Berliński dziennik Tagespiegel informuje, że pierwsze symptomy nadciągającego nad Niemcy i Belgię kataklizmu atmosferycznego zostały przekazane przez system satelitów meteorologicznych 9 dni przed ich wystąpieniem.
Powodzie w Niemczech i Belgii
5 dni przed powodzią, która w samych Niemczech pochłonęła życie ponad 170 osób, a co najmniej drugie tyle uważa się oficjalnie za zaginionych, wiadomo było, na podstawie precyzyjnych danych, które miasta i miejscowości mogą zostać zalane. 4 dni przed powodzią europejski system ostrzegawczy Efas wysłał do rządów w Niemczech i w Belgii alerty z informacjami o zbliżającej się katastrofie. Hannah Cloke, profesor hydrologii na Uniwersytecie w Reading, powiedziała dziennikowi The Sunday Times, że mamy do czynienia z „monumentalną awarią systemu” i to jest przyczyną jednej z najbardziej śmiertelnych klęsk żywiołowych w Niemczech od czasów II wojny światowej.
Fakt, że ludzie nie zostali ewakuowani lub nie otrzymali ostrzeżeń, sugeruje, że coś mogło pójść nie tak
— powiedziała Cloke.
Reakcja na ewentualne wojenne zagrożenia
Zostawiając nieco z boku kwestię czy niemieckie państwo, stawiane za wzór sprawności i kompetencji - również w Polsce - zareagowało w tym wypadku adekwatnie i w sposób odpowiedni wobec skali zbliżającego się kataklizmu, warto zastanowić się, co obserwowane wydarzenia mówią nam na temat ewentualnej reakcji rządów Europy Zachodniej na inne, w tym np. wojenne zagrożenia. Rosyjskie media zwracają uwagę na fakt, że jednym z powodów tej ewidentnie spóźnionej reakcji może być rozwiązanie po zjednoczeniu niemieckich służb, które odpowiadały za obronę cywilną. W 2000 roku rozwiązano federalną Bundesamt fuer Zivilschutz, a w to miejsce powołano na szczeblu landów służby odpowiedzialne za ochronę ludności przed katastrofami naturalnymi. Jednak, jak pokazały choćby ostatnie wydarzenie, te w niewielkim stopniu koordynują swoje działania i generalnie reagują z opóźnieniem oraz w sposób nieadekwatny do sytuacji. Osobną kwestią jest postawa niemieckich elit politycznych, które zgodnie źródeł tragedii upatrują w „efekcie cieplarnianym”, nie dostrzegając wieloletnich zaniechań i zaniedbań.
Postawmy w tej sytuacji zasadne, na podstawie ostatnich doświadczeń, pytanie, w jaki sposób nasi sojusznicy w Zachodniej Europie zareagują na kryzys natury militarnej, który zacząć może rozwijać się na Wschodzie? Nie chodzi w tym wypadku o deklaracje i oświadczenia, ale możliwości realnego działania.
Jest to w gruncie rzeczy pytanie o szanse na europejską samowystarczalność w kwestiach bezpieczeństwa. Kwestię tę stawia Robert Dalsjö, ekspert szwedzkiego think tanku wojskowego FOI, który na łamach brytyjskiego portalu specjalizującego się w sprawach wojskowych przeprowadził w tej materii analizę. Jak zaznacza, przedstawia on sprawy z perspektywy państw skandynawskich. Warto przy okazji zauważyć, że ani Szwecji, ani tym bardziej Finlandii, nie można posądzić o euro-sceptycyzm, sytuowanie się ze względów ideologicznych poza liberalnym mainstreamem, czy niechęć do pogłębionej integracji. Jest to istotna okoliczność, bo analiza Dalsjö nabiera przez to charakteru czysto pragmatycznej oceny sił, środków i potencjałów państw europejskich w zakresie obronności, a przez to umożliwia znalezienie odpowiedzi na pytanie czy Europa jest w stanie sama, tj. bez udziału Stanów Zjednoczonych, poradzić sobie z rysującymi się na Wschodzie zagrożeniami. Dalsjö przy tym nie zastanawia się, choć tego rodzaju oceny należy zawsze prowadzić, czy słynny art. 5 w czasie zagrożenia wojennego zostanie przez europejskich członków NATO uruchomiony, przyjmując za pewnik, że tak się stanie.
Stan Unii Europejskiej
Szwedzki analityk rozważania swe zaczyna od oceny stanu i polityki Unii Europejskiej, co jego zdaniem jest tym bardziej uzasadnione, że od lat słyszymy, jak pisze, iż powstanie Wspólnoty i poprzedzające ten fakt polityczne pojednanie przyczyniło się do nastania na kontynencie pokoju. Tak jest w istocie, argumentuje Dalsjö, ale ten sofizmat dotyczy bardziej relacji między państwami europejskimi, w tym przede wszystkim pojednania francusko – niemieckiego, ale niewiele mówi o zdolnościach Unii Europejskiej do utrzymania pokoju na jej granicach, w tym w ewentualnym starciu z agresywnymi sąsiadami. Jeśli chodzi o ten ostatni aspekt „pokojowo-twórczej” roli Unii Europejskiej to jak pisze Dalsjö „nie oszukujmy się, szalupa ratunkowa jest szalupą ratunkową a nie oceanicznym liniowcem”. W jego opinii dotychczasowe plany państw Unii w zakresie zwiększania wspólnotowych możliwości obronnych, nawet jeśli założyć, że wszystkie ich założenia zostaną zrealizowane w 100 proc. i w planowanym czasie dadzą zdolności, które można porównać co najwyżej do szalupy, a nie liniowca. „Prawie wszystko – z wyjątkiem sankcji Merkel na Rosję po Krymie – co UE zrobiła w dziedzinie bezpieczeństwa w ciągu ostatnich 20 lat – pisze Robert Dalsjö - było jedynie wielkimi symbolicznymi gestami o niewielkim lub wręcz żadnym znaczeniu lub też sprowadzało się do polityki przemysłowej, o co najczęściej zabiegała Francja”. Unia Europejska jest dziś, w opinii szwedzkiego analityka, z punktu widzenia wojskowego, roślinożercą otoczonym przez wygłodzonych drapieżników. Ale może, kontynuuje swe rozważania, wiodące państwa Europy, takie jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania winny wziąć na siebie ciężar obrony starego kontynentu przed ewentualną agresją?
W oczach Skandynawów, najlepszym kandydatem do odegrania roli europejskiej tarczy byłaby, w opinii Dalsjö, Wielka Brytania, tradycyjnie bliska, jeśli chodzi o kulturę strategiczną i ocenę wyzwań, stolicom państw Północnej Europy. Byłaby, gdyby nie „syndrom Downton Abbey”, jak określa szwedzki analityk politykę sprowadzającą się do próby aby „żyć tak jak niegdyś”, nie mając ku temu wystarczających środków. Obecnie brytyjskie siły zbrojne są - jego zdaniem - po prostu zbyt słabe, przestarzałe i technologicznie, w efekcie dwudziestu lat niedofinansowania, zapóźnione, aby być w stanie wziąć na siebie główny ciężar obrony Europy.
Jeśli nie Wielka Brytania, to może Niemcy? „Smutnym faktem jest to – pisze Dalsjö - że podczas gdy wszyscy ufają solidnemu Bundesbankowi, Bundeswehra to koszmar i niewielu odważyłoby się zaufać gwarancjom bezpieczeństwa sformułowanym przez Republikę Federalną Niemiec”.
A Francja? Co prawda kultura polityczna i podejście do kwestii gospodarczych tego kraju jest obca Skandynawom, ale szacunek musi budzić zarówno fakt, iż francuska armia jest nowoczesna i w dobrym stanie, a Paryż nie waha się odwołać, jeśli uzna to za konieczne, do argumentu siły. Jednak, jak zauważa Dalsjö, Francja koncentruje się na zagrożeniach z Południa i lekceważy te ze Wschodu, ponadto ma zwyczaj odwoływania się do przebrzmiałej wielkości, co jej polityce zagranicznej nadaje wymiaru partykularnego i wreszcie lubi „przytulać się do Rosji”. Wszystko to razem wzięte, w opinii Roberta Dalsjö, powoduje, że ewentualne gwarancje francuskie, w tym proponowany przez Macrona parasol nuklearny nad Europą, wydają się być wątpliwe i trudno im zaufać.
W perspektywie 10 do 15 lat Europa nie jest w stanie samodzielnie, bez pomocy Stanów Zjednoczonych - konkluduje swe rozważania szwedzki analityk - zadbać o własne bezpieczeństwo. Z tego też względu, jak zauważa, najlepszą polityką starego kontynentu w tym zakresie winna być dbałość o siłę więzi atlantyckiej. Trudno o trafniejszą diagnozę sytuacji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/559343-glos-ze-szwecji-europa-nie-obroni-sie-bez-usa