Jak informuje BBC, na przystanku autobusowym w hrabstwie Kent znaleziono paczkę kilkudziesięciu tajnych i poufnych dokumentów, które wyciekły z brytyjskiego ministerstwa obrony. Tak się zadziwiająco złożyło, że ich część dotyczy ubiegłotygodniowego incydentu na Morzu Czarnym, w którym uczestniczył brytyjski niszczyciel Defender, płynący z Odessy do portu Batumi w Gruzji. Cała historia jest nie tylko ciekawa, ale również wielowątkowa, warto zatem poświęcić jej rozbiorowi nieco więcej uwagi.
HMS Defender znalazł się w Odessie również i z tego powodu, że na jego pokładzie Jeremy Quin brytyjski minister odpowiedzialny za obrót sprzętem wojskowym i jego ukraiński odpowiednik podpisali, jak informowała ambasada Wielkiej Brytanii w Kijowie, specjalne memorandum związane z budową przez Brytyjczyków dwóch baz morskich ukraińskiej marynarki wojennej. W rosyjskich mediach specjalistycznych spekuluje się, że nie chodzi w tym wypadku wyłącznie o remont infrastruktury portowej i dostawy okrętów na potrzeby ukraińskiej marynarki wojennej, ale również trzeba liczyć się przynajmniej z równoległym stworzeniem punktów zaopatrzenia, a nie wykluczone, że wręcz stałych baz na potrzeby NATO. Mieliśmy zatem do czynienia z politycznie istotną wizytą, która zapowiada wręcz, a tak sądzą najwyraźniej Rosjanie, wzrost aktywności Londynu na Ukrainie. To zbudowało kontekst incydentu, który miał miejsce we środę.
Przy czym, jak napisał profesor Peter Roberts z wojskowego think tanku RUSI, mieliśmy do czynienia nie z jednym, ale z dwoma incydentami. Pierwszy miał miejsce kiedy dwa okręty wchodzące w skład UK Carrier Strike Group, właśnie brytyjski HMS Defender oraz holenderska fregata HNLMS Evertsen znajdowały się w porcie w Odessie. Wówczas to elektroniczny obraz ich położenia na podstawie Automatycznego Systemu Identyfikacji (AIS) uległ zastanawiającemu przesunięciu, w taki sposób jakby obydwa okręty znajdowały się w pobliżu portu wojennego w Sewastopolu, w którym stacjonuje rosyjska Flota Czarnomorska. System AIS jest powszechnie dostępny kapitanom wszystkich pływających jednostek po to, aby uniknąć ryzyka kolizji, ale w tym wypadku, jak uważa Roberts, mogliśmy mieć do czynienia z czymś więcej niźli tylko rosyjską rutynową operacją zakłócania i zniekształcania sygnałów radiowych w okolicach Krymu. Być może w ten sposób Rosjanie, jego zdaniem, budowali „historię” brytyjskiej ingresji na wody terytorialne okalające Krym, co miałoby usprawiedliwiać ich reakcję.
Z dokumentów odnalezionych na przystanku w hrabstwie Kent wynika, że przed misją Defendera w brytyjskim resorcie wojny analizowano dwie możliwe trasy żeglugi z Odessy do Batumi. Pierwszą, bezpieczniejsza i potencjalnie bezkonfliktową, bo przebiegająca przez wody międzynarodowe i drugą, którą ostatecznie wybrano. Decyzję w tej sprawie miał podjąć osobiście premier Boris Johnson, co zdaniem dziennikarzy wywołane zostało dwoma czynnikami. Po pierwsze Londyn, który ogłosił niedawno wyniki prac studialnych nad reformą sił zbrojnych i rozpoczął ich przekształcanie, tak aby w większym stopniu niźli w przeszłości były one w stanie odpowiedzieć na nowe wyzwania, do których w pierwszym rzędzie zalicza się rewizjonistyczną politykę Rosji, chciał pokazać swoją stanowczość, konsekwencje w działaniu i to, że deklaracje z posturę review nie są pustymi frazesami. Drugi motyw związany jest z tradycyjną polityką mocarstw morskich chroniących swobodę żeglugi na obszarach spornych. Chodzi o zasadę w myśl której sporne części wód przybrzeżnych uznawane są za prawnie przekazane jednej ze stron sporu, o ile nikt przez pewien czas nie kwestionuje tego faktu. Kwestionowanie odbywa się metodą faktów dokonanych, czyli za pośrednictwem realizowania tzw. patroli lub operacji w ramach Konwencji ONZ o Prawie Morza. Tego rodzaju operacje przeprowadzane są regularnie na Morzu Południowochińskim, w Cieśninie Malakka czy na innych akwenach, co do których mają miejsce spory o ich przynależność państwową. W tym konkretnym przypadku, gdyby okręty państw trzecich nie żeglowały w pobliżu Krymu, bo Moskwa uważa, że jest to obszar ich wód terytorialnych, to niezależnie od tego, że nikt nie uznaje aneksji Półwyspu, rosyjskie roszczenia nabrałyby prawomocności, jeśli społeczność międzynarodowa podporządkowałaby się żądaniom Rosji. To dlatego w oficjalnym komunikacie, już po incydencie, brytyjskie Ministerstwo Obrony twierdziło, że Defender nie zamienił kursu oraz żadne bomby nie były nań rzucane, a odgłosy wybuchów, które było słychać również na filmie zarejestrowanym przez obecnych na pokładzie niszczyciela dziennikarzy BBC, są związane z trwającymi gdzie indziej manewrami rosyjskiej marynarki wojennej. Gdyby Brytyjczycy uznali, że zmienili kurs, to oznaczałoby to, że podporządkowali się żądaniom Rosji, co również z prawnego, nie tylko faktycznego punktu widzenia, poprawiałoby pozycję Rosji. Jeśli zaś społeczność międzynarodowa uznałaby, że Rosjanie nie starali się zmienić kursu Defendera wykonując salwę na postrach i zrzucając bomby (bo Brytyjczycy przecież twierdzą, że nic takiego nie miało miejsca), to oznaczałoby to, że Moskwa przyjmuje de facto interpretację Londynu, co znakomicie osłabia pozycję Rosji. Jaką interpretację zaprezentowała Wielka Brytania? Otóż jej zdaniem wody, przez które płynął Defender, są po pierwsze wodami ukraińskimi, jako, że nikt nie uznaje aneksji Krymu, po drugie jak napisał w The Independent Keir Giles, analityk Chatham House, chodzi o procedurę przewidzianą w konwencji ONZ-owskiej „O prawie morza”, określaną mianem „niewinnego przejścia” (Innocent passage), która za uprawnioną, pod pewnymi warunkami, uważa żeglugę nawet z naruszeniem wód terytorialnych drugiego państwa. Odmiennie niźli Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, które uznają tego rodzaju formułę, czego dowodem jest choćby fakt żeglugi obcych, w tym rosyjskich, jednostek przez niektóre akweny Kanału La Manche będące w strefie brytyjskiej, o tyle ZSRR, a teraz najwyraźniej znów Rosja, nie uznawały tego rodzaju procedury. Wreszcie Brytyjczycy podnoszą, że nie miało miejsce intencjonalne naruszenie obszaru wód przybrzeżnych, bowiem Defender wykorzystał tzw. rozdzielenie pasów żeglugowych, co oznacza, że musiał wpłynąć na te akweny.
Jak widać, mamy do czynienia ze skomplikowaną grą, gdzie krzyżują się zarówno kwestie obecności wojskowej, prawnomiędzynarodowego statusu szlaków żeglugowych, zasady postępowania wobec obszarów spornych i sprzeczne interpretacje obowiązujących konwencji. Brytyjczycy nie chcieli i do pewnego stopnia nie mogli popłynąć inną trasą, a Rosjanie nie mogli nie zareagować.
Pytanie zasadniczym jest jednak kwestia, czy zareagowali w sposób słaby, czy może nadmierny i wreszcie, kto osiągnął swe cele polityczno-wojskowe?
W tej ostatniej kwestii mamy do czynienia z dwiema liniami interpretacji. Pierwszą szkołę myślenia zaprezentował Iwan Jakowina, komentator z Ukrainy, który napisał, że można mówić o sukcesie brytyjskiej strategii. Otóż jego zdaniem Wielka Brytania w typowym dla mocarstwa morskiego stylu pokazała, że nie ma zamiaru stosować się do wprowadzanych przez Moskwę ograniczeń żeglugowych, nawet jeśli wiąże się to z groźbą eskalacji. Podobnie zresztą postępują Stany Zjednoczone na Morzu Południowochińskim, nie biorąc pod uwagę ograniczeń ogłaszanych przez Pekin, bo nie uznają jego jurysdykcji, a cenią wolność żeglugi. Załoga brytyjskiego niszczyciela nie była zaskoczona tym, co się działo, a nawet na jego pokładzie, najprawdopodobniej zupełnie przypadkowo, znalazła się ekipa BBC z kamerą. Teraz „piłka” jest po stronie Rosji, bo to ona będzie musiała eskalować, jeśli rzeczywiście chce, aby ktokolwiek uznawał „jej suwerenne prawa” na Morzu Czarnym. Zresztą kierownictwo rosyjskiego resortu obrony na razie na poziomie retorycznym zdecydowała się podjąć licytację wzywając państwa NATO do odwołania NATO-wskich ćwiczeń na Morzu Czarnym, a minister Riabkow, z rosyjskiego MSZ-u ostrzegł, że Rosja jest gotowa bombardować w przyszłości nie tor wodny okrętów naruszających jej wody terytorialne, ale same jednostki. Tym niemniej w tej wojnie nerwów mamy do czynienia z konsekwentnie zrealizowaną przez Wielką Brytanię operacją patrolową, którą Rosjanie bezskutecznie próbowali zatrzymać, co się nie udało. Czyli fakty dokonane kontra retoryka.
Interpretacja tego, co się stało, po rosyjskiej stronie jest zupełnie inna. Timofiej Bardaczow, dyrektor programowy Klubu Wałdajskiego napisał, że ostrzał brytyjskiego niszczyciela „nie jest ekscesem, ale prawidłowością”. W jego opinii incydent ten nie mógł prowadzić do wybuchu wojny, bo konflikty zbrojne raczej inicjowane są nie dlatego, że ma miejsce tego rodzaju zdarzenie, ale wówczas kiedy naruszona jest równowaga sił, a tego rodzaju starcie wykorzystywane jest zazwyczaj w kategoriach trigera, czyli wyzwalacza konfliktu, o rozpoczęciu którego elity myślały już wcześniej. Obecnie układ sił nie został naruszony, więc nawet zatopienie Defendera nie doprowadziłoby do wojny na pełną skalę. Dlaczego zatem w ogóle doszło do tego wydarzenia? Bardaczow zwraca uwagę, że cała międzynarodowa infrastruktura prawna, rozmaitego rodzaju konwencje, umowy i porozumienia, w tym regulujące swobodę żeglugi, zostały stworzone w ubiegłym stuleciu w innych realiach geostrategicznych. Obecnie ich kształt nie odpowiada nowym realiom i z tego względu takie zdarzenia będą się w przyszłości powtarzały. Gdyby pójść tokiem rozumowania Bardaczowa, to incydent z udziałem brytyjskiego niszczyciela jest początkiem nowej fazy rywalizacji, a Rosja i Chiny, mogą zacząć kwestionować dotychczas uznawane przez siebie zasady. „Nowy stan rzeczy to anarchia, sytuacja, w której granice do jakich posunąć się może jeden gracz są ograniczone możliwościami drugiego”. Obowiązujące reguły będą naruszać wszyscy, w tym nie tylko mocarstwa, ale również mniejsi gracze. Rosyjski ekspert jest zdania, że w istocie z tego rodzaju sytuacją mieliśmy na Morzu Czarnym. Brytyjczycy chcieli sprawdzić jak daleko mogą się posunąć, a Rosja w odpowiedzi wytyczyła te granice. W jego opinii to raczej Moskwa a nie Londyn może uważać, iż wygrał tę potyczkę.
Peter Roberts jest zdania, że działania rosyjskie były „mniej prowokacyjne” niźli w przypadku podobnych sytuacji na Morzu Bałtyckim czy incydentów z udziałem amerykańskich okrętów. W jego opinii może to być związane z faktem, że Rosjanie oceniają najprawdopodobniej Brytyjczyków jako „mniej obliczalnych”, a przez to nie chcą ryzykować przypadkową eskalacją konfliktu. Zauważył też, że Rosjanie lepiej niźli Londyn rozegrali medialnie cały incydent. Warto też zauważyć, że inicjatywa strategiczna należała do Londynu, odmiennie niźli wtedy, kiedy Rosjanie aresztowali ukraińskie kutry na Morzu Azowskim, czy zamykali pod pretekstem ćwiczeń na długie miesiące kolejne sektory Morza Czarnego. Teraz, w sprzyjającej sytuacji międzynarodowej, po tym jak rozpoczął się dialog Moskwy i Waszyngtonu, Londyn wykonał agresywne posunięcie. Znalezienie dokumentów w hrabstwie Kent sugeruje, iż Moskwa wiedziała o operacji odpowiednio wcześnie, co oznacza, że jej odpowiedź trzeba uznać za umiarkowaną. Chyba, że szykuje w najbliższym czasie coś, co miałoby odbudować jej reputację „twardego gracza”. Zobaczymy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/556486-brytyjsko-rosyjski-incydent-na-morzu-czarnym