Nastroje jakie panują w stolicach państw sojuszników Stanów Zjednoczonych, ale również w Waszyngtonie, najlepiej oddaje, jak można przypuszczać, ton komentarza Charlesa Lipsona z brytyjskiego, konserwatywnego The Spectator. Napisał on, że amerykańska ewakuacja Kabulu, nieprzygotowana i niezorganizowana, była „upokarzającym pobojowiskiem” nawet przed wczorajszym krwawym zamachem przeprowadzonym przez ISIS, ale teraz wszystko wygląda jeszcze gorzej.
„Za tę katastrofę trzeba będzie zapłacić ogromną cenę polityczną i zapłaci ją prezydent Biden. To śmiertelne fiasko wydarzyło się nie tylko na jego oczach. Stało się to za sprawą podjętych przezeń decyzji, serii decyzji, z gruntu złych, które podjęte zostały osobiście przez samego prezydenta”
– napisał Lipson
Amerykański obóz władzy, w tym Biden osobiście będą musieli odpowiadać na pytania nie tylko związane z kwestią jak chcą przeprowadzić ewakuację pozostałych w Afganistanie obywateli Stanów Zjednoczonych i ich współpracowników, ale również w może przede wszystkim trzeba będzie odnieść się do kwestii znacznie poważniejszej natury. Nie dalej niż miesiąc temu, przypomina Lipson, Joe Biden osobiście zapewniał amerykańskich sojuszników, że „Kabul pozostanie stabilny” po tym jak opuszczą go amerykańskie oddziały, a w związku z tym nie ma potrzeby pozostawienie na miejscu jeszcze na pewien czas ograniczonego kontyngentu wojskowego aliantów, na co nalegali amerykańscy sojusznicy. Argumentował również, że ewakuacja nie będzie przypominała panicznej ucieczki z Sajgonu w 1975 roku. Biden, jak sarkastycznie zauważa Lipson „udowodnił, że ma rację. Jest inaczej. Dużo gorzej.” Amerykański prezydent był głuchy na argumenty własnych generałów, którzy opowiadali się za pozostawieniem ograniczonego kontyngentu wojskowego w Afganistanie, po to aby ten wspierał armię rządową i realizował zadania wywiadowcze. Biden osobiście podjął decyzję, aby wycofać wojsko „w środku sezonu wojny”, nie czekając do miesięcy zimowych, kiedy liderzy i oddziały Talibów tradycyjnie zawieszali w przeszłości swa aktywność wojskową ze względu na warunki atmosferyczne. Wreszcie Lipson pyta w wyniku jakich to kalkulacji podjęto decyzję o opuszczeniu bazy lotniczej w Bagram, w nocy, nawet bez konsultacji z siłami rządowymi a skoncentrowano ewakuację Afganistanu w Porcie Lotniczym im. Hamida Karzaja, w Kabulu, znacznie mniejszym niźli lotnisko w Bagram, słabiej bronionym i będącym w gruncie rzeczy „na łasce Talibów”.
„Administracja Bidena zapłaci ogromną cenę za tę rzeź – konkluduje swe rozważania brytyjski komentator - i upokarzającą porażkę. Podobnie będzie z samą Ameryką i jej przyjaciółmi za granicą.”
W podobnym tonie o doświadczeniach ewakuacji Afganistanu piszą komentatorzy The Wall Street Journal. Karl Rove jest zdania, że nieprzygotowana, chaotyczna i tragiczna w skutkach ewakuacja Afganistanu nie jest ostatnią porażką ekipy Bidena. Po niej przyjdą kolejne, z tego prostego powodu, że jak zauważa, na podstawie dotychczasowych doświadczeń można wyciągnąć wniosek, że „ekipa Bidena” źle pracuje, lub, że wręcz, nie pracuje w ogóle i nie mamy do czynienia z „wypadkiem przy pracy”, raczej trzeba mówić o skutkach chaosu panującego w Białym Domu i głównych departamentach amerykańskiego rządu odpowiadających za politykę zagraniczną. Zostawiając z boku kwestię, czy Ameryka w ogóle powinna wycofywać się z Afganistanu (Rove jest przeciwnikiem tej decyzji), jest rzeczą ewidentną, że nie został opracowany żaden spójny plan ewakuacji, a Departament Stanu nawet już po upadku Kabulu nie wiedział ilu obywateli Stanów Zjednoczonych i afgańskich współpracowników należy stamtąd wywieźć. Jak to świadczy zarówno o tych którzy podejmują kluczowe w amerykańskiej polityce decyzje jak i tych, którzy mają je wykonać? Nie tylko nie było konsultacji w sprawie planu ewakuacji z amerykańskimi sojusznikami, ale nawet nie przygotowano się do tego aby zabrać z Afganistanu amerykański sprzęt wojskowy. W tym ostatnim przypadku nie chodzi oczywiście aby ewakuować wszystko, ale jest zatrważające, to, że w ręce Talibów, co może oznaczać, iż również Chińczyków, dostały się nowinki techniczne jakimi od niedawna dysponują amerykańskie siły zbrojne. Program wizowy dla współpracowników amerykańskiego kontyngentu w Afganistanie ruszył w kwietniu, ale nikomu się nie spieszyło, zwyciężyła biurokracja i w efekcie wydarzyła się katastrofa. Podobnie jak Lipson, Rove pyta dlaczego oddano Talibom bazę lotniczą w Bagram, znacznie lepiej nadająca się do przeprowadzenia ewakuacji, niźli lotnisko w Kabulu.
Ta sekwencja błędów, braku wyobraźni, opieszałości i niezdecydowania odsłania, zdaniem komentatora The Wall Street Journal „poważne słabości strukturalne” administracji. Dotyczy to zarówno Joe Bidena, jak i personelu Białego Domu, ale również specjalistów w Departamencie Stanu i w Pentagonie. To przecież prezydent, zauważa Rove, nadaje ton swej administracji, formułując oczekiwania, wyznaczając zadania i egzekwując ich wykonanie. Na podstawie tego co się stało w przypadku Afganistanu można powiedzieć, że „nie oczekuje szczegółowych planów wykonania swych inicjatyw międzynarodowych”, jest w tej materii politykiem powierzchownym, kontentującym się wyznaczaniem generalnych kierunków czy formułowaniem ogólnych deklaracji.
„Ogłosił swój cel – argumentuje Rove – jakim było wycofanie się z Afganistanu na dwudziestolecie ataków z 11 września, potem zmienił datę na 31 sierpnia, ale wykonanie zostało w sferze wishful thinking”.
Tego rodzaju operacja wymagała precyzyjnego planowania i rozlicznych konsultacji, współdziałania między odpowiadającymi za różne obszary resortami i agencjami rządowymi.
„Wygląda na to, że ich nie było. Pan Biden powinien był zadać trudne pytania o to, co było potrzebne, aby rząd afgański utrzymał się lub co trzeba zrobić aby zawrzeć porozumienia w celu ochrony praw człowieka. Nie zrobił tego. Konieczne były regularne odprawy — na temat sytuacji w terenie, reakcji sojuszników, stanu planowania całej operacji. Ale czy miały miejsce? Jeśli miały, to czy prezydent poświęcał im wystarczającą uwagę? Na pewno na to nie wygląda.”
Personel Białego Domu winien przewidywać nadciagające kryzysy a nie reagować na nie post factum, kiedy już najczęściej jest zbyt późno. Powinien nadzorować współpracę resortów i agend rządowych, łagodzić pojawiające się różnice zdań, rozwiązywać spory kompetencyjne, być tym czynnikiem, który wprawia całą ociężałą machinerię w ruch.
„W przypadku Afganistanu wydaje się, że nic z tego nie zostało zrobione przez zespół Bidena, albo nie zostało zrobione dobrze. To nie rozwiewa obaw jeśli chodzi o ich zdolności do poradzenia sobie z kolejnym kryzysem, który z pewnością nadejdzie.”
– konkluduje Karl Rove. Inny z komentatorów The Wall Street Journal, Daniel Henninger, szuka odpowiedzi co spowodowało, że mamy do czynienia z tak fatalną w skutkach, klęską, jakiej Ameryka doświadcza w Afganistanie? To, że ani Biden, ani Jake Sullivan, ani też Antony Blinken nie zdali egzaminu w tej sprawie jest oczywistością nad którą nie warto, w opinii Henningera, dyskutować. Ciekawsze, w jego opinii, jest poszukanie odpowiedzi co spowodowała tak kompromitujący Amerykę obrót spraw i jak Republikanie mają szukać wyjścia z tej sytuacji. Daniel Henninger uważa, że w gruncie rzeczy o afgańskiej kompromitacji zdecydowały priorytety polityczne Demokratów, a precyzyjnie rzecz ujmując stronnictwa progresywistów, które nadaje ton całej formacji.
„Surowa rzeczywistość jest taka, że faktycznie nie ma polityki zagranicznej Bidena. – diagnozuje sytuację Henninger - Znajdujemy się w próżni polityki z powodu świadomego politycznego wyboru priorytetów.”
Cała energia Demokratów jest dziś skoncentrowana na przepchnięciu przez legislatywę i wprowadzeniu w życie gigantycznego, wartego 3,5 bln dolarów, pakietu finansowego mającego w zamyśle odmienić, przez drastyczną rozbudowę polityki społecznej, oblicze Ameryki. Nie chodzi tylko w tym wypadku o bezpłatną opiekę przedszkolną oferowaną przez państwo, czy rozbudowę możliwości edukacyjnych, ale to co Nancy Pelosi nazwała „jedną na generację” szansą aby wdrożyć społeczną agendę postępowców. W efekcie, jak argumentuje Henninger, Demokraci koncentrując się na sprawach wewnętrznych w istocie przyjęli izolacjonistyczną postawę jeśli chodzi o kwestie amerykańskiej pozycji w świecie. Ale to nie jedyne ryzyko. Wdrożenie przez obecną ekipę rozbudowanych programów społecznych spowoduje, zwłaszcza, że do głosu dochodzi pokolenie boomu demograficznego, że w kolejnych latach i być może za czasów kolejnych, już niekoniecznie demokratycznych prezydentów w Ameryce nie będzie ani konsensusu społecznego aby wziąć na siebie więcej obowiązków w świecie, ani nie będzie na to pieniędzy, bo sfera społeczna pochłaniała będzie coraz większe środki. Oznaczać to może, że zapowiedziany przez Bidena zwrot w amerykańskiej polityce zagranicznej, interweniowanie tylko wówczas kiedy zagrożone będą kluczowe interesy Stanów Zjednoczonych ma szansę, ze względu na czynniki obiektywne (brak pieniędzy i niechęć opinii publicznej) stać się trwałym zjawiskiem. Tym bardziej, że jak zauważa komentator The Wall Street Journal specjaliści w zakresie spraw międzynarodowych, zwolennicy koncentracji amerykańskich wysiłków na rywalizacji z Chinami, nie mają wystarczającej siły, w obrębie Partii Demokratycznej, aby przełamać ofensywę skrzydła progresywnego dążącego do koncentrowania polityki administracji Bidena wyłącznie na sprawach wewnętrznych.
Henninger stawia jeszcze jedną, interesującą tezę. Otóż jego zdaniem świat zdestabilizowany, z coraz większa liczbą ognisk zapalnych, leży w interesie Chin, Iranu oraz Rosji, strategicznych rywali Ameryki, ale z pewnością nie, jeśli brać pod uwagę dotychczasową pozycję, Stanów Zjednoczonych. To oznacza w jego opinii, dwie kwestie. Po pierwsze już dziś należy walczyć z izolacjonistycznymi nastrojami dominującymi wśród Demokratów i w imię tego, i to drugi ważny wniosek Henningera, Republikanie właśnie w imię utrzymania światowej pozycji Stanów Zjednoczonych winni wesprzeć politykę Bidena, o ile ta będzie zmierzała w dobrym kierunku. Z pewnością prawica amerykańska nie może pozwolić sobie na komfort czekania przez trzy lata i obserwowania jak Demokraci rujnują pozycję Ameryki w świecie i w relacjach z sojusznikami. Jeśli nie przystąpi się do działania już teraz, to po odejściu obecnej administracji może być na odbudowę już zbyt późno.
„Podstawą republikańskiej polityki zagranicznej powinno być uznanie, że przyszłość nie polega na unikaniu „niekończących się wojen”, ale na pokazanie światu, że Stany Zjednoczone są gotowe wydać tyle, ile potrzeba, aby stworzyć wiarygodny środek odstraszający przed wojnami i aktami terroru”
– konkluduje swe rozważania Daniel Henninger.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/564042-afganistan-to-dopiero-poczatek-pasma-amerykanskich-porazek