Wiktor Guliewicz, szef sztabu białoruskich sił zbrojnych i wiceminister obrony, ujawnił w trakcie briefingu, że zaczynające się oficjalnie 10 września ćwiczenia Zapad 2021 przebiegać będą według scenariusza zakładającego wojnę z trzema hipotetycznymi państwami – Niaris, Pomorie i Republiką Polar. Przy czym głównym przeciwnikiem połączonego – rosyjsko-białoruskiego zgrupowania wojskowego ma być Republika Polar.
Fonetyczne podobieństwo, ale również określenie, że walka z siłami zbrojnymi tego państwa ma być głównym polem ćwiczeń pozwalają sądzić, że chodzi o Polskę. W przypadku Niaris sprawa jest prostsza, bo w tym mianem w Rosji określa się też rzekę Wilia, która przepływa przez Wilno. Pomorie mogłoby, w tym kontekście oznaczać Pomorze, gdzie znajduje się Obwód Kaliningradzki. Inna interpretacja zakłada, że w tym wypadku może chodzić o Łotwę. Symbolika, oddająca intencje strony rosyjsko-białoruskiej, nawet jeśli spierać się o szczegóły jest w tym wypadku czytelna. Wydaje się zresztą, że wznawiając opracowaną przez braci Tertel (a trzeba pamiętać, że Iwan jest dziś szefem białoruskiego KGB), jeszcze w 2010 roku „Operację Śluza” polegająca na zorganizowaniu i użyciu strumieni migrantów po to, aby sprawdzić stopień odporności państwa i przygotowania służb państw podlegających tego rodzaju agresji, Białoruś już rozpoczęła manewry Zapad 2021, poniżej progu artykułu 5.
Równolegle, wychodzący w Hongkongu dziennik The South China Morning Post poinformował, że Chiny rozpoczynają manewry, w czasie których ma być używana również ostra amunicja, na Morzu Południowochińskim, Morzu Żółtym i w Cieśninie Bohai. Przy czym cytowani przez dziennik przedstawiciele chińskich sił zbrojnych twierdzą, że manewry te mają być odpowiedzią na większą aktywność państw QUAD, jak i są elementem rutynowego i zaplanowanego wcześniej sprawdzenia gotowości marynarki wojennej. Jest jeszcze inny aspekt tego wydarzenia, a mianowicie obserwowana przez amerykańskich specjalistów wojskowych koordynacja między Moskwą a Pekinem aktywności ich sił zbrojnych. Już wiosną tego roku, kiedy Rosja gromadziła na granicy z Ukrainą swe oddziały mieliśmy do czynienia ze znacznie bardziej asertywnym i prowokacyjnym postepowaniem Chińskiej Armii Ludowej w okolicach Tajwanu.
Skłania to amerykańskich strategów do formułowania poglądu, iż realnym zagrożeniem, oczywiście o ile nic się nie zmieni, jest uwikłanie Stanów Zjednoczonych w wojnę na dwóch frontach z porównywalnymi, jeśli chodzi o siłę i potencjał przeciwnikami. Tego rodzaju ryzyka Waszyngton chciałby za wszelką cenę uniknąć, co wymusza dyskusję, która zresztą już się rozpoczęła, na temat kształtu „wielkiej strategii” Stanów Zjednoczonych w trzeciej i kolejnych dekadach XXI wieku. Na łamach The National Interest interesujący i wart dostrzeżenia również w Polsce artykuł na ten temat opublikował Wess Mitchell, były zastępca Sekretarza Stanu i współprzewodniczący NATO-wskiej Grupy Refleksyjnej, która opracowywała strategię zmian w Sojuszu w perspektywie roku 2030. Mitchell jest republikaninem, trudno zatem sądzić, aby jego opinie i zalecenia wprost wpłynęły na linię postępowania amerykańskiej administracji, jednak tym nie mniej warto zapoznać się z jego rozumowaniem i argumentacją, oddaje ona bowiem dylematy które dziś i w najbliższej przyszłości rozstrzygać będzie elita strategiczna Stanów Zjednoczonych.
Punktem wyjścia jego rozważań jest przekonanie, że Ameryka musi uniknąć zagrożenia, jakim jest ryzyko uwikłania w równoległą wojnę z dwoma strategicznymi rywalami, czyli z Chinami i z Rosją. Mitchell tego rodzaju scenariusz określa mianem „największego niebezpieczeństwa, przed jakim stoją Stany Zjednoczone XXI wieku, poza bezpośrednim atakiem nuklearnym”. Prawdopodobieństwo odniesienia sukcesu w konflikcie tego rodzaju nie jest w jego opinii pewne, z pewnością wojna na dwóch frontach oznaczałaby niewyobrażalny wysiłek dla społeczeństwa Stanów Zjednoczonych i sojuszników z niepewnym, choć zapewne gorszym niźli stan obecny finalnym rezultatem.
Aby uniknąć tego rodzaju ryzyka Ameryka, zdaniem Mitchella, zmuszona będzie w najbliższym czasie zredukować swe zaangażowanie „na innych kierunkach”, koncentrując swe siły i uwagę na najpoważniejszych wyzwaniach. Oznacza to zarówno zmianę charakteru amerykańskiego systemu sojuszniczego jak najprawdopodobniej zwiększenie budżetu Pentagonu, co zważywszy na kondycję Stanów Zjednoczonych nie będzie łatwe. Ale, jak diagnozuje sytuację Mitchell, żaden z tych czynników, ani ich kombinacja nie stanowi gwarancji, że najgorsze, czyli wojna na dwa fronty, nie wybuchnie. Taka ewentualność nakazuje zmianę priorytetów amerykańskiej polityki zagranicznej tak aby perspektywa równoległego wystąpienia konfliktów została oddalona. Mitchell nazywa to sekwencjonalizacją zagrożeń, czyli takim manewrowaniem w polityce zagranicznej aby rozbić ewentualny intencjonalny, lub okazjonalny sojusz wojskowy strategicznych rywali. W praktyce oznacza to podjęcie próby podważenia chińsko – rosyjskich relacji tak aby oddalić ryzyko ich wspólnego ich wystąpienia.
Jest to tym bardziej ważne, że jak zauważa, uznanie przez Waszyngton Pekinu za głównego strategicznego przeciwnika pociąga za sobą fundamentalne zmiany w amerykańskim planowaniu strategicznym i wojskowym. Pentagon będzie więcej zasobów którymi dysponuje przeznaczał w najbliższych latach na rozbudowę sił morskich, kosztem zarówno obecności jak i potencjału, którego można użyć na lądzie, czyli wschodniej flance NATO. Nie oznacza to porzucenia sojuszników na kształt ewakuacji Kabulu, ale raczej nie rozbudowywanie sił lądowych, co oznacza osłabienie potencjału odstraszania Rosji, nie mówiąc już o jej pokonaniu w otwartym konflikcie. Potrzebna jest zatem strategia polityczna Zachodu, której głównym celem miałaby być neutralizacja rosyjskiego zagrożenia i równolegle osłabienie związków Moskwy i Pekinu. Mitchell, jest zarazem zdania, że żaden z trzech dotychczasowych modeli postepowania do którego odwoływała się tradycyjnie amerykańska dyplomacja nie może być zastosowany wobec Rosji Putina i jego następców.
O jakich modelach jest mowa? Pierwszym z nich jest „przekręcenie” słabszego przeciwnika, czy Rosji, na swoją korzyść. Miałby to być manewr w stylu „odwróconego Kissingera”, tylko, jak trzeźwo zauważa Mitchell problem z jego realizacją polega na tym, że Rosja nie chce takiego odwrócenia sojuszy uznając, iż dzisiejsze relacje z Pekinem lepiej obsługują jej interesy. Głęboka nieufność jaka jest efektem polityki eksportu demokracji, między Moskwą a Zachodem, też nie ułatwia tego rodzaju manewru. Drugą możliwością jest „odroczenie starcia z silniejszym”. W tym wypadku należałoby się dogadać z Chinami, po to, aby redukując napięcia móc koncentrować wysiłki na pokonaniu mniej groźnego rywala. Ale w opinii Mitchella i na realizację tego rodzaju strategii jest już zbyt późno. Polityka Pekinu pod rządami Xi Jingpinga uległa daleko idącym zmianom i trudno oczekiwać aby ambitny program zbrojeniowy, który realizują obecnie Chiny został zatrzymany, a to oznacza, iż główny cel tego rodzaju manewru wydaje się już być poza zasięgiem Ameryki. Trzecim wreszcie modelem, który do pewnego stopnia zdaniem Mitchella realizuje administracja Bidena, jest polityka kooptacji, włączenia strategicznych rywali do współpracy celem rozwiązywania globalnych, takie jak np. klimatycznych, problemów. Jednak jak zauważa „Współpraca z geopolitycznymi rywalami może być korzystna, gdy powstałe struktury są budowane na stabilnych relacjach siły i wspólnych interesach. Ale żaden z tych warunków nie występuje w przypadku stosunków USA z Chinami i Rosją. Obydwa mocarstwa podtrzymują roszczenia rewizjonistyczne, których spełnienie jest z ich perspektywy warunkiem wstępnym osiągnięcia przez nie ich pełnego potencjału i statusu wielkich mocarstw”.
Innymi słowy, żaden z tradycyjnych modeli postępowania nie może być obecnie przez Amerykę spożytkowany. Rosja jest zbyt wroga, aby godzić się na „odwrócenie sojuszy”, Chiny już zbyt urosły w siłę i uważają, że czas pracuje na ich korzyść aby zgodzić się na chwilowe „zawieszenie rywalizacji”, wreszcie zarówno Chiny jak i Rosja są dziś zbyt ekspansywne i oddane strategii rewizjonistycznej, aby poważnie myśleć o wariancie kooptacji, który zakłada akceptację aktualnego układu sił przez wszystkich graczy.
Czy to oznacza, że Zachód stoi na straconej pozycji i musi przygotowywać się do wyniszczającej wojny z chińsko-rosyjskim tandemem na dwa fronty? Wess Mitchell jest zdania, że można uniknąć tego rodzaju negatywnego scenariusza, jednak najpierw należy zrozumieć, że jednym z głównych motywów rekonfiguracji sojuszy i tektonicznych zmian w polityce zagranicznej jest strach, a nie perspektywa przyszłych korzyści. Austro-Węgry po Sadowej zmieniły kierunek swej ekspansji na bałkański nie dlatego, że tam widziały większe zdobycze, ale z tego względu, iż bały się konfrontacji ze znacznie już wówczas silniejszymi Niemcami. Podobnie Rosja, po Port Artur, zawarła w 1907 roku sojusz z Anglią, bo bała się wojny na dwa fronty.
Pandemia Covid-19, obnażając różnice potencjałów między Rosją a Chinami, w opinii Mitchella, wzmocniła obawy rosyjskich elit, iż szybko powiększająca się różnica potencjałów między obydwoma państwami doprowadzi pewnego dnia do przekształcenia Moskwy w wasala Pekinu. Ten kiełkujący strach należy wzmocnić i wykorzystać. Jednak nie w trybie pokazywania „marchewki” czy realizowanie polityki ustępstw. Wręcz przeciwnie. Mitchell proponuje, i to jest najciekawsze w jego koncepcji, aby przekształcić Ukrainę we współczesny Port Artur dla Rosji. Chodzi o to, że wzmacniając przede wszystkim wojskowo, ale również gospodarczo to państwa w praktyce hamuję się rosyjską ekspansję na Zachód. Innymi słowy, jego zdaniem, kluczem do skierowania Rosji, w dłuższej perspektywie przeciw Chinom, jest wzmocnienie wschodniej flanki NATO, uczynienie z niej bariery, której Rosja nie będzie w stanie przekroczyć. Jaki to wywoła efekt? Zdaniem Mitchella nastąpi zwrot Rosji w stronę Azji, który należy wspierać. Im bardziej, argumentuje, Rosja będzie państwem azjatyckim, zainteresowanym balansowaniem przewagi Chin współpracą z innymi państwami regionu, tym szybciej ujawnią się równice interesów między Moskwą a Pekinem i osłabnie siła ich przyjaźni. A zatem strategia Stanów Zjednoczonych w najbliższych latach, jeśli chodzi o Rosję winna być dwutorowa. Z jednej strony należy wzmacniać Ukrainę i wschodnią flankę NATO, tak aby stały się one barierą nie do przejścia dla rosyjskiego ekspansjonizmu, z drugiej zaś wspierać chęć amerykańskich sojuszników w Azji (Japonia, Korea Płd, Indie), które są zainteresowane wspólnymi przedsięwzięciami gospodarczymi na rosyjskim Dalekim Wschodzie.
Mitchell proponuje nawet, aby Waszyngton aktywnie inwestycje firm z państw sojuszniczych z Azji na Dalekim Wschodzie Rosji znosząc obecne sankcje. Z czasem mogłoby to doprowadzić do zawiązanie „inicjatywy trzech półwyspów”, która mogłaby stać się alternatywą dla chińskiego projektu Pasa i Szlaku.
Nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z niezwykle interesującą, ważną również z punktu widzenia Polski propozycją, która dobrze realizowana ma szanse na sukces. Ostatnie deklaracje ministra Szojgu o potrzebie rozwoju Syberii, a nawet przeniesieniu stolicy Rosji z Moskwy dalej na Wschód pokazuje, że również w środowisku rosyjskich elit strategicznych narasta przeświadczenie, że powiększające się dysproporcje z Chinami są potencjalnie, w dłuższej perspektywie, ryzykowne. Mitchell proponuje przekierowanie rosyjskiego ekspansjonizmu na Wschód, a nawet wsparcie tego rodzaju reorientacji. Z naszego punktu widzenia byłaby to zmiana ze wszech mian pożądana, warto jednak pamiętać o drugim zaleceniu amerykańskiego eksperta – Ukraina i wschodnia flanka NATO musi stać się dla Rosji „barierą nie do pokonania”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/563790-jak-skierowac-ekspansjonizm-rosji-na-wschod