjących brytyjskich strategów. W jego opinii „Europa stać się może globalną ofiarą strategiczną” tego co stało się w Kabulu. Barrons konfrontuje mity i fałszywe wyobrażenia Europejczyków na własny temat z „twardymi faktami”. Po pierwsze, jak zauważa „NATO bez Stanów Zjednoczonych ma bardzo ograniczone siły” i w związku z tym „ma ograniczone znaczenie”. Przypomina też, iż co najmniej kilka państw europejskich, w tym Wielka Brytania, postawione przed faktem dokonanym, jakim była decyzja Bidena o wycofaniu amerykańskiego kontyngentu, zastanawiało się czy nie przedłużyć swej obecności w Afganistanie. Entuzjazm tych, którzy optowali za tego rodzaju opcją szybko wyparował, kiedy Europejczycy zrozumieli, że bez Amerykanów „nawet gdyby byli w stanie znaleźć odpowiednią liczbę piechoty, po prostu nie posiadali danych wywiadowczych, nie dysponowali rozpoznaniem, zdolnościami w zakresie dowodzenia i kontroli, logistyki i szkolenia (…) Nie mogliby nawet dostać się do Afganistanu i utrzymać się tam, nie mówiąc już o finansowaniu 300-tysięcznej armii afgańskiej”. Co gorsze, z racji usytuowania realizowanie misji w Afganistanie nie jest możliwe bez wsparcia Pakistanu, który kontroluje szlaki komunikacyjne i zaopatrzeniowe. Myślenie, że Europejczycy byliby w stanie pozyskać Islamabad, który wraz z triumfem Talibów osiągnął jeden z największych sukcesów swej polityki w ostatnich latach, również nie odbiegałoby od szablonu wishful thinking.
Jednak w opinii Barronsa znacznie istotniejszą jest „strategiczna lekcja” Afganistanu, która wiele mówi nam o przyszłym świecie. Kluczową rolę będzie w nim odgrywała Azja i rosnąca potęga – Chiny, to pierwsza istotna nauka. Z pewnością będzie to też świat mniej stabilny, zarówno ze względu na procesy demograficzne jak i klimatyczne a także dysproporcje rozwojowe. Co więcej, z perspektywy Europy będzie to świat na który stolice starego kontynentu będą miały mniejszy niźli w przeszłości wpływ, zarówno z tego względu, iż obecnie trudno mówić o dominującym w Europie przekonaniu, że warto angażować się w odległych zakątkach świata, jak i z innego, prostszego choć nie mniej istotnego powodu – braku narzędzi oddziaływania i niezbędnych zasobów. Europa nie ma dziś ani siły, ani możliwości aby kształtować sytuację zgodnie z własnymi interesami w odległych destynacjach, a to, w opinii, brytyjskiego generała oznacza, iż nasz kontynent zostanie sprowadzony do roli „strategicznej ofiary” procesów na które nie ma wpływu. Nie chodzi w tym wypadku wyłącznie o niezadowalający poziom wydatków wojskowych głównych europejskich graczy, ale również o brak kluczowych „europejskich” zdolności takich jak wspólne systemy dowodzenia, komunikacji, zwiadu, rozpoznania, bez których trudno wyobrazić sobie jakiekolwiek zaangażowanie państw europejskich poza granicami kontynentu. Barrons mówi, że „zdegradowaliśmy nasze bezpieczeństwo i dobrobyt oraz nasze interesy uzależniając je od amerykańskiej polityki krajowej. Przez większą część epoki post-zimnowojennej wobec braku zagrożeń taka postawa była racjonalna. W przyszłości jednak ryzyka będą inne, a nasza zdolność do polegania na USA będzie mniejsza, co oznacza, że musimy przywrócić naszą zdolność do ochrony własnych interesów”.
Elisabeth Braw, dziennikarka, która przeprowadziła rozmowę, zadała też Barronsowi pytanie bezpośrednio związane z sytuacją na polsko–białoruskiej i litewsko–białoruskiej, granicach. To co się dzieje, w jej opinii, będące celowym działaniem rządu w Mińsku nie jest tą formuła agresji, dla odparcia której przewidziano art. 5 NATO, ale również nie można powiedzieć, że „jest to nie wart uwagi incydent”. Braw pyta byłego szefa brytyjskich sił zbrojnych, czy gdyby Waszyngton oświadczył teraz, że wydarzenia na polsko – białoruskiej granicy „nie są tym w co chcielibyśmy być zaangażowani” i w związku z tym nie wsparł wysiłków Warszawy, to czy Wielka Brytania, niezależnie od postawy Stanów Zjednoczonych w tego rodzaju sytuacjach chce i jest w stanie udzielić pomocy Polsce? Barrons mówi, że „przywykliśmy do tego, iż Stany Zjednoczone odgrywają rolę globalnego policjanta interweniując w peryferyjnych regionach świata” a ich sojusznicy „dorzucali do tych działań” to co uznali za stosowane. Jednak teraz należy oswoić się z myślą, że Ameryka będzie interweniowała jedynie w obronie „swych żywotnych interesów”, a to, które za takowe uznać definiowała będzie amerykańska opinia publiczna. W praktyce oznacza to, że w niektórych sprawach powstrzyma się ona od działania i do gry wejść będą musiały te państwa, których interesy są zagrożone. Jak mówi „jeśli mieszkasz w Wyoming Białoruś nie jest dla Ciebie ważna, ale w większej części Europy” to co się tam dzieje jest istotna kwestią. W jego opinii, jeśli w ogóle można mówić o jakiejś pozytywnej lekcji, która wypływa z doświadczenia klęski w Afganistanie, to narastająca w środowiskach europejskich elit strategicznych przekonanie o potrzebie przeprowadzenia we własnym gronie „poważnej rozmowy” na temat zaangażowania we własne bezpieczeństwo. W jego opinii, jeśli Unia Europejska i NATO nie będą w stanie w najbliższej przyszłości porozumieć się w kwestii bezpieczeństwa Europy, to sytuacja w tym zakresie pogorszy się i perspektywa, że stary kontynent stanie się „globalną ofiarą” przybliży się.
Tom Tugendat, stojący na czele Komisji Spraw Zagranicznych w Izbie Gmin, w przeszłości doradca NATO w Afganistanie napisał, że „Afganistan będzie momentem – sueskim Ameryki”. W zgodnej opinii historyków demontaż brytyjskiego imperium kolonialnego i generalnie, spadek międzynarodowej pozycji Wielkiej Brytanii, zaczął się po nieudanej interwencji brytyjsko – francuskiej za premierostwa Edena, po tym jak Naser upaństwowił Kanał Sueski. Teraz podobny los, zdaniem brytyjskiego polityka być może czeka światowe imperium Stanów Zjednoczonych, mało tego Waszyngton pokazując „brak strategicznej cierpliwości” i wycofując swój kontyngent dowiódł, że „nie może być wiarygodnym sojusznikiem”.
Theresa May, była brytyjska premier, w trakcie ożywionej całodziennej debaty, która w związku z Afganistanem miała miejsce w parlamencie powiedziała, że jej zdaniem jest „niezrozumiałe” dlaczego Wielka Brytania nie była w stanie zaproponować sojusznikom rozwiązania, które umożliwiło pozostanie w Afganistanie już po wycofaniu się Amerykanów. „Jak to świadczy o NATO – powiedziała May – jeśli jesteśmy całkowicie zależni od jednostronnej decyzji podjętej przez Stany Zjednoczone?”. „Uważam, że to niezrozumiałe i niepokojące, że Wielka Brytania nie była w stanie zaproponować nie rozwiązania militarnego, ale alternatywnego sojuszu z krajami, aby nadal zapewniać wsparcie niezbędne do utrzymania rządu w Afganistanie”.
Wydaje się jednak, że niezależnie od deklaracji tych europejskich polityków, którzy chcieliby większej samodzielności i niezależności kontynentu, Europa odbiera obecnie przyspieszoną lekcję własnej słabości. Artis Pabriks, łotewski minister obrony powiedział w wywiadzie, że „epoka długoterminowych misji wojskowych definitywnie się skończyła” a Zachód i Europa w szczególności pokazały swoją słabość.
Lord Robertson, były Sekretarz Generalny NATO powiedział w wywiadzie dla Financial Times, że jednostronna decyzja Waszyngtonu o wycofaniu się z Afganistanu „osłabia Sojusz” stanowi bowiem złamanie zasady „razem wchodzimy, razem wychodzimy”. Armin Laschet, lider niemieckiej Chadecji oświadczył, że upadek Kabulu „to największa klęska, jaką NATO poniosło od czasu jego powstania, a my stoimy przed epokową zmianą”, a Emmanuel Macron powtórzył swe wezwania do budowania suwerenności strategicznej starego kontynentu, nie oglądając się na Stany Zjednoczone.
Nie milkną też głosy, formułowane przez europejskich publicystów, iż NATO może nie przetrwać kryzysu w którym się znalazło w związku z porażką w Afganistanie. Dave Keating, amerykański dziennikarz pracujący w Europie, będący też współpracownikiem Atlantic Council napisał w Internationale Politik Quarterly artykuł w którym otwarcie zastanawia się czy Sojusz Północnoatlantycki jest w stanie przetrwać afgańską porażkę. Przypomina on, że już w maju podczas brukselskiego spotkania ministrów obrony państw Unii Europejskich stanęła kwestia stosunku administracji Bidena do podpisanego w Doha, przez jego poprzednika, porozumienia z Talibami zakładającego wycofanie amerykańskiego kontyngentu. Formułowany wówczas przez Europejczyków pogląd był jasny – potrzebne są „żelazne gwarancje” ze strony Talibów, iż ci honorować będą zawieszenie broni oraz szukać politycznego rozwiązania sytuacji, a dopiero po uzyskaniu pewności w tej sprawie, może zostać przeprowadzona planowa ewakuacja NATO-wskiego kontyngentu. Podkreślano wówczas w Brukseli, że negatywne konsekwencje chaosu, który zapanować może jeśli Talibowie nie dotrzymają swych zobowiązań ponosić będzie głównie, wręcz wyłącznie, Europa. Jak pisze Keating liderzy państw europejskich, wliczając do tego grona również Wielką Brytanię, okazali się „całkowicie bezsilni”, mało tego, nie byli w stanie podjąć jakiegokolwiek wspólnego działania. „Po prostu czekali na instrukcje od Prezydenta Bidena dotyczące tego, co wszyscy zamierzają zrobić. – diagnozuje sytuację Keating - Być może nie ma bardziej przejmującej i katastrofalnej ilustracji głównego problemu, przed którym stoi obecnie Organizacja Traktatu Północnoatlantyckiego”. Keating stawia, w tym kontekście kluczowe pytanie. Jeśli europejscy członkowie NATO byli przeciwnikami wycofania się z Afganistanu, to dlaczego tam nie zostali? Odpowiedź, w jego opinii jest prosta i oczywista, nie mieli bowiem wystarczających sił i środków aby kontynuować misję stabilizacyjną. Ale jeśli tak, to prawda na temat kondycji europejskich członków NATO i całego Sojuszu Północnoatlantyckiego jest smutniejsza niźli do tej pory sądziliśmy. Realia, jego zdaniem są bowiem takie, że Europa nie jest w stanie samodzielnie, bez zaangażowania amerykańskiego, przeprowadzić nawet niewielkiej, jeśli chodzi o rozmiary, misji stabilizacyjnej, a to z kolei oznacza, iż NATO nie jest żadnym sojuszem, a raczej paktem wojskowym kierowanym przez Stany Zjednoczone i obsługującym przede wszystkim amerykańskie interesy, a przynajmniej niezdolnym do działania bez Ameryki. To, że przez lata tego rodzaju układ działał dobrze, pozwalając państwom europejskim oszczędzać na własnym bezpieczeństwie nie oznacza, iż w przyszłości też tak będzie, Doświadczenia Afganistanu, winny zdaniem Keatinga, przynajmniej skłonić liderów państw europejskich do „poważnej rozmowy” na temat własnego bezpieczeństwa. Jak to wpłynie na przyszłość NATO? W jego opinii jest co najmniej kilka opcji i kierunków ewolucji Sojuszu. Możemy mieć do czynienia z przekształceniem Paktu w porozumienie wojskowe „które będzie działać” w skład, którego wchodzić będą wyłącznie państwa europejskie, bez Stanów Zjednoczonych, Kanady i Turcji. Inna możliwością jest zbudowanie wewnętrznego, w NATO, porozumienia Europa – Wielka Brytania po to aby równoważyć obecną dominację Ameryki. Jest wreszcie, czego Keating nie jest zwolennikiem, opcja rozwiązania Sojuszu Północnoatlantyckiego. „Jeśli Europejczycy nadal będą chować głowę w piasek – konkluduje swe rozważania Keating - jeśli chodzi o fundamentalne problemy Sojuszu, kiedy nadejdzie próba, będzie już za późno. Ci, którzy cenią NATO, powinni być otwarci na całkowitą transformację tego, czym ono jest. To może to być jedyny sposób na jego uratowanie”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/564259-czy-nato-przezyje-afganska-porazke