Alina Hetmańczuk, dyrektor kijowskiego Centrum Nowa Europa, w przeszłości kierująca ukraińskim Instytutem Polityki Międzynarodowej podzieliła się z czytelniami Dzierkała Tyżnia swoimi opiniami na temat polityki Joe Bidena wobec Ukrainy.
Jej opinie są istotne nie tylko z tego powodu, że mamy do czynienia z obserwacjami znanej i szanowanej ukraińskiej komentatorki, ale również z tego względu, że była ona niedawno w Waszyngtonie, rozmawiała z urzędnikami nowej administracji, jest zatem w stanie ocenić jakiego rodzaju nastroje tam dominują, co jest szczególnie istotne przed zaplanowaną na przyszły tydzień wizytą Wołodymira Zełenskiego w Białym Domu.
Hetmańczuk pisze, że ma „przygnębiające wrażenie” deja vu jeśli chodzi o politykę Waszyngtonu wobec Kijowa. Jej zdaniem zasadniczo przypomina ona politykę administracji Obamy, choć można wyodrębnić również nowe, niepokojące tendencje. To przygnębienie wynika również z faktu, że można było liczyć na wiele więcej, skoro do władzy dochodziła administracja, najlepiej chyba, w porównaniu z poprzednimi ekipami, znająca sytuację na Wschodzie, a obecna ekipa w Kijowie przez długie miesiące opierała się presji doradców Trumpa chcących „kwitów” na Joe Bidena i miała w związku z tym nadzieje na wdzięczność. Ukraińska komentatorka zauważa przy tym, że póki co, Waszyngton nie zbudował spójnej strategii wobec Ukrainy. To samo można powiedzieć o strategii Białego Domu wobec Rosji, która jeszcze nie istnieje, a jedynym dojrzałym elementem polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych „na tym kierunku” jest polityka wobec Europy, a precyzyjnie rzecz ujmując wobec Niemiec. Jej zdaniem głównym celem Waszyngtonu jest obecnie „zadośćuczynienie” Berlinowi za lata despektów i krytyki ze strony przedstawicieli administracji Trumpa i samego prezydenta. Polityka ta jest realizowana „in blanco”, w nadziei, że przyniesie pozytywne rezultaty, bo na razie, jak trzeźwo zauważa „żaden z moich Waszyngtońskich rozmówców nie był w stanie odpowiedzieć mi na pytanie jakimi ustępstwami odpowiedział Berlin na gesty dobrej woli ze strony Stanów Zjednoczonych”. Ta jednostronność polityki Bidena wobec Berlina, której przejawem były ustępstwa wobec kwestii Nord Stream 2 to tylko jeden z rysów linii politycznej nowej administracji. Drugim jest kwestia rozszerzenia NATO. Jak zauważa „po rozmowach w Waszyngtonie odniosłam wrażenie, że kwestia integracja Ukrainy z NATO nie istnieje”. Można oczywiście mówić o wspólnych programach w zakresie reformowania ukraińskiego sektora wojskowego, o tym, że da się zauważyć gotowość rozpatrywania perspektywy dwustronnej umowy o partnerstwie strategicznym między Ukrainą a Stanami Zjednoczonymi, ale o integracji z NATO, nawet w postaci uzyskania przez Kijów Planu Członkostwa (MAP) nie ma co, w obecnych realiach, co myśleć. Hetmańczuk odniosła nawet wrażenie, że w środowisku przyjaciół Ukrainy stawianie tej kwestii wywołuje raczej irytację niźli merytorycznie uzasadniony sprzeciw, co w jej opinii świadczy o tym, że sytuacja jest gorsza niźli się przyjmuje w Kijowie. W tym sensie, zauważa, symboliczna była decyzja o zamrożeniu wartej 100 mln dolarów pomocy wojskowej, która miała być udzielona w związku z rosyjską agresją. Jak wiadomo zwyciężył wówczas w Białym Domu pogląd Jaka Sullivana aby wstrzymać wsparcie i uruchomić je dopiero po tym jak Moskwa przekroczy wobec Ukrainy „czerwone linie”. Tylko, że w opinii Hetmańczuk taka pomoc nie będzie wówczas, czyli w czasie kiedy Ukraina zmagać się będzie z rosyjską agresją, niepotrzebna. W jej opinii w Białym Domu dominuje obecnie linia „nie drażnić Rosji” a symboliczną jest droga zawodowa Mika Carpentera, przez lata doradcy Bidena ds. polityki zagranicznej, zwolennika aktywnej polityki Waszyngtonu wobec atlantyckiej integracji Ukrainy. To, że mianowany został on amerykańskim ambasadorem przy OBWE i objął placówkę o marginalnym z punktu widzenia polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych znaczeniu jest jej zdaniem aż nadto wymowne. „Różnica między administracją Bidena a administracją Obamy polega na tym – argumentuje ukraińska ekspert, - że w tej pierwszej znacznie większą rolę będzie odgrywać linia pogłębienia współpracy z Niemcami: struktury rządowe są nadal uzupełniane specjalistami, dla których rozwój relacji z Niemcami to priorytet. Chęć wyleczenia traumy, jaką zadała Niemcom prezydentura Trumpa, jest naprawdę poważna.” Skutkiem takiego podejścia jest to, że już obecnie „amerykańscy przyjaciele Ukrainy doradzają” Kijowowi aby ten „aktywnie współpracował właśnie z Niemcami”.
Mosbacher i Brzeziński
Podobnie trzeba traktować artykuł w sprawie Trójmorza jaki napisali ambasadorowie Daniel Fried i Georgette Mosbacher, a także Ian Brzezinski, niewykluczone, że przyszły ambasador Stanów Zjednoczonych w Warszawie. Jest to, podobnie jak w przypadku rozmówców Hetmańczuk w Waszyngtonie, artykuł pełen przyjacielskich, pod adresem Polski i krajów regionu rad, choć jego wymowa zapewne zirytowała wielu analityków i polityków z naszego regionu. Przesłanie tego wystąpienia jest dość oczywiste. Otóż Inicjatywa Trójmorza traktowana będzie przez Waszyngton jako po pierwsze przedsięwzięcie unijne, co oznacza, że państwa takie jak Ukraina czy Mołdawia, nie powinny być zaproszone do tego grona. Po drugie postrzeganie tej inicjatywy w kategoriach budowy politycznej przeciwwagi państw regionu wobec dominującej pozycji Niemiec nie uzyska wsparcia w Waszyngtonie. Wręcz padają tam rady aby przytłumić geostrategiczny wymiar tego przedsięwzięcia a skoncentrować się na wymiarze infrastrukturalnym i gospodarczym przedsięwzięcia. Propozycja zbudowania sekretariatu Trójmorza z siedzibą w Berlinie, Amsterdamie lub Londynie jest jedynie konsekwencją postrzegania roli tego projektu. Wreszcie Waszyngton, co tez warto zauważyć, nie zaangażuje się finansowo w projekty infrastrukturalne (komunikacja, energetyka, systemy przesyłu gazu i ropy etc.) ponad to co do tej pory zadeklarowano, a skądinąd wiadomo, że kwoty obiecane stanowią nawet nie ułamek potrzeb inwestycyjnych. W języku polityki przesłanie jest aż nadto jasne – Waszyngton nie zaryzykuje obecnie najmniejszego ruchu w poparcie przedsięwzięcia, które mogłoby zostać odebrane w Berlinie w kategoriach budowania regionalnej alternatywy wobec dominacji Niemiec. Mamy zatem do czynienia z przyjacielską rada pod adresem Warszawy, aby ta nie podejmowała akcji politycznej, która mogłaby zostać krytycznie przyjęta w Berlinie, bo takie działanie nie zyska sympatii Waszyngtonu. Czy Warszawa przyjmie tę radę to osobna kwestia, ale sygnał został wysłany. Warto w tej sytuacji przemyśleć też naszą postawę wobec zarówno idei Trójmorza w takiej postaci jak widzą ją amerykańscy ambasadorowie i Ian Brzeziński oraz, a może przede wszystkim, kwestię oparcia naszego programu w zakresie energetyki jądrowej na współpracy z Amerykanami. Jaka mamy gwarancję jego realizacji, w obliczu już deklarowanej przez Berlin wobec niego rezerwy, jeśli w Waszyngtonie chce się słuchać przede wszystkim głosu Niemiec?
A Ukraina? Wydaje się, że nie ma wielkiego wyboru. Co prawda Warszawa, Wilno i Kijów wydały, w związku ze spotkaniem Trójkąta Lubelskiego na Litwie dwa oświadczenia w których mowa o wspólnym dziedzictwie historycznym trzech państw będącym również zalążkiem integracji w przyszłości, a także o pogłębieniu współpracy w ramach Trójkąta Lubelskiego, ale Kijów musi rozwiązać już dziś problemy w zakresie bezpieczeństwa kraju. Pisze o tym na łamach tygodnika Ukraiński Tydzień Jurij Łapajew. Jego zdaniem, w związku z odmową państw NATO udzielenia Kijowowi Planu Członkostwa (MAP) w Sojuszu Ukraina troszcząc się o swe bezpieczeństwa musi wykonać „manewr obejścia”, tak też zatytułowany jest artykuł. Na czym ta nowa polityka mogłaby polegać? Jej celem winno być zarówno kontynuowanie dotychczasowych, pozytywnych trendów jaki jest dostosowywanie procedur i zdolności sił zbrojnych Ukrainy do standardów NATO, a także rozwiązanie dwóch podstawowych problemów w zakresie bezpieczeństwa. Pierwszym jest kwestia nierównowagi sił na Morzu Czarnym w związku ze znaczna przewagą Rosji, drugim sprawa stanu ukraińskiego lotnictwa wojskowego, które wymaga pilnych inwestycji. O ile w tym pierwszym przypadku dzieje się wiele dobrego, chodzi zarówno o podpisanie wartych 1,5 mld funtów umów z Wielką Brytanią, jak i budowę w Turcji dla Kijowa fregaty, o ćwiczeniach Sea Breeze 2021 nie zapominając o tyle w tej drugiej sferze sytuacja jest niewesoła. Z obliczeń ukraińskiego Ministerstwa Obrony wynika, że po to aby odbudować swój potencjał lotniczy, Kijów winien wydać w ciągu następnych 15 lat 320 miliardów hrywien (ok.44,8 mld złotych), co jak trzeźwo stwierdzono „wykracza poza obecne możliwości finansowe Ministerstwa Obrony”. Rozwiązania pośrednie, takie jak zakup sprzętu używanego, lub niewielkich partii co rok, nie rozwiązują problemu bezpieczeństwa. Autor artykułu powołuje się na propozycję generała-porucznika Michaiła Zabrodskiego, byłego dowódcy ukraińskich sił zbrojnych, obecnie deputowanego do Rady Najwyższej, którego zdaniem kwestię tę można rozwiązać w inny sposób. A mianowicie zawierając ze Stanami Zjednoczonymi porozumienie o udostępnieniu siłom amerykańskim ukraińskich lotnisk. Musiałoby to zostać poprzedzone uzyskaniem przez Kijów statusu uprzywilejowanego sojusznika USA a w zamian Kijów mógłby liczyć na amerykański sprzęt, kupowany zarówno po preferencyjnych cenach, jak i wypożyczony. Oczywiście nie rozwiązuje to kwestii politycznych, w tym linii Waszyngtonu na „nie drażnienie Moskwy”, co powoduje, że pomysł choć ciekawy może okazać się mniej realnym niźli wygląda to na pozór. Tym nie mniej wydaje się, że Kijów nie wielkiego wyboru i pogodzi się z utratą iluzji uzyskania Planu Członkostwa w NATO po to aby choć częściowo rozwiązać dziś rysujące się problemy.
Dwa systemy bezpieczeństwa w Europie
W praktyce oznaczać to będzie powstanie w Europie dwóch systemów bezpieczeństwa – wschodnioeuropejskiego i czarnomorskiego, oczywiście nie skonfliktowanych ze sobą, ale komplementarnych i wzajemnie się uzupełniających.
Z perspektywy Polski i polskich elit, zarówno obecnego obozu rządzącego jak i aspirujących do władzy, pozostaje kwestia wypracowania polityki będącej odpowiedzią na nowe realia. Przy czym musi ona uwzględniać zarówno rysujące się trendy jak i nasze interesy. Krokiem w tę stronę, jak się wydaje, były ostatnie deklaracje ministra Raua o „próżni bezpieczeństwa” obejmującej zarówno Ukrainę jak i Polskę oraz inne państwa regionu, która winna zostać wypełniona przy zaangażowaniu Niemiec. Najprawdopodobniej dziś nie mamy szans aby liczyć na coś więcej w Waszyngtonie, więc wyrazem roztropności wydaje się pójście w tę stronę, a także, co już jesteśmy w stanie robić samodzielnie, budowanie sieci porozumień regionalnych, nawet bez akcentowania, że budujemy Trójmorze. Prawdę mówiąc, oznacza to nie tyle porzucenie projektu Trójmorza i przeniesienie uwagi na coś, co moglibyśmy określać mianem Międzymorza, ale poświęcanie temu pierwszemu przedsięwzięciu nieco mniejszej uwagi, bez rezygnowania z realizacji pożytecznych dla Polski projektów. W niekorzystnej koniunkturze międzynarodowej skupić się musimy bardziej na pracy „u podstaw”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/557776-czy-to-juz-pogrzeb-trojmorza
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.