Wizytę kanclerz Merkel w Kijowie trudno nazwać przełomową. W gruncie rzeczy mieliśmy do czynienia z jej krótkimi konsultacjami z prezydentem Zelenskim, które nie zmieniły nastawienia i ocen strony ukraińskiej. Rozmowa „w cztery oczy” obydwojga polityków trwała jedynie 45 minut, potem rozpoczął się niezwykle interesujący briefing dla prasy, w toku którego ujawniły się różnice zdań.
Po pierwsze Merkel musiała odpowiedzieć dlaczego nie została w Kijowie i nie będzie uczestniczyć ani w obradach Platformy Krymskiej ani w święcie ukraińskiej niepodległości. O nastrojach panujących w Kijowie świadczy i to, że pytający dziennikarz domagał się odpowiedzi czy taka decyzja została podjęta w Berlinie „po to aby zadowolić Putina”. Trzeba od razu powiedzieć, że odpowiedź niemieckiej kanclerz nie wypadła wiarygodnie. Powiedziała ona, iż przyjechała do Kijowa po to, aby rozmawiać w kwestii Formatu Normandzkiego i Porozumień Mińskich”, natomiast Niemcy w trakcie obrad Platformy Krymskiej reprezentować będzie Heiko Maas. Zaraz jednak się wyjaśniło, że Maas też nie przyjedzie ze względu na sytuację w Afganistanie, a zastąpi go minister energetyki Peter Altmaier, który był bardzo aktywny w trakcie berlińskich negocjacji w 2019 roku, które doprowadziły do podpisania umowy przedłużającej tranzyt rosyjskiego gazu przez Ukrainę. Jego przyjazd i zapowiedziane na dzisiaj spotkanie z amerykańskim sekretarzem ds. energii Jennifer Granholm wskazuje na to co jest głównym przedmiotem kontrowersji. Granholm jest przeciwniczką dokończenia i uruchomienia Nord Stream 2, jak mówiła w Kongresie, nie brała udziału w podejmowaniu decyzji o wstrzymaniu amerykańskich sankcji, a rosyjski gaz jest jej zdaniem „najbrudniejszy na świecie.” Sprawa wygląda ciekawie, bo jak dowiedzieliśmy się w trakcie moskiewskiej konferencji Merkel i Putina z ust obecnego na niej szefa Gazpromu Aleksieja Millera, do dokończenia gazociągu zostało jedynie 15 km, a Amerykanie w dzień wizyty Merkel w Moskwie poinformowali o kolejnych sankcjach na firmy związane z budową Nord Stream 2. Nie są one nadmiernie dolegliwe, ale trzeba je uznać za sygnał. O gazociągu w trakcie konferencji prasowej mówili zarówno Merkel jak i Zełenski. Przy czym ten ostatni nie zmienił zdania, podkreślając, że jest to projekt polityczny wpływający na bezpieczeństwo Ukrainy, a nie o znaczeniu ekonomicznym jak nadal utrzymuje Merkel. Przy czym ton jego wypowiedzi w tej sprawie („Ukraina na pewno nie będzie mówić o Nord Stream 2 jako o kwestii gospodarczej”) oznacza, że porozumienia w kwestii postrzegania rosyjskiego gazociągu nie osiągnięto. Co warto zauważyć, ukraiński prezydent powiedział, że kwestię Nord Stream 2 i ewentualnej produkcji i eksportu przez Kijów wodoru należy traktować rozdzielnie, przede wszystkim z tego względu, że wodór jest projektem przyszłości i Ukraina potrzebuje czasu i wielkich nakładów na modernizacje swego systemu energetycznego, a straty z tytułu Nord Stream 2 ponosić będzie już teraz. Jurij Witrenko, szef Naftohazu, powiedział na ubiegłotygodniowej konferencji prasowej, że „zielona” transformacja kosztowała będzie Ukrainę 100 mld dolarów, a po to aby ją przeprowadzić potrzeba będzie 25 lat. Wydaje się zatem, że w Kijowie, niezależnie od tego, iż już podpisywane są pierwsze niemiecko–ukraińskie projekty związane z produkcją wodoru i zieloną energetyką, nie zgadzają się na formułę rekompensowania strat związanych z tranzytem gazu inwestycjami w innym sektorze, co było jednym z elementów niemieckiej propozycji wobec Kijowa.
Warto też odnotować wypowiedź Merkel na ten temat, która powiedziała, że gazociąg jest „projektem europejskim”, a precyzyjnie rzecz ujmując rosyjsko – europejskim i w związku z tym podlegać będzie regulacjom unijnym. To ważna deklaracja, która nie tylko wskazuje na to, że teraz Berlin będzie starał się „europeizować” Nord Stream 2 w sensie politycznym. Oznacza ona również, jak można wnioskować z tej wypowiedzi, iż Niemcy zgadzają się, aby europejskie regulacje w ramach wspólnotowej polityki energetycznej objęły ten gazociąg. Sama sprawa rekompensat dla Ukrainy i utrzymania tranzytu, w związku ze stanowiskiem Rosji które przedstawił w piątek Putin, nie została, póki co, rozstrzygnięta i nie wydaje się, aby to szybko nastąpiło. Przypomnijmy, że rosyjski prezydent powiedział, iż co do zasady Moskwa nie jest przeciwnikiem utrzymania po 2024 roku tranzytu przez Ukrainę, ale oczekuje nowych, wieloletnich i stabilnych, czyli zawierających zobowiązanie utrzymania zakupów na odpowiednim poziomie, umów z państwami europejskimi na dostawy gazu.
Jeśli już zajmujemy się kwestiami gazowymi i Ukrainą, to warto zwrócić uwagę na informację, która pojawiała się pod koniec ubiegłego tygodnia. Otóż Mołdawia oficjalnie zwróciła się do Rumunii z prośbą, aby zapasy gazu ziemnego, które Kiszyniów gromadzi „na zimę” były magazynowane w tamtejszych magazynach podziemnych. To ważna zmiana, bowiem do tej pory Mołdawia wykorzystywała magazyny ukraińskie. Realizacja nowego planu Kiszyniowa nie byłaby możliwa bez współpracy z firmą Moldovgaz, która w 85 proc. należy do rosyjskiego Gazpromu. Jest to pierwszy efekt niedawnej wizyty w Kiszyniowie zastępcy szefa administracji Prezydenta Rosji Dmitrija Kozaka, który „nadzoruje” kraje postsowieckie. Przyjechał on do Mołdawii na zaproszenie nowego, proeuropejskiego rządu w Kiszyniowie i w trakcie jego wizyty ustalono, po pierwsze przedłużenie kontraktu na dostawy rosyjskiego gazu, stary wygasał jesienią tego roku, po drugie uzgodniono, jak się wydaje nową „trasę dostaw”, tym razem za pośrednictwem Południowego Potoku a nie ukraińskiego tranzytu. Na razie, jak można wnosić z ujawnionych informacji Mołdawia będzie gromadzić zapasy na zimę, po to aby uniknąć nieuchronnego wzrostu i tak już historycznie wysokich cen gazu na rynku europejskim. Magazyny w Europie są puste, ceny na rynku spotowym szaleją, a Rosjanie nie spieszą się, zanim najprawdopodobniej nie wymuszą ustępstw, z nowymi dostawami. Mołdawia musi dokończyć interkonektor między jej systemem gazowym a Rumunią, ale to jest w zasięgu możliwości Kiszyniowa, bo budowa trwa już od dawna. Porozumienie w sprawie dostaw rosyjskiego gazu dla Kiszyniowa za pośrednictwem Rumunii oznacza, że operacja „okrążenia” i izolowania Ukrainy zmierza ku końcowi. Może dlatego Merkel podkreśla w Moskwie konieczność powrotu do narzędzi dyplomatycznych i wznowienia Formatu Normandzkiego, który w tych realiach nie może oznaczać niczego innego jak wywieranie presji na Kijów, aby ten zaczął ustępować.
W rosyjskich mediach zwrócono już uwagę na to, że Merkel występując na wspólnej konferencji prasowej z Zełenskim, mówiąc o Formacie Normandzkim nie odwołała się, jak po lipcowych rozmowach w Berlinie, do tzw. Formuły Steinmeiera, co ich zdaniem oznacza, że Niemcy przyjmują w tej sprawie optykę Kijowa, zwłaszcza w świetle wypowiedzi kanclerz o potrzebie prowadzenia rozmów na temat uregulowania w Donbasie z Moskwą, bo tak należy rozumieć jej wypowiedź na temat potrzeby zwołania spotkania „w formacie prezydenckim” z udziałem Putina. Tego rodzaju stanowisko nie jest dobrze widziane na Kremlu, bo Rosjanie uważają, iż konflikt na wschodzie Ukrainy jest wewnętrzną sprawą tego kraju i w związku z tym do stołu negocjacyjnego winni być zaproszeni przedstawiciele separatystów.
W czasie konferencji miało też miejsce interesujące wydarzenie pokazujące różnice między Berlinem a Kijowem w oczekiwaniach i ocenie sytuacji. Jeden z niemieckich dziennikarzy zadał kanclerz Merkel pytanie, składające się z dwóch członów, ale ukraiński tłumacz pominął pierwszą jego część, zaś niemiecka kanclerz słysząc całe pytanie zadawane po niemiecku udzieliła odpowiedzi tylko na drugą jego część. Jednak zaraz potem głos zabrał Zełenski prosząc aby Merkel zechciała też odnieść się do pierwszej, poruszonej przez dziennikarza kwestii, która dotyczyła tego czy Niemcy mają zamiar pomagać Ukrainie dostawami broni w odbudowie jej potencjału wojskowego i marynarki wojennej. Kanclerz postawiona w niezręcznej sytuacji zaczęła, niczym nieprzygotowany uczeń przy tablicy, „pływać” mówiąc, że nie zajmuje się osobiście kwestiami tego rodzaju a Niemcy będąc członkiem NATO uczestniczą w ćwiczeniach jakie Pakt prowadzi regularnie z Ukrainą.
Zełenski ze swej strony powiedział, co zresztą jest silnie przezeń akcentowane w ostatnich dniach, że celem Ukrainy jest odbudowa silnej marynarki wojennej. W trakcie niedawnego wywiadu, którego udzielił on dziennikarzom zaproszonym na Ostriw Zmijinyj, niewielką wyspę o strategicznym znaczeniu położoną 35 km na wschód od delty Dunaju, która blokuje podejście do portu w Odessie, deklarował odbudowę floty do 2035 roku, a także oświadczył, że „Ukraina z bronią w ręku” będzie walczyć o swoje tereny. Oficjalna narracja Kijowa podkreśla, że de facto Rosja już zdominowała Morze Azowskie czyniąc z tego akwenu swoje „wewnętrzne jezioro” i podobne plany ma również wobec Morza Czarnego. Tylko silna marynarka wojenna Ukrainy oraz jej współpraca z czarnomorskimi członkami NATO stanowi gwarancję zablokowania tego rodzaju ekspansjonistycznych zamysłów. Na konferencji prasowej z Merkel Zełenski powtórzył to przesłanie, wyrażając przy okazji wdzięczność Wielkiej Brytanii za kredyt (1 mld dolarów) i zaangażowanie w budowę dwóch baz morskich. Ukraiński prezydent powiedział też, że gdyby w 2014 roku Kijów dysponował silna marynarką wojenną, to nie dopuściłby do aneksji Krymu. W tego rodzaju kontekst ukraiński prezydent wplótł, co zabrzmiało jak dysonans, zdanie, iż Ukraina wielokrotnie występowała do Niemiec z prośbą o pomoc wojskową i uruchomienie eksportu broni i zawsze dostawała, do tej pory, odmowę.
„Jestem prezydentem kraju w stanie wojny – powiedział Zełenski - Jeszcze raz pragnę podziękować kanclerz Niemiec za jej stałe wsparcie podczas tej wojny. Ale potrzebujemy rzeczy materialnych, bardzo materialnych. Wiemy, w jakich obszarach Niemcy mogą nas wesprzeć. I naprawdę na to liczymy. Spodziewamy się karabinów snajperskich, wielu, prócz kutrów i floty, rzeczy”.
Trudno o bardziej wymowne, publiczne, podkreślenie różnicy zdań w tej kwestii.
Wizyta kanclerz Merkel w Kijowie nie przyniosła przełomu, bo wydaje się, że nie mogła przynieść. Wołodymir Zełenski jest znacznie mniej spolegliwym i wygodnym partnerem dla Angeli Merkel niźli jego poprzednik wyraźnie stawiający w polityce zagranicznej na Berlin, a Niemcy mają niewiele do zaoferowania, zwłaszcza w obliczu oczekiwań Kijowa. Mamy zatem, póki co, do czynienia z faktycznym ochłodzeniem relacji. Jeśli wydarzenia wokół Ukrainy przyspieszą, na co się zanosi w świetle deklaracji Moskwy, to Niemcy będą zmuszone do dokonania wyboru – albo zrewidować swą dotychczasowa politykę, albo zostawić Ukrainę samą sobie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/563547-merkel-w-kijowie-bez-przelomu