Nagłówki amerykańskiej prasy w kwestiach międzynarodowych, która nigdy nie dominowała w medialnym przekazie, koncentrują się na masowych protestach jakie mają miejsce w kubańskich miastach. Prawica oskarża lewe skrzydło Partii Demokratycznej, o zadziwiające milczenie w sytuacji kiedy na ulice wyległo dziesiątki tysięcy ludzi domagających się „chleba i wolności”.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Szczególnie senator Bernie Sanders znalazł się w ogniu krytyki. Przypomniano mu zachwyty nad systemem stworzonym na Kubie przez Fidela Castro i zastanawiające związki z samym dyktatorem. Lewica z kolei oskarża Biały Dom o to, że ten nie zrewidował polityki administracji Donalda Trumpa wobec Kuby, co w świetle jej zadziwiającej logiki, przyczyniło się do pogorszenia losu (brak amerykańskiej pomocy) obywateli Kuby.
Niezależnie jednak od tego, jaki pogląd na temat genezy wydarzeń w Hawanie i innych kubańskich miastach jest nam bliski, wydaje się, że skutkiem zaostrzającej się sytuacji na wyspie będzie w pierwszym rzędzie większe zaabsorbowanie Białego Domu i Departamentu Stanu tym, co tam się dzieje. Tym bardziej, że sytuacja w regionie pogarsza się w ekspresowym tempie. Haiti, po zabójstwie prezydenta Jovenela Moïse przekształca się w „upadłe państwo”, w którym rządzą gangi. Pojawiły się nawet głosy o konieczności amerykańskiej interwencji wojskowej.
Złe wieści dla Ukrainy
Nie są to dobre wiadomości dla prezydenta Ukrainy Wołodymira Zełenskiego, który właśnie zakończył swą dwudniową wizytę w Berlinie i niedługo będzie również w Waszyngtonie. Niewykluczone, że możemy mieć do czynienia z powtórzeniem się sytuacji z 2014 roku, kiedy to administracja Obamy, o czym przypomniał John Lough, ekspert Atlantic Council, sprawy Ukrainy powierzyła Berlinowi, nie mając chęci poświęcenia im większej uwagi. Efektem było podpisanie Porozumienia Mińskiego, które w opinii amerykańskiego analityka jest po prostu złą, z punktu widzenia Kijowa umową, o której już na początku wiadomo było, że nie będzie ona mogła być, bez szkody dla interesów Ukrainy, wdrożona.
Merkel: Należy odkurzyć słynną „formułę Steinmeiera”
Ta opinia jest o tyle interesująca, że Berlin nadal uważa, iż na gruncie Porozumienia Mińskiego należy uregulować kwestie związane z wojną w Donbasie, a nawet, o czym powiedziała kanclerz Merkel na wspólnej z Zełenskim konferencji prasowej należy odkurzyć słynną „formułę Steinmeiera”. Zełenski akcentował ze swej strony potrzebę powrotu do wynegocjowanych na początku roku „klastrów”, czyli znacznie wygodniejszego z punktu widzenia Kijowa wdrażania pokoju na wschodzie Ukrainy. Sprzeciw Moskwy doprowadził do zablokowania, wówczas, porozumienia, o którym przestano mówić po tym jak Rosja zaczęła gromadzić wojska na granicy z Ukrainą.
Sytuacja na granicy się nie zmienia, a Rosja nie rezygnuje ze swych agresywnych zamiarów. Ostatnim tego przykładem jest opublikowany wczoraj artykuł autorstwa Władimira Putina „O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców”. Nie ma sensu omawiać twórczości rosyjskiego prezydenta na tematy historyczne. Sprostowanie takiej ilości fałszerstw, uproszczeń, nieuprawnionych uogólnień czy mitów, z których utkany jest ten tekst musiałoby zająć znacznie więcej miejsca niźli zajęło wystąpienie Putina. Opublikowano je na stronie Kremla, również po ukraińsku co ma swoją wymowę. Znacznie ciekawsze jest przesłanie polityczne artykułu Władimira Władimirowicza, które znacznie przekracza słowa, którymi Putin zakończył swój tekst, iż „prawdziwa suwerenność Ukrainy jest możliwa tylko w partnerstwie z Rosją”.
Narracja Putina
W opinii Putina Ukraina jest przekształcana w „anty – Rosję” państwo rządzone przez czynniki zewnętrzne czyli kolektywny Zachód a lokalna elita jest jedynie wykonawcą jego poleceń. W czasach historycznych też tak było, najpierw próbowała poróżnić jeden naród, bo Putin trwa w przekonaniu, że Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini, to jedna nacja, I Rzeczpospolita, później po jej rozpadzie Austria i Austro – Węgry na przemian z Niemcami, wrogą robotę kontynuowała II Rzeczpospolita, a potem Zachód. Rosjanie zaś uprawiali wobec Ukrainy zupełnie inną politykę, budowali jej stan posiadania, zarówno terytorialny jak i gospodarczy, o kulturze nie zapominając. Putin formułuje w związku z tym pierwszą polityczną tezę, powołując się zresztą na stanowisko swego byłego szefa, demokratycznego mera Petersburga Anatolija Sobczaka. Otóż w jego opinii podmioty, które utworzyły w 1922 roku państwo federacyjne jakim było ZSRR podejmując decyzję o opuszczeniu związku winny „wyjść z takim stanem posiadania z jakim wstąpiły”, czyli wszystkie późniejsze nabytki terytorialne Ukrainy, ale przecież nie tylko o Ukrainę tu chodzi, powinny podlegać negocjacjom. W tym przypadku chodzi zarówno o Zakarpacie, jak i niewykluczone, że również obszary należące do II Rzeczpospolitej, choć w tym wypadku Putin pisze o tym, że zostały one przez Polskę zagrabione i podlegały przymusowej polonizacji. Z pewnością przyszłość ziem wschodniej części Ukrainy w świetle tej interpretacji powinna zostać przedyskutowana. W świetle tego co pisze Putin obecny terytorialny kształt Ukrainy jest w gruncie rzeczy gwarantowany przez Rosję, oczywiście o ile Kijów uzna, że „prawdziwa suwerenność” jest możliwa wyłącznie w związku z Moskwą. Jeśli tamtejsze elity wybiorą inną drogę, do czego, co znów otwarcie pisze rosyjski prezydenta, mają prawo, to Rosja podniesie kwestie graniczne. Ale nie tylko. Szczególnie emocjonalnie Putin odnosi się do uchwalonej niedawno ustawy o rdzennych narodach, która w jego opinii jest wymierzoną w Rosjan i w Rosję „bronią masowego rażenia”. W świetle zaprezentowanej przezeń interpretacji zamiarem władz w Kijowie jest przymusowe asymilowanie swych obywateli uważających się za Rosjan, na co oczywiście Moskwa, w imię humanitaryzmu nie może pozwolić. Brzmi to złowieszczo, zwłaszcza kiedy prezydent Rosji pisze jednocześnie o łamaniu podstawowych praw człowieka (swobód religijnych i narodowej samoidentyfikacji) i o tym, że Moskwa zamierza ich bronić.
Jednocześnie Putin buduje narrację o niedojrzałych i sprzedajnych elitach Ukrainy, które doprowadziły do dezindustrializacji tamtejszej gospodarki i pauperyzacji ludności. W efekcie, jak argumentuje Ukraina, która już od początku swej niepodległości obrała „opcję na Zachód” stała się najuboższym państwem w Europie i nie była nawet w stanie wykorzystać 82 mld dolarów rosyjskiej pomocy, która przez lata otrzymywała kupując po niższych cenach surowce energetyczne. Taka argumentacja umacnia nie tylko w oczach obywateli Ukrainy, ale również a może przede wszystkim na Zachodzie, przekonanie o niedojrzałości ukraińskich elit i funkcjonowaniu realnie dwóch opcji. Albo trzeba będzie Ukrainę utrzymywać, zmagając się z niewydolnym i dogłębnie skorumpowanym państwem, i to jest perspektywa z którą musi się liczyć Zachód, albo uznając geostrategiczne realia, pozostawi się ją w orbicie wpływów Moskwy, która zadba o jej rozwój gospodarczy, dobrobyt obywateli a także spokój na granicach.
Zełenski zyskał tylko ogólniki
Jak można wnosić z wczorajszej konferencji prasowej Zełenski nie uzyskał w Berlinie wiele. Ze strony Niemiec padały dość ogólne zapewnienia o utrzymaniu tranzytu gazu przez Ukrainę, a także niemieckich inwestycjach w tamtejszy sektor wodorowy i w modernizację infrastruktury. Nie jest to zaskoczeniem, bo już wcześniej „Der Spiegel” pisał, że takie właśnie rozwiązanie dyskutowane jest w Waszyngtonie między wysłannikami Merkel a przedstawicielami amerykańskiej dyplomacji. Wczoraj też w niemieckich mediach Matthias Warnig prezes spółki budującej North Stream 2 oświadczył, że budowa gazociągu zostanie zakończona do końca sierpnia. Oznacza to, że warunki uruchomienia przesyłu rosyjskiego gazu będą dyskutowane w Brukseli już jesienią tego roku. Chodzi tu m.in. o mające kluczowe znaczenie kwestie takie jak podporządkowanie gazociągu regulacjom unijnym. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że zbiega to się z jednej strony z niemieckimi wyborami i transferem, w ich wyniku, władzy w Berlinie, co zawsze wpływa negatywnie na osłabienie „spoistości” administracji.
Ponadto warto też zwrócić uwagę na zastosowaną w ostatnich miesiącach przez Gazprom strategię sprzedażową. Otóż rosyjski koncern ogranicza dostawy gazu na europejski rynek nie tylko windując w ten sposób ceny, które osiągnęły już maksymalny od 2013 roku poziom, ale na dodatek pozostawia europejskie zbiorniki niezapełnionymi. Gazprom nie wykupił dodatkowych mocy przesyłowych w ukraińskich gazociągach, które pracują na poziomie 1/3 swych możliwości. Dostawy gazu skroplonego do Europy ze strony innych sprzedawców również spadły, bo ceny w Azji wychodzącej z post-covidowego kryzysu są jeszcze wyższe, więc tam opłaca się sprzedawać. Na dodatek ciepłe lato w Europie powoduje zwiększenie konsumpcji energii elektrycznej (klimatyzacja), co dodatkowo wywiera presję na cenę i obniża poziom zapasów. Rosjanie zarabiają, a Europa boi się, że przed zimą zostanie z pustymi magazynami. I Rosjanie będą chcieli je zapełnić, ale realizując dostawy gazociągiem Nord Stream 2. Ta czytelna strategia nie wzbudza większych emocji w Niemczech, ani szerzej, w Europie Zachodniej. Moskwa najprawdopodobniej osiągnie swoje cele, a Ukraina będzie już jesienią mierzyć się ze zwielokrotnioną presją ze strony Rosji. Pozostaje kwestią otwartą czy Waszyngton będzie miał wystarczająco dużo determinacji aby przyjść Kijowowi z pomocą, czy wybierze, tak jak w 2014 roku politykę „scedowania” tej kwestii na Berlin. Wydaje się, że czeka nas jesień pełna wydarzeń.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/558455-czy-waszyngton-sceduje-na-berlin-polityke-wobec-ukrainy