„Trzeba uważnie śledzić bieg sporu Donalda Trumpa z globalnymi oligarchami medialnymi, gdyż – przypuszczalnie – jest to jeden z tych wielkich sporów, które na nowo zdefiniują zachodni ideał wolności słowa” – pisze na łamach tygodnika „Sieci” Jan Rokita.
Formalnie ów spór sądowy został wszczęty 7 lipca przez popierającą Trumpa organizację non profit o nazwie America First Policy Institute (nazwa nawiązuje oczywiście do kluczowego hasła prezydentury Trumpa). Wytoczono go przed sądem federalnym USA dla okręgu Florydy Południowej w trybie tzw. pozwu zbiorowego, czyli w imieniu dużej grupy Amerykanów domagających się zakazu stosowania cenzury w mediach społecznościowych. Pozwanymi są trzej najwięksi oligarchowie medialni: Zuckerberg, Dorsey i Pichai – czyli właściciele Facebooka, Twittera i Google’a. I już tylko przez sam ten fakt jest jasne, że ów proces nie będzie dotyczyć tylko Trumpa ani nawet tylko Ameryki, ale odbije się na zakresie wolności, jaką będzie się mogło na przyszłość cieszyć parę miliardów ludzi korzystających na co dzień z amerykańskich platform społecznościowych
— opisuje autor.
Rokita zwraca uwagę, że bezpośrednim impulsem do procesu stał się sławny „ban na Trumpa”, jaki największe media społecznościowe nałożyły na byłego prezydenta USA w ostatnich dniach jego urzędowania, ale dodaje, że w tle sprawy jest także coraz bardziej otwarta i coraz bardziej bezceremonialna praktyka eliminowania idei konserwatywnych z obiegu publicznego przez gigantów cyfrowych.
Gra toczy się o to, co w istocie znaczy w dzisiejszych realiach wolność słowa, gwarantowana sławną pierwszą poprawką do konstytucji, wedle której amerykańskiemu ustawodawcy nie wolno uchwalić żadnej ustawy, która by „ograniczała wolność słowa lub prasy”. Kiedy przeszło 200 lat temu uchwalano ów wiekopomny zakaz, będący fundamentem liberalnego porządku politycznego, nikomu nie mogło przyjść do głowy, iż pewnego dnia „wolność słowa” i „wolność prasy” (a mówiąc współcześnie – mediów) mogą się okazać wartościami jawnie z sobą konfliktowymi
— podkreśla publicysta.
Pytanie, przed którym staje teraz amerykańskie sądownictwo, dotyczy w istocie tego, czy Facebook, Twitter i Google mają być nadal traktowane jako klasyczne media, czyli tak samo jak pół wieku temu gazeta „Miami Herald”? Jeśli tak, to znaczy, że Zuckerberg, Dorsey i Pichai mogą się uważać za faktycznych panów świata, gdyż tylko od ich widzimisię zależy to, co będą publikować, kogo zbanują, jakie poglądy dopuszczą, a jakich zakażą. Ich oligarchiczne widzimisię dotyczyć miałoby teraz już nie wąskiej grupy czytelników „Miami Herald” na Florydzie, ale miliardów ludzi na całym globie, którzy nie mają ani realnych szans, aby przerzucić się na „inną gazetę”, ani też nie są w stanie zrezygnować z korzystania z platform społecznościowych, które stworzyły faktyczny globalny kartel. Zupełnie tak, jakby ojcowie założyciele USA w swej świętej naiwności uchwalili pierwszą poprawkę po to właśnie, aby 200 lat później zapewnić Zuckerbergowi, Dorseyowi i Pichaiowi chronioną konstytucyjnie tyranię, na podobieństwo znienawidzonych przez twórców Ameryki XVIII-wiecznych europejskich władców absolutnych, arbitralnie określających, co prasie wolno pisać, a co jest zakazane i represjonowane. Byłby to wyjątkowo szyderczy paradoks amerykańskiej historii
— czytamy.
Więcej o sporze Donalda Trumpa z globalnymi oligarchami medialnym w tekście Jana Rokity w najnowszym numerze tygodnika „Sieci” dostępnym w sprzedaży od 19 lipca br., także w formie e-wydania na https://www.wsieciprawdy.pl/aktualne-wydanie-sieci.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji wPolsce.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/559928-jan-rokita-w-tygodniku-sieci-wolnosc-slowa-na-opak