To niemal tak, jak w kasyno w Monte Carlo. Już, już wyglądało na to, że musi wypaść zielone, ale gdy zaczęło się zbliżać rozstrzygnięcie, jasne się stało, że musi jednak znowu wyjść na czarne. Chwila politycznego podniecenia u naszego zachodniego sąsiada minęła i wszyscy już wiedzą, że żadnej dużej zmiany nie będzie. Kandydatka Zielonych na kanclerza, która miała być jak łyk nowości i nadziei wobec nudnego kandydata chadeków – okazała się nieporozumieniem. A polityczna rutyna, potężny aparat partyjny i wielki biznes – po raz kolejny w Niemczech okazują się czynnikiem decydującym o polityce.
Nie przypadkiem szef liberalnej FDP Christian Lindner mówi teraz, że: „zielony kanclerz to prawie fikcyjny scenariusz”. A partia Zielonych, która jeszcze niedawno parła z impetem naprzód, cały impet już wytraciła i teraz boryka się z kryzysem sondażowym. Sama kanclerska kandydatka – Annalena Baerbock ma w tym trendzie swój walny udział. Właśnie opublikowała swoją przedwyborczą książkę, ale zamiast politycznej promocji, książka staje się dla niej coraz większym kłopotem, albowiem kilku profesorów już oskarżyło ją o plagiat. Reakcja Baerbock jest rzeczywiście zabawna. „Jak to się mówi – nikt nie pisze książki sam” – odpowiada na zarzuty.
Wcześniej Baerbock została zmuszona do poważnych korekt w deklaracji o swoich dochodach złożonej w Bundestagu, gdyż – jak się okazało – próbowała zamaskować fakt sporych wypłat pieniędzy, jakie w poprzednich latach otrzymywała od swej własnej partii. I jeszcze musiała usunąć trochę faktów ze swego oficjalnego życiorysu, który „urozmaicono” najróżniejszymi poważnymi rolami i zajęciami kandydatki w międzynarodowych instytucjach; tyle, że owe instytucje potem faktowi jej pracy.. zaprzeczyły. Z rozbrajającą bezpretensjonalnością kandydatka tak komentowała ów fakt:
Opublikowałam swój życiorys w sposób zwięzły i skondensowany, a przy tym mimowolnie stworzyłam mylne wrażenie, którego nie chciałam wywoływać. To była bzdura.
Wygląda więc na to, że Niemcy, którzy lubią co prawda wszystko co zielone, tym razem zdecydują się po raz kolejny na czarnego, chadeckiego kanclerza. Tym bardziej, że przeciętny Niemiec nie jest aż tak fanatycznie zielony, aby marzyła mu się zapowiedziana przez panią Baerbock likwidacja krajowych połączeń lotniczych, po to, by zmniejszyć tzw. „ślad węglowy”. Jeśli więc w polityce cokolwiek w ogóle wolno wróżyć, to tym razem jedyną rozsądną wróżbą jest objęcie we wrześniu kanclerstwa przez nudziarza Armina Lascheta, który sprawia wrażenie młodszej, ale mniej rozgarniętej kopii Merkel. Prawicowy „Die Welt” spekuluje ostatnio, że może być nawet tak, że to była pani kanclerz może jeszcze przez dłuższy czas rządzić krajem z tylnego siedzenia. Zatem – na zachodzie bez zmian…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/557336-zielone-zielone-a-jednak-czarne