Po tym jak Steffen Seibert rzecznik niemieckiego urzędu kanclerskiego poinformował, że Angela Merkel w swoją ostatnia podróż zagraniczną pojedzie do Moskwy rozmawiać z Putinem, a następnie odwiedzi w Kijowie Wołodymira Zełenskiego, politycy, eksperci i dziennikarze zastanawiają się, jaki jest cel tej eskapady.
Bohdan Nahajło, wieloletni dziennikarz Radio Svoboda i dyplomata, napisał nawet, że „dziwne jest, iż wizyta kanclerz Niemiec owiana jest tajemnicą, a jej motywy są niejasne”. Wątpliwości tych nie rozwiał ani komunikat strony niemieckiej, ani bardzo lakoniczna informacja Kremla, w której zawarto sformułowania o tym, że rozmowy dotyczyć będą „relacji dwustronnych, a także planuje się omówienie aktualnych kwestii regionalnych i międzynarodowych”. Ta dyplomatyczna nowomowa raczej zaciemniła niźli rozjaśniła powody dla których niemiecka kanclerz swą „pożegnalną” jak się ją określa podróż międzynarodową zacznie w Moskwie, aby potem pojechać do Kijowa. Wbrew komentarzom ironistów z pewnością Merkel nie jedzie do Moskwy, bo utrzymuje z Putinem ciepłe relacje. Jest akurat odwrotnie, niemiecka kanclerz ma ponoć nie lubić rosyjskiego prezydenta, a ich liczne rozmowy w 2014 roku, w czasie kryzysu ukraińskiego, jak napisał Ralph Bollman, autor niedawno wydanej biografii Angeli Merkel, były bardzo ożywione, wręcz politycy mieli krzyczeć na siebie. Władimir Putin odwzajemnił się przyjmując w Soczi niemiecką kanclerz w obecności swego psa, wiedząc, że Merkel ma uraz z dzieciństwa, boi się psów, bo została pogryziona. Nie o osobiste sympatie tu idzie, bo ich nie ma, ale o sprawy znacznie ważniejsze, interesy i politykę.
Konsternacja w Kijowie
Na Ukrainie, już zdążono się przyzwyczaić, iż w nowych realiach międzynarodowych formuła, do której Kijów w minionych latach przywiązywał wielkie znaczenie, aby partnerzy nie rozmawiali o kwestiach dotyczących spraw ukraińskich bez udziału samych zainteresowanych, już nie działa. Jednak kolejność rozmów Merkel, która najpierw będzie w Moskwie, a dopiero potem w Kijowie odebrano z pewną konsternacją, tak jakby spotkanie z Zełenskim służyło jedynie poinformowaniu ukraińskiego przywódcy, jakiego rodzaju ustalenia poczynione zostały z Putinem. Można mówić o gorzkiej pigułce, tym bardziej, że niemiecka Kanclerz nie weźmie udziału, na co na Ukrainie po cichu liczono, w zaczynających się następnego dnia uroczystych obchodach 30-lecia niepodległości i inauguracji tzw. Platformy Krymskiej. Niemcy w tym ostatnim spotkaniu reprezentować ma minister Heiko Maas, co zdaniem wielu ukraińskich komentatorów oznacza, że Berlin świadomie i intencjonalnie obniżył rangę swej reprezentacji, bo przecież nic nie stało na przeszkodzie, aby Merkel została kilkanaście godzin dłużej w Kijowie. To kolejna - po tym jak Biały Dom poinformował, że ani Biden ani Harris nie przyjadą na Ukrainę, a na obradach Platformy Krymskiej zastąpi ich Pete Buttigieg, minister transportu - niemiła niespodzianka, którą ekipa Zełenskiego musiała w ostatnich dniach przyjąć .
Przenikliwi obserwatorzy ukraińskiej polityki zagranicznej, tacy jak Tatiana Silina z Dzerkała Tyżnia, zauważyli, że w czasie ostatniej wizyty ministra Kułeby w Stanach Zjednoczonych, która miała miejsce na początku sierpnia, z oficjalnych komunikatów i deklaracji zniknął przymiotnik „strategiczne” na określenie oficjalnych relacji amerykańsko – ukraińskich, który w poprzednich latach zawsze w takich sytuacjach był używany. Silina jest zdania, że to groźny sygnał informujący o zmieniającym się nastawieniu amerykańskiej dyplomacji wobec Kijowa. Ukraińscy obserwatorzy bardzo uważnie przysłuchiwali się też ostatniemu przemówieniu Joe Bidena w kwestii Afganistanu i uznali, że niemałą jej część można wręcz odnieść do ich sytuacji. Sergiej Sidorienko, redaktor liberalnej Ukraińskiej Prawdy, napisał, że „choć wydarzenia miały miejsce tysiące kilometrów od Kijowa, zmieniają też sytuację naszego kraju”. W jaki sposób? Przede wszystkim Stany Zjednoczone będą, w jego opinii, w przyszłości mniej skłonne angażować się w politykę wspierania demokracji w krajach tak oddalonych jak Ukraina, a jednym z głównych kryteriów udzielenia pomocy będzie walka z korupcją i gotowość wspomaganych państw zdolnych samodzielnie rozwiązywać własne problemy, w tym dotyczące kwestii bezpieczeństwa. Wszystko to razem oznacza, zdaniem wielu ukraińskich komentatorów, że polityczna opcja orientowania się Kijowa na Waszyngton będzie teraz trudniejsza w realizacji.
Jeśli tak, to wraca kwestia relacji z Berlinem, które zwłaszcza po porozumieniu Merkel – Biden w kwestii sankcji na Nord Stream 2 są dość napięte. W ukraińskich mediach w tym kontekście setki razy powtarzało się słowo „zdrada” a zapowiedziane we wspólnym niemiecko – amerykańskim komunikacie działania mające rekompensować Ukrainie straty uznano za ogólnikowe, zbyt skromne i generalnie „palcem po wodzie pisane”. Większość ukraińskich mediów przytaczała słowa Jurija Witrenko, szefa Naftohazu, który powiedział o porozumieniu Biden - Merkel, że mamy do czynienia z Budapesztańskim Memorandum nr 2, czyli sformułowaniem rzekomych gwarancji, w istocie nie będących takimi. W Kijowie z wielką uwagą śledzi się też doniesienia amerykańskich mediów w tym Bloomberga, że Berlin wbrew naciskom Waszyngtonu nie ma zamiaru „zamykać” Nord Straem 2 jeśliby Moskwa znów zaczęła posługiwać się bronią gazową, po to aby zmiękczyć postawę Ukrainy. Lipcowe spotkanie Zełenskiego z Merkel w Berlinie przebiegało w kwaśnej atmosferze, różnicy zdań nie udało się przełamać i trudno dziś mówić o nadziejach na przełom we wzajemnych relacjach. Tym bardziej, że Niemcy nadal nie chcą dostarczać Kijowowi broni, nawet takiej która uznawana jest za służącą wyłącznie obronie. Wzmianka Merkel, po spotkaniu z Zełenskim o tym, że warto wrócić do „Formuły Steinmeiera” w kontekście rozmów na temat Donbasu wręcz zmroziła atmosferę na Ukrainie, gdzie uważa się, iż jej przyjęcie oznacza zgodę na federalizację kraju i trwały wpływ Moskwy na sytuacje wewnętrzną. Jurij Macarskij, w portalu Cenzor.net napisał, że w gruncie rzeczy Ukraina po przyjęciu propozycji Merkel znalazłaby się w sytuacji Bośni i Hercegowiny, państwa któremu 25 lat temu zaaplikowano podobne rozwiązania, a dziś nie jest w stanie normalnie funkcjonować, mało tego, znajduje się na granicy rozpadu i wojny, i jest rozgrywane przez polityków wspieranych przez Moskwę. Anna Szelest, ukraińska politolog, powiedziała w wywiadzie w stacji radiowej NV, że jej zdaniem wizyta Angeli Merkel w Kijowie ma służyć przełamaniu impasu w sprawie rozmów w ramach tzw. Formatu Mińskiego i dlatego najpierw niemiecka kanclerz zamierza konsultować się w Moskwie.
O czym Merkel rozmawiała z Putinem?
Niewykluczone, że Merkel rozmawiała z Putinem również o postepowaniu Łukaszenki i kryzysie emigracyjnym na granicy z Litwą, Łotwą i teraz już Polską. Rikard Jozwiak, dziennikarz Radio Svoboda umieścił niedawno tweeta w którym informował o tym, że udało mu się kupić bilet na lot Lufthansą z Berlina do Mińska na 21 września, co jego zdaniem może świadczyć o tym, że Niemcy mają zamiar odstąpić od zakazu lotów do białoruskiej stolicy po tym, jak ludzie Łukaszenki zmusili do lądowania samolot linii Ryanair. Być może mamy do czynienia z „gestem dobrej woli” po to aby normalizować relacje i wspólnie przygotować się do nowej fali uchodźców, tym razem z Afganistanu.
Kwestie ekonomiczne w obydwu wizytach kanclerz Merkel też mają znaczenie. Chodzi w nich nie tylko o utrzymanie przez Gazprom ukraińskiego tranzytu, ale również o nowe, wielkie przedsięwzięcie w które zaangażowali się Niemcy. W związku z zaostrzeniem polityki klimatycznej Unii Europejskiej i rewolucyjnymi zmianami zaproponowanymi w ramach projektu Fit 55 coraz większego znaczenia nabiera kwestia dostaw wodoru do Niemiec, zarówno z Rosji jak i z Ukrainy. Wielki „deal przyszłości” nad którym już pracują niemieckie firmy takie jak Siemens ma na celu uczynienie z Niemiec europejskiego centrum zaopatrzenia w wodór, który ma być paliwem przyszłości. Przy czym Berlin chce zarobić podwójnie. Zdaniem rosyjskich ekspertów z Centrum Skołkowo, jeśli Europa i świat na serio będą realizować politykę ambitnych celów klimatycznych, to zapotrzebowanie na wodór do 2050 wzrośnie 14-krotnie. Oznacza to, że wobec deficytu podaży ceny będą rosnąć szybciej niźli w przeszłości, a ci którzy na podstawie wieloletnich kontraktów będą mieli zagwarantowane stałe dostawy mogą na tym wzroście zarobić. Rosja już postawiła na produkcję wodoru, który systemem istniejących rurociągów ma być dostarczany do Niemiec i docelowo w 2030 roku ma to być 5 mln ton tego paliwa. To zapewne z tego względu, jak uważają niektórzy rosyjscy eksperci, Berlin jest „spokojny” jeśli chodzi o wykorzystanie Nord Stream 2 i utrzymanie ukraińskiego tranzytu. Ale to tylko jedno ze źródeł gigantycznych zysków niemieckiego przemysłu w przyszłości. Jeśli mówić o „zielonej rewolucji” i spalaniu wodoru to trzeba będzie zmodernizować pracujące turbiny energetyczne. Pierwszy pilotażowy projekt w tym zakresie realizuje na Dalekiej Północy niemiecki Siemens. Koszt przebudowy jednej turbiny, a takich pracuje w Unii Europejskiej i w Rosji tysiące, to co najmniej 6 mln euro. Wreszcie, aby Rosja, ale też Ukraina, czy państwa północnej Afryki, mogły dostarczyć Europie wodór będą potrzebowały elektrolizerów, które produkują niemieckie firmy. Zdaniem Andrieja Konoplianika, profesora, członka Rosyjskiej Akademii Nauk, specjalisty w zakresie energetyki, być może na „rewolucji wodorowej” zarobią producenci tego paliwa, tacy jak Rosja, z pewnością jednak nieźle będą się mieć dostawcy sprzętu i technologii, głównie z Niemiec, niezbędnych do produkcji i transportu tego paliwa. Na wiele lat niemiecki przemysł maszynowy zagwarantuje sobie, w jego opinii, zamówienia, ryzyka przerzucając na innych.
Może właśnie dlatego Niemcom, którzy doskonale posługują się orężem ekonomicznym w swej polityce zagranicznej, potrzebny jest spokój w Europie i otwarcie na Rosję, nawet jeśli miałoby to się odbyć za cenę ustępstw ze strony państw frontowych, takich jak Ukraina.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/563111-ostatnia-i-bardzo-tajemnicza-podroz-kanclerz-merkel