John R. Deni, profesor w US Army war College i ekspert Atlantic Council opublikował artykuł, w którym dowodzi, że zgoda Waszyngtonu na dokończenie projektu Nord Stream 2 jest paradoksalnie w interesie tych państw Europy Środkowej, które najbardziej protestowały przeciw temu przedsięwzięciu. Dlaczego?
„Operacja ratunkowa”
W opinii amerykańskiego eksperta porozumienie Merkel – Biden było w gruncie rzeczy „operacją ratunkową” dla amerykańskiej polityki w Europie. Gazociąg i tak zostałby jego zdaniem dokończony, ale gdyby odbyło się to wbrew woli Waszyngtonu, to polityczne skutki tego byłyby fatalne. Jak pisze Deni tego rodzaju scenariusz wzmocniłby te głosy w niemieckim establishmencie, które opowiadają się za bardziej niezależną a mniej atlantycką polityką Berlina. W efekcie gazociąg, przeciw któremu słusznie protestuje się w Kijowie i w Warszawie i tak zostałby dokończony, ale Niemcy mogłyby rozpocząć niebezpieczny dryf polityczny, który nie wiadomo jak mógłby się skończyć. Co więcej Joe Biden podejmował decyzję kierując się nie tylko interesem politycznym Stanów Zjednoczonych, ale również oceną sytuacji na kontynencie europejskich. Niemcy są dominująca potęgą gospodarczą, a w przyszłości, jak ocenia John R. Deni, raczej nie należy spodziewać się wielkiej wojny, w której tysiące czołgów będzie przemieszczało się po środkowoeuropejskich równinach, ale konfliktu asymetrycznego, w którym siła gospodarcza i możliwość oddziaływania na rywala przy użyciu rozmaitych form presji będą tylko większe.
Niemiecka gospodarka straciła w efekcie pandemii, ale nadal pozostaje najsilniejsza na kontynencie a perspektywy jej rozwoju, biorąc pod uwagę dziedziny, w których dokonuje się właśnie kolejna rewolucja przemysłowa wyglądają lepiej niźli w przypadku innych krajów europejskich, takich jak Francja czy Włochy. Militarnie Berlin nie jest potęgą, zauważa John R. Deni, ale zwiększa swe wydatki na obronność i w przyszłości będzie miał mniejsze ograniczenia budżetowe niźli inni europejscy sojusznicy Waszyngtonu. Zgoda między Waszyngtonem a Berlinem pozwala w dłuższej perspektywie zakorzenić Niemcy we wspólnocie atlantyckiej, zacieśnić więzy między Stanami Zjednoczonymi a Niemcami, co prędzej czy później musi przełożyć się na poprawę sytuacji bezpieczeństwa w Europie Środkowej.
To nie jedyny głos w amerykańskich mediach w ostatnim czasie, w którym można znaleźć argumentację, iż zawarcie porozumienia w sprawie Nord Stream 2 leżało w interesie Stanów Zjednoczonych.
Elisabeth Braw z American Enterprice Institute napisała w Foreign Policy, iż w gruncie rzeczy, stając na gruncie amerykańskich interesów narodowych Biden nie miał innej opcji. Co by się bowiem stało, gdyby rozpoczął wojnę zaostrzając sankcje przeciw podmiotom, w tym firmom europejskim, zaangażowanym w Nord Stream 2? Nałożenie amerykańskich sankcji mogłoby skłonić inne państwa do lustrzanych kroków odwetowych, mało tego, nasiliłby się w skali świata trend polegający na odchodzeniu od rozliczeń dolarowych, te bowiem tylko zwiększają podatność na amerykańską presję. W rezultacie pogorszeniu w skali globalnej uległaby pozycja amerykańskich firm i światowa pozycja dolara, nie mówiąc o zmniejszeniu znaczenia systemu rozliczeniowego, kontrolowanego przez Stany Zjednoczone. Wszystko to, per saldo, osłabiłoby jedynie Waszyngton, zarówno gospodarczo jak i politycznie.
To co uderza w tych wystąpieniach to wizja polityki międzynarodowej oparta na rachunku sił i środków. Nie wspomina się w nich o wartościach, nie odwołuje się do wspólnoty poglądów, za to analizuje rachunek zysków i strat, będących skutkiem każdego posunięcia politycznego. Sympatie w takim ujęciu są też istotne, ale przede wszystkim liczą się interesy, rozumiane nie krótkoterminowo, choć i te są ważne, ale strategicznie. Bierze się pod uwagę również, a może przede wszystkim, wagę każdego kraju w międzynarodowym układzie sił. Trudno ją dokładnie zmierzyć, ale nawet bez odwoływania się do wyrachowanych narzędzi w tym zakresie wiadomo, że Niemcy są z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych partnerem bardziej znaczącym niźli Ukraina, czy Polska.
Tezy Eugeniusza Smolara
Zupełnie inny obraz relacji międzynarodowych wyłania się z artykułu Eugeniusza Smolara zamieszczonym w portalu brytyjskiego think tanku RUSI. Warto temu wystąpieniu poświęcić nieco więcej uwagi nie tylko z powodu intelektualnego znaczenia Autora dla tej części polskiej opinii publicznej, która utożsamia się z opozycją.
Główną tezą, od której Smolar zresztą rozpoczyna swój artykuł, jest ta, iż rząd PiS nie docenia polityki Joe Bidena i jest słabo przygotowany do współpracy z obecną administracja amerykańską. W opinii Smolara polityka Bidena zmierzająca do odnowienia siły zachodnich, w tym transatlantyckich sojuszy w oparciu o wspólne wartości i walkę demokratycznych państw z reżimami autokratycznymi jest „bliska sercu” każdego sojusznika z NATO „za wyjątkiem” rządów w Polsce, na Węgrzech i Turcji.
Rozlegające się na prawej stronie polskiej sceny politycznej głosy, zwłaszcza po zawarciu przez Waszyngton porozumienia z Berlinem w sprawie Nord Stream 2, iż mamy do czynienia ze zdradą Ameryki czy „nową Jałtą” są wynikiem, jak Smolar stwierdza, „powierzchownej oceny”. Źródłem kompromisu, który Merkel osiągnęła w Waszyngtonie, jest w opinii Eugeniusza Smolara, poparcie administracji Bidena do idei integracji europejskiej opartej na wartościach, co automatycznie oznacza postawienie na Niemcy, a współpraca z Berlinem w tej interpretacji oznacza współpracę z cała Europą. „Prowincjonalni prawicowi politycy”, którzy rządzą Polską, nie zauważyli zmian w światowej polityce i zdaniem Smolara wierzą w ideę specjalnego partnerstwa polsko – amerykańskiego, która to opcja pozbawiona jest oparcia w strategicznym rachunku sił, a co więcej, rządząca w Warszawie elita polityczna zdaje się nie zauważać, iż Polska nie ma obecnie „niczego do zaproponowania w zamian”.
Lista grzechów obozu władzy w Warszawie jest zdaniem Smolara długa. Znajduje się na niej m.in. zarówno podważanie rządów prawa jak i atak na prawa społeczności LGBT+, a ponadto popieranie Donalda Trumpa nawet już po listopadowych wyborach, czy ostatni „grzech główny”, czyli projekt ustawy w sprawie TVN. W opinii Smolara rząd PiS nie jest skłonny zwrócić uwagę na wyraźne sygnały ostrzegawcze, które płyną pod jego adresem z Waszyngtonu, nie zamierza skorygować swej dotychczasowej linii politycznej, a generalna strategia Warszawy przypomina postępowanie rządu Orbana za czasów administracji Obamy, który postanowił „przeczekać” napór Amerykanów nie zmieniając swej polityki.
Niezależnie od formułowanych przez Eugeniusza Smolara ocen na temat wewnętrznej polityki w Polsce warto zwrócić uwagę na główną tezę jego artykułu. Otóż jest on zdania, że Waszyngton, który przesuwa w sposób oczywisty, swe zainteresowanie na region Indo – Pacyfiku, dąży do umocnienia sojuszu transatlantyckiego mobilizując Berlin, aby ten był aktywniejszy, zarówno w planie gospodarczym jak i wojskowym, nie wspominając już o polityce. Stany Zjednoczone zdecydowały się tak działać, bo administracja Bidena jest zdania, że „bez włączenia Niemiec w plany reintegracji Zachodu” sam plan jest nierealistyczny. To zaś oznacza w opinii Smolara, że właśnie rozpoczęła się „gra o przyszłość”, o to aby wzmocnić kontynent europejski, którego bezpieczeństwo zarówno na południu jak i na wschodzie musi ulec poprawie. Waszyngton postawił na Berlin i tego rodzaju krok ma swoje konsekwencje. Wiodąca rola Niemiec nie będzie kontestowana, a w związku z tym koncentrowanie się Warszawy na Nord Stram 2, czy nierealistyczne oczekiwanie wzmocnienia własnej pozycji kosztem Berlina, powodowało będzie dalsze osłabienie pozycji Polski, a nawet grozi regionalną izolacją. Po prostu z tego względu, że inne państwa regionu, realistycznie oceniając posunięcie Bidena i nowy kształt polityki europejskiej Stanów Zjednoczonych skorygują swój dotychczasowy kurs polityczny, a Polska może zostać w swej postawie nieprzejednania osamotniona. Polityczne ryzyka dla państw regionu związane zarówno z agresywną polityką Rosji, jak i niepokojącymi propozycjami ze strony Merkel i Macrona, aby rozmawiać z Putinem nie znikają, ale w opinii Smolara obecny rząd PiS jest szczególnie źle przygotowany na to, aby poradzić sobie z rysującymi się wyzwaniami.
Jak można przypuszczać, bo Smolar nie rozwija tego wątku, złe przygotowanie Warszawy do radzenia sobie z wyzwaniami, sprowadza się do dwóch aspektów – Polska poróżniona jest, na tle swej polityki wewnętrznej z partnerami z Zachodu, oraz źle ocenia charakter polityki Bidena.
Dwie możliwości
Zostawiając na boku kwestie polskiej polityki wewnętrznej, zwłaszcza, że w demokratycznym państwie tego rodzaju kontrowersje rozstrzyga się w toku procesu wyborczego i jak do tej pory poglądy bliskie Eugeniuszowi Smolarowi okazywały się w Polsce w mniejszości (może to się zmienić w toku najbliższych wyborów) skupmy się na kwestiach oceny polityki Bidena. Smolar jest zdania, że obecna ekipa w Waszyngtonie nie tylko chce, ale ma wszelkie widoki na sukces, w dziele umacniania jedności kolektywnego Zachodu. Można mieć co do tego pewne wątpliwości również analizując głosy w amerykańskich mediach i w środowisku eksperckim. Z pewnością spór na ten temat jest niekonkluzywny, bo dopiero przyszłość pokarze kto ma rację i czy Ameryka odbuduje swą pozycję hegemona. Zgodzić się należy z poglądem na temat rosnącego znaczenia Niemiec i poważnie potraktować fundamentalne pytanie jaką Polska ma alternatywę wobec polityki zasypywania podziałów między Berlinem a Warszawą? Próba budowania regionalnych porozumień jest działaniem ryzykownym i w świetle rysujących się stanowisk państw z naszej części kontynentu najprawdopodobniej obliczonym na porażkę. Innymi słowy „zwrot w stronę Niemiec” wydaje się jedynym rozsądnym kierunkiem jaki w nowych realiach przedsięwziąć może Warszawa. Różnica, jak się wydaje, polega na mechanice tego zwrotu. Eugeniusz Smolar, jak się wydaje, jest zdania, że Polska winna zmienić swą politykę wewnętrzną, „dołączyć do szeregu”, znów stać się, jak w przeszłości, spolegliwym członkiem Wspólnoty Europejskiej, kierowanej przez niemiecko – francuski tandem. Osobną kwestią pozostaje czy tego rodzaju polityka gwarantuje poszanowanie dla polskich interesów, o ile uznać ich istnienie i formułowanie za działanie w nowych realiach Zjednoczonej Europy w ogóle uprawnione. Może to być wątpliwe, zwłaszcza w świecie w którym coraz większe znaczenie uzyskuje rachunek sił oraz środków i realizacja przez państwa partykularnych, nawet transakcyjnych celów. Może się okazać, że w takiej konstrukcji Polska nie jest geostrategicznie osamotniona, ale naszych interesów strategicznych już nikt nie obsługuje i w pierwszej kolejności, przy okazji międzynarodowych przetargów, potraktowane one będą w kategoriach monety przetargowej.
Jest wreszcie druga, teoretyczna póki co, możliwość. Można myśleć o zbliżeniu Warszawy i Berlina, o ile nasza podmiotowość zostanie zaakceptowana. Tu nawet nie chodzi o politykę wewnętrzną Polski i oczywiste stosowanie przez Berlin podwójnych standardów, ale o zmianę charakteru relacji między naszymi krajami. Wzmacnianie Polski, również wojskowe jest w tej konstrukcji działaniem na rzecz, a nie w alternatywie, wobec umacniania więzi europejskich. Co więcej, gdyby okazało się, że siła więzi atlantyckich nie jest tak trwała jak chciałby tego Biden i Berlin z Paryżem jednak wybierają opcję na flirt z Moskwą ponad naszymi głowami, to Polska musi być przygotowana na to, że w większym wymiarze liczyć zmuszona będzie na własne siły. Teza, iż możemy być geostrategicznie osamotnieni bo rząd PiS nie jest lubiany w Berlinie wydaje się wątpliwa, choć rzeczywiście sympatii nie widać. Interesy Państw Bałtyckich są podobnie lekceważone (Wilno, Ryga i Tallin musiały nawet zagrozić wetem wobec Planu Odbudowy w związku z blokowaniem europejskiego finansowania dla linii kolejowej łączącej te trzy kraje z Polską) mimo, że notowania tamtejszych rządów na europejskich salonach są nieporównywalnie lepsze. W zbliżającym się szybkimi krokami świecie polityki transakcyjnej, opartej na rachunku sił i środków i partykularnych interesach, państwa, zwłaszcza leżące w tak trudnych rejonach jak Polska, muszą w większym stopniu liczyć na siebie. Alianse wzmacniają, choć nie gwarantują naszego bezpieczeństwa. Każda elita w Warszawie, niezależnie od politycznego zabarwienia, będzie zmuszona rozwiązać ren rebus, gdzie z jednej strony mamy do czynienia z siłą dotychczasowych relacji i sojuszy, zaś z drugiej z naszą podmiotowością i suwerennością. Abdykowanie z tych ostatnich nie jest automatyczną gwarancją bezpieczeństwa i pomyślności w ramach większego układu. Można stracić i podmiotowość i bezpieczeństwo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/561352-polska-w-nowych-realiach-geostrategicznych-w-europie