Beni Ganc, izraelski minister obrony występując w ubiegłym tygodniu na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ powiedział, że Iran już za 10 tygodni zgromadzi wystarczająco dużo wzbogaconego uranu aby być w stanie wyprodukować bombę atomową. Powiedział on też, że czas dyplomacji i słów się skończył i niezwłocznie „należy przystąpić do działania”. Niewykluczone, że słowa te uznać należy za zapowiedź izraelskiego ataku na irańskie instalacje nuklearne.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Wojna białorusko–litewska? Nie można wykluczyć zaostrzenia na granicy
Niemal w tym samym czasie, w piątek w ubiegłym tygodniu, miało miejsce spotkanie rosyjskiego ministra obrony Sergieja Szojgu z Dmitrijem Rogozinem kierującym rosyjskim Roskosmosem, w skład którego wchodzą również firmy odpowiedzialne za rosyjskie strategiczne rakiety balistyczne zdolne do przenoszenia ładunków nuklearnych. Szojgu powiedział, że nowa rakieta balistyczna Sarmata zacznie być wprowadzana na wyposażenie rosyjskich sił kosmicznych już w 2022 roku. Sama informacja nie jest nowością, bo rakiety te miały pierwotnie znaleźć się na wyposażeniu już w roku 2019. Na co innego warto zwrócić uwagę. Otóż Rogozin wypowiadając się na ten temat (zadeklarował) (https://www.ng.ru/armies/2021-08-08/2_8219_sarmat.html), że „Sarmata” ma taka moc, iż „może zniszczyć jedno z wybrzeży” a na dodatek, jak dodał, może lecieć do celu zarówno przez Biegun Północny jak i Południowy. Ta wypowiedź skłoniła rosyjskich dziennikarzy do spekulacji, iż rosyjski polityk, w przeszłości reprezentujący Moskwę przy Kwaterze Głównej NATO, będący też wicepremierem nadzorującym sektor obronny, mógł mieć wyłącznie na myśli Stany Zjednoczone. Eksperci natomiast zwrócili uwagę, że możliwość osiągnięcia przez „Sarmatę” celów w Stanach Zjednoczonych lecąc przez południowa półkulę oznaczać może, iż amerykański system przeciwrakietowy nie będzie najprawdopodobniej w stanie jej przechwycić, budowany był z myślą o niszczeniu pocisków nadlatujących z Północy. Deklaracje rosyjskich polityków, zwłaszcza po pierwszej turze rozmów w sprawie stabilności strategicznej, jakie delegacje amerykańska i rosyjska odbyły w Genewie, trzeba uznać za zaostrzenie języka. Osobną kwestią pozostaje, czy mamy do czynienia ze stanowiskiem części rosyjskiej elity strategicznej, czy uzgodnionym na Kremlu scenariuszem postępowania, którego elementem jest potęgowanie napięcia i presji. O tym, że presja ulega zwiększeniu świadczą też inne informacje z szeroko pojmowanego „obszaru wojskowego”, które pojawiły się w ostatnim czasie. I tak dziś (09.08) poinformowano, że Rosja rozpoczyna duże manewry wojskowe, które odbywać się będą na Krymie, na Morzach Czarnym i Azowskim, ale również w Abchazji i Osetii. Mają one potrwać do 15 września, co oznacza, że zazębią się z ćwiczeniami Zapad 2021, które mają się odbywać oficjalnie w dniach 10 – 16, ale niektóre elementy tych manewrów już jak się wydaje trwają. W praktyce mieć będziemy do czynienia z wzięciem Ukrainy „w kleszcze”, a z pewnością znacznym wzrostem napięcia, które i tak już jest niemałe w związku z kryzysem migracyjnym na granicach Białorusi z Litwą, Łotwą i też już Polską. Łotewski minister spraw zagranicznych Edgars Rinkevics powiedział w wywiadzie dla Financial Times, że obecny kryzys emigracyjny oraz zbliżające się ćwiczenia Zapad 2021 mogą, nawet wbrew intencjom stron, doprowadzić do przypadkowych starć granicznych i eskalacji napięcia. Jego zdaniem „trudno sobie wyobrazić” aby Moskwa, zważywszy na jej bliskość z Łukaszenką, nie była świadoma w jakim charakterze Mińsk używa migrantów, raczej należy założyć współpracę i koordynację między obydwoma stolicami. Już w ubiegłym tygodniu pojawiła się inicjatywa, sformułowana przez Riho Terrasa, estońskiego członka Parlamentu Europejskiego a w przeszłości ministra obrony aby uruchomić procedury związane z art. 4 Traktatu Północnoatlantyckiego, który przewiduje konsultacje na poziomie politycznym państw członkowskich NATO, o ile jedno z nich uzna, że jest „zagrożona jego integralność terytorialna”. Rinkevics powiedział w wywiadzie, że jeśli taka propozycja zostanie sformułowana to Ryga ją poprze.
Konferencja Łukaszenki
Dzisiejsza konferencja prasowa Aleksandra Łukaszenki, w czasie której znalazły się odwołania do III wojny światowej, raczej nie uspokoi nastrojów, podobnie jak doniesienia na temat rozpoczynających się właśnie na północy Chin, w prowincji autonomicznej Ningxia, dużych, wspólnych rosyjsko – chińskich ćwiczeniach wojskowych. Rosyjskie media zwracają uwagę nie tylko na ich skalę, a jest ona porównywalna do manewrów Zapad 2021 na Białorusi, ale również na to, że w ich toku planuje się utworzenie wspólnych ośrodków dowodzenia. Tego rodzaju stopień integracji sił zbrojnych na poziomie taktycznym i operacyjnym ma być, zdaniem rosyjskich ekspertów, wyraźnym wspólnym sygnałem wysyłanym pod adresem Waszyngtonu, że sojusz wojskowy między Pekinem a Moskwą jest możliwy i prawdopodobny. W tym kontekście warto też zwrócić uwagę na niezwykle agresywny w tonie artykuł Hu Xijina, redaktora naczelnego The Global Times uchodzącego za nieoficjalny organ chińskich sił zbrojnych. Odnosząc się do niedawnych rewelacji na temat budowy przez Pekin kolejnego „pola silosów rakietowych” napisał on, że nie przesądzając o przeznaczeniu tych instalacji, bo zdaniem niektórych są to fundamenty dużej farmy wiatrowej, „Chiny mają prawo” rozbudowania swego potencjału nuklearnego po to, aby skutecznie „odstraszać” Stany Zjednoczone. Podkreślił on, że Chiny nie odeszły od swej strategii „minimalnego odstraszania nuklearnego”, ale interpretacja terminu „minimalne” uległa w ostatnim czasie zmianie i dziś po to aby w ogóle mówić o odstraszaniu Pekin musi rozbudować swój potencjał. Napisał on też, że Chiny nie użyją broni nuklearnej przeciw państwom nie mającym tego rodzaju możliwości wprost odnosząc swoje słowa do amerykańskich sojuszników z formatu QUAD i państw ASEAN. Na dodatek zaznaczył, że Pekin przygotowuje się do wojny ze Stanami Zjednoczonymi w Cieśninie Tajwańskiej czy na Morzu Południowochińskim. Już obecnie, zdaniem redaktora naczelnego The Global Times, Chiny są w stanie zniszczyć amerykańskie bazy będące zapleczem obecności wojskowej Stanów Zjednoczonych w regionie i nie dopuścić do naruszenia własnych wód terytorialnych. „Naszym następnym krokiem jest zapewnienie, że USA nie odważą się narzucić Chinom nuklearnego odstraszania – napisał Hu Xijina - jeśli stracą one zdolność konwencjonalnej interwencji wojskowej. Nasze siły nuklearne muszą stać się tak potężne aby elity w Waszyngtonie zadrżały ze strachu na samą myśl o odwołaniu się wobec Chin do straszaka nuklearnego”. Niezależnie od tego jak ocenia się wiarygodność tego rodzaju deklaracji pewne jest to, że stanowią one zapowiedź kontynuowania przez Pekin swego programu nuklearnego, który wejść może w fazę wyścigu ilościowego.
Pogarszająca się sytuacja w Afganistanie
Jeśli do tego obrazu dołożymy pogarszającą się sytuację w Afganistanie w związku z trwająca ofensywa Talibów, który zdobyli w ostatnich dniach kolejne stolice prowincji, w tym tak ważne miasto jak Kunduz i wznowienie walk na południu Syrii, to otrzymujemy obraz świata w którym napięcia narastają w sposób lawinowy, mało tego, pojawiają się nowe ogniska destabilizacji regionalnej, jak np. rozszerzająca się wojna domowa w Etiopii.
Wszystkie te zjawiska, w związku ze skalą wyzwań, obiektywnie rzecz biorąc oznaczają wzrost „popytu” na stabilizację. Nawarstwiające się problemy, ich liczba, nowe ogniska zapalne i nowe państwa, w których sytuacja zaczyna się destabilizować, wszystko to razem wzięte, przekracza możliwości jednego, nawet najsilniejszego gracza czy grupy państw. Zachód, który delikatnie rzecz ujmując nie najlepiej radzi sobie z własnymi problemami, nie jest tu wyjątkiem. Jeśli dodamy do tego problemy związane z pandemią Covid-19 czy wyzwania związane ze zmianami klimatycznymi, to odruchowo pojawia się poszukiwanie obszarów współpracy. Nie trzeba tego nazywać „koncertem mocarstw”, ale istota rysujących się rozwiązań jest podobna. Gra na wzrost napięcia, jaką od kilku już lat uprawia Rosja zaczyna przynosić Moskwie pierwsze profity. Psychologicznie, jak można sądzić na podstawie wielu wypowiedzi polityków Zachodu, lokatora Białego Domu z tego grona nie wykluczając, przełom się już dokonał. To, o czym od kilku lat mówili rosyjscy eksperci z kręgu Klubu Wałdajskiego, argumentujący, że w nowych realiach Moskwa będzie „eksporterem stabilizacji”, oczywiście na jej warunkach, wydaje się zostało milcząco zaakceptowane przez Zachód. Teraz trwają jedynie negocjacje na temat parametrów transakcji.
POLECAMY NOWOŚĆ! Książka Marka Budzisza „Wszystko jest wojną. Rosyjska kultura strategiczna”, dostępna w naszym wSklepiku.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/561841-rosja-chce-byc-eksporterem-bezpieczenstwa