Jakże piękny byłby świat dla Niemiec, gdyby nie Polska, a konkretnie, gdyby nie Prawo i Sprawiedliwość. Jest źle, a może być jeszcze gorzej. Verdammte Polen, cholerni Polacy…
Nie ja to sobie wymyśliłem. Rozpisała się o tym wczoraj redakcja Niemieckiej Fali/Deutsche Welle, w tekście pt. „Koniec uprzejmości – Merkel straciła cierpliwość do Polski”, opartym na sobotniej publikacji niejakiego Philippa Fritza w „Die Welt”, co dodatkowo nagłośnił również wczoraj polskojęzyczny portal Onet (Ringier Axel Springer). Perfekcyjnie funkcjonująca maszynka, a zarazem przykład rzadko spotykanej w stosunkach międzynarodowych wyniosłości, arogancji i bezczelności, która aż zatyka dech w piersiach… W czym rzecz?
Polska, dotychczas jeden z centralnych partnerów Niemiec w UE, popadła w niełaskę u władz w Berlinie. Najważniejsze konsultacje międzyrządowe spadły w tym roku z agendy - prawdopodobnie na polecenie pani kanclerz. Nadszarpnięte relacje mają daleko idące następstwa.
– zagaił Philipp Fritz.
Nie chodzi o to, co pisze ten ów „warszawski korespondent”, zadaniowiec, który po dwóch latach pracy w Polsce dla „Die Welt” kreuje się na… znawcę naszego kraju i bilateralnych stosunków z Niemcami. Nawiasem mówiąc, wcześniej długo szukał sobie miejsca, pisywał m.in. w niskonakładowym dzienniku „Berliner Zeitung”, „Jüdische Allgemeine” czy „die tageszeitung”. W tej ostatniej, lewackiej gazetce, która zasłynęła z przyprawienia polskiemu prezydentowi kartofla zamiast głowy, ścigał się z „korespondentką” Gabriele Lesser, z patentem na utrzymywanie się z opluwania naszego kraju, wykpioną nawet w Niemczech. Pan Fritz pisał dla „taz” np. o „rybie po żydowsku”, o „polskim udziale w holokauście”, o inicjacji, czyli jak „polski rząd PiS i AKP Erdogana robią politykę seksualną”, o „strefach wolnych od muzułmanów i homoseksualistów” w naszym kraju, o „najbardziej znanej twarzy opozycji – Ryszardzie Petru, walczącym z autokratycznym rządem PiS”, o „walce młodych z narodowo-konserwatywnym rządem” itp. - jednym zdaniem - zdobył ostrogi i „kwalifikacje” do pełnienia misji. I pełni ją wzorowo. Nie chodzi więc o to, co pisze, lecz komu i czemu służy – służy sprawie. Ad rem.
„Cierpliwość” Niemiec
Zadanie brzmi: pokazać światu, jakim nieszczęściem jest rząd PiS i, że - na szczęście, ma się rozumieć – są w Polsce tacy, którzy chcą z nim walczyć i tych należy wspierać. Niestety, głupi polscy wyborcy po raz drugi wybrali tych przeklętych narodowców, co gorsza, istnieje tez spore prawdopodobieństwo, że wybiorą po raz trzeci, więc pani kanclerz „traci cierpliwość”…
Ta sytuacja jest dowodem na załamanie w relacjach niemiecko-polskich
– brzmi jeden ze śródtytułów „Die Welt”. Kto jest winien temu załamaniu? „Na, klar….”, to jasne… - dziennik, nie musi tego tłumaczyć, dość nadmienić, że:
Ze względu na demontaż praworządności i dyskryminację mniejszości seksualnych, Polska od dawna nie jest postrzegana jako konstruktywny partner w UE. Pomimo tego niemiecki rząd dotychczas przestrzegał norm. Merkel i szef MSZ Heiko Maas wyraźnie powstrzymywali się z krytyką
– tacy byli wyrozumiali i łaskawi.
Niemieckie władze starały się, aby konflikt o praworządność nie stał się sporem polsko-niemieckim, lecz odbywał się na szczeblu unijnym.
Gdyby ktoś nie zrozumiał, oznacza to przyznanie się Niemiec do ingerencji w polskie, wewnętrzne sprawy i antypolskie działanie na płaszczyźnie międzynarodowej.
I tu następuje kolejny atak: to polskie media, te publiczne (bo przecież nie te niemieckie, polskojęzyczne), brużdżą i judzą przeciw tak przychylnie nastawionemu i tolerancyjnemu, niemieckiemu rządowi:
Od lat w swoich kampaniach przedstawiają one władze w Berlinie jako oderwane od świata, lewicowo-liberalne, opanowane przez dążenie do mocarstwowości i antypolskie.
To PiS „podgrzewa nastroje” od swego wyborczego zwycięstwa w 2015 roku, to PiS „obciąża” relacje między polskimi i niemieckimi politykami, do czego…, tu cytat:
Dochodzą poważne tematy sporne jak Nord Stream 2, żądania reparacji wojennych i ostatnio plany budowy dwóch elektrowni atomowych w pobliżu granicy.
Czyż nie skandal…? Więc, basta! „Koniec uprzejmości, stwierdził poseł SPD (socjaldemokratów) Dietmar Nietan, „od lat zaangażowany w porozumienie między Niemcami a Polakami”, który zaznacza jednak, że nie należy „utożsamiać rządu w Warszawie i jego zwolenników z całą Polską”.
Zatruta atmosfera
Niemieccy politycy są bardzo zaniepokojeni, dłużej tak się nie da. Pewna anonimowa posłanka Bundestagu poskarżyła się na użytek „Die Welt”, na „silne, nacjonalistyczne tendencje”, a kto jak kto, ale Niemcy wiedzą, czym to cuchnie i czym może się skończyć… Dla przykładu, przez tych polskich nacjonalistów „nowy ambasador RFN musiał przez kilka miesięcy oczekiwać na zgodę na objęcie placówki w Warszawie, a niemiecka oferta pomocy w walce z pandemią została przez Polskę uznana za mieszanie się w polskie sprawy i odrzucona”. Tyle dobrej woli ze strony Niemiec, tyle starań, wszystko na nic, ale sytuacja się zmienia:
Polska była ulubionym partnerem europejskim Trumpa, co podnosiło w oczach pozostałych Europejczyków prestiż władz w Warszawie, szczególnie gdy trzeba było nawiązywać kontakty z Waszyngtonem. Teraz Warszawa musi stawiać w dłuższej perspektywie na Niemcy
– konkluduje zadaniowiec „Die Welt”, co powtarza Deutsche Welle, Onet itp., żeby rezonans był większy. Niech się teraz Polska czymś wykaże, bo po storpedowaniu przez rząd PiS nawiązania dialogu z Rosją i zablokowaniu unijnego szczytu z udziałem prezydenta Władimira Putina cierpliwość Angeli Merkel się skończyła, a tak w ogóle Berlinie…
Zadaje się coraz częściej pytanie, do jakich politycznych projektów potrzebna jest Polska
– zastanawia się „Die Welt”.
To ja odpowiem, w trzech tylko punktach, z płonną nadzieją na powtórzenie przez tę redakcję, a także Niemiecka Falę, Onet itp., rozpowszechniające z reguły jedynie to, co zdefiniował pierwszy, „żelazny kanclerz” Otto von Bismarck: „Naszą powinnością nie jest pełnienie urzędu sędziego sprawiedliwości, lecz robienie polityki dla Niemiec”. Polska potrzebna jest Niemcom jako:
— rezerwuar taniej siły roboczej
— obszar zbytu dla niemieckich towarów gorszej jakości
— bezwolny, przygraniczny pas z sąsiednią Rosją
Nie liczę również na analizę ani na rozwinięcie tych trzech punktów przez niemieckie media. Czy napisałem nieprawdę? To dla przypomnienia: rzekomy „ojciec zjednoczenia” Niemiec, kanclerz Helmut Kohl popadł w ostry konflikt z szefem dyplomacji RFN Hansem-Dietrichem Genscherem, gdyż ten domagał się uznania granicy z Polską, co miało stanowić „historyczny i moralny wymiar” w nowym rozdziale naszych stosunków. Pisał o tym niedawno w oparciu o dokumenty sprzed trzydziestu lat tygodnik „Der Spiegel”. Ja byłem świadkiem tych zdarzeń w Bonn. Kohl zrugał Genschera za „wybieganie przed orkiestrę”, potem uzależnił uznanie granicy od rezygnacji Polski z reparacji wojennych, wreszcie – zaakceptował ją, co sam wyznał już po utracie urzędu, pod naciskiem USA. W wyniku tego konfliktu Genscher rzucił ręcznik na ring polityki, podobnie jak Volker Rühe, były minister obrony, który wbrew Kohlowi postulował poparcie Niemiec dla przystąpienia Polski do NATO, m.in. w naszej rozmowie opublikowanej w tygodniku „Wprost”.
Winien – ma
Zatem podsumujmy, siłą rzeczy tylko najważniejsze kwestie z naszego obustronnego rozliczenia. Niemcy były ostatnim państwem wspólnoty, które zniosło zakaz zatrudniania Polaków, ale pierwszym, które przypuściło szturm na polskie firmy, od przemysłu po media, gdzie obecne są i nadają ton do dziś. Dodatkowym bodźcem była przy tym zniesiona dopiero w latach dziewięćdziesiątych możliwość odciągania od podatków łapówek płaconych poza granicami przy dokonywanych zakupach, zawieraniu kontraktów i inwestycjach. Nawiasem mówiąc, był to skandal, który ukrócony został dopiero przez Brukselę. Kanclerz Gerhard Schröder zablokował włączenie Polski do grona tzw. unijnych decydentów, obok Niemiec, Francji, Wlk. Brytanii, Włoch i Hiszpanii, to z jego inicjatywy podjęto - ku uciesze wówczas będącej liderką opozycji Angeli Merkel – budowę gazociągu NordStream, którego sam stał się lobbystą i nadzorcą po utracie urzędu. Wcześniej jednak usiłował wraz z Francją i Rosją stworzyć antyamerykańską oś i postulował rozwiązanie NATO, jako „reliktu z przeszłości”.
Idźmy dalej: nikt inny, tylko sam prezydent Frank-Walter Steinmeier, uprzednio minister spraw zagranicznych, sprzeciwiał się wzmacnianiu kontyngentu NATO, zwiększeniu wojskowej prezencji USA w Polsce, a także budowie tarczy antyrakietowej, to z jego ust padły słowa o „drażnieniu Rosji” i „zbędnym machaniu szabelką”. Biorąc pod uwagę próby wymuszenia na Polsce przyjmowania islamskich imigrantów – polityki narzuconej przez Merkel całej Europie - z opłakanymi skutkami - oraz jawne wspieranie antyrządowej opozycji w naszym kraju przez niemieckich polityków i różnorakie instytucje - jeśli ktokolwiek dziś ma podstawy do mówienia o tolerancji i bezgranicznej cierpliwości, to Polska w odniesieniu do Niemiec.
Trójkę kanclerzy łączy jeden wspólny mianownik: lekceważenie naszego kraju oraz Gorbi-, Jelcyn- i Putinmania - „uprawianie polityki ponad głowami Polaków”, co Schröder zarzucał Kohlowi, a potem pobił go na głowę w umizgach do Rosji, nazywając ją ku osłupieniu USA „strategicznym partnerem Niemiec, „ignorowanie Polski”, co z kolei wytykała Merkel Schröderowi, a sama później kilkakrotnie użyła terminu o Rosji, jako „największym sąsiedzie Niemiec”. Można rzec, dziś Niemcy wcale już nie kryją, czym jest dla nich Polska - wrzodem zakłócającym im dobre sąsiedztwo z… Rosją.
Koniec uprzejmości
Ingerencje Niemiec prawem kaduka w wewnętrzne sprawy naszego kraju należałoby odwrócić: to Polska mogłaby interweniować w Brukseli z powodu upolitycznienia sądownictwa w Niemczech (wyboru sędziów dokonują politycy, a powołuje minister sprawiedliwości), czy w sprawie mianowania na szefa Federalnego Trybunału Konstytucyjnego prominentnego polityka CDU, posła partii rządzącej, to Polska mogłaby zgłaszać uzasadnione zastrzeżenia o prześladowaniu w Niemczech mniejszości seksualnych – dość przeczytać oficjalne raporty MSW, czy organizacji gejowskich na temat napaści i zatajanych morderstw na tle homofobii, nie mówiąc o przejawach autentycznego neonazizmu - to w Niemczech powstały „no go area’s”, po niemiecku „national-befreiten Zonen”, strefy oczyszczone przez „neonazis” z obcokrajowców (na marginesie piłkarskich mistrzostw nawet niemieccy politycy odradzali cudzoziemcom „zapuszczanie się w te tereny”), że o alarmistycznym tonie Gminy Żydowskiej w sprawie wzrostu antysemityzmu w Niemczech. Czy ktoś odważy się postawić mnie przed sądem za kalumnie, szkalowanie, rozpowszechnianie nieprawdy? Nie, ponieważ to są fakty i tylko fakty.
Miłości nie ma i, jak tak dalej pójdzie, nie będzie. Pomiędzy naszymi krajami nie ma nawet poprawnych stosunków, oto jest bilans trzydziestolecia istnienia dokumentu o nazwie: „Traktat między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy”, który brzmi jak jeszcze jeden z dowcipów z cyklu „Polenwitze”.
Nie polemizuję z Fritzami i temu podobnymi, medialnymi zadaniowcami. Miarka istotnie się przebrała, „koniec uprzejmości”. Niestety, w realizacji swych własnych interesów Niemcy znajdują pożywkę dostarczaną przez oszalałą z nienawiści do PiS opozycję, gotową dla usmażenia swojej jajecznicy spalić cały polski dom. Głupota, ociężałość umysłowa, naiwność, zdrada…?
Potrzeba reorientacji
Na co liczę, pisząc te słowa? Na opamiętanie. Tu chodzi o coś więcej, niż o zafajdany czubek nosa jednego czy drugiego polityka w blokach startowych, w kraju, czy poza granicami, chodzi o miejsce i znaczenie Polski na arenie międzynarodowej, jako silnego, niezależnego kraju, czy też obcej, jedynie polskojęzycznej guberni lub kondominium.
Nie można nazywać się Polakiem i występować przeciw własnemu narodowi i krajowi, nie można być Polakiem w opozycji do polskości. Dzisiejsza sytuacja w bilateralnych relacjach z Niemcami, które przejawiają rzadko spotykaną w stosunkach międzynarodowych arogancję i bezczelność, to właśnie pokłosie dostarczania pocisków do niemieckich strzelb przez polską, a w istocie rzeczy antypolską opozycję.
Wyzwaniem chwili do polskich władz jest konieczność reorientacji w zaniedbanej polityce zagranicznej, tak w stosunku do Francji, gdzie również z niepokojem obserwowany jest wzrost znaczenia i sobiepaństwa Niemiec, jak i Wielkiej Brytanii, i kilku innych państw, nie tylko z naszego regionu, bez umniejszania znaczenia naszego strategicznego partnerstwa z USA. Wydaje się, że spotkanie prezydenta Joe’go Bidena z Władimirem Putinem, dążącego do resetu z Rosją w stylu Baracka Obamy, podziałało na nowego gospodarza Białego Domu jak kubeł zimnej wody. Naiwna euforia byłaby jednak nie na miejscu – to już wszakże odrębny temat, wymagający szerszego omówienia.
Równolegle muszą nastąpić działania wizerunkowe. Uczmy się od lepszych, od Niemców właśnie, komu i co podpowiadać, kogo wspierać, nobilitować i nagradzać, kogo potępiać w czambuł, z kim trzymać we własnym interesie, gdzie i przeciw czemu protestować, skarżyć, i na jakie płaszczyzny przenosić bilateralne konflikty. W tym celu wielce przydatna może okazać się lektura tekstu z „Die Welt” i Deutsche Welle, pt.: „Koniec uprzejmości”…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/556476-niemcy-juz-wcale-nie-kryja-czym-jest-dla-nich-polska