Przyjęta na Węgrzech ustawa chroniąca dzieci przed pedofilią, pornografią oraz promocją homoseksualizmu i transgenderyzmu spotkała się z krytyką wielu środowisk lewicowo-liberalnych na Zachodzie. Mało kto zwrócił jednak uwagę na wielce znamienny fakt, że na 199 posłów zasiadających w parlamencie w Budapeszcie tylko 1 (słownie: jeden) zagłosował przeciw wprowadzeniu nowego prawa.
Powód jest prosty: zdecydowana większość Węgrów jest tolerancyjna wobec osób o skłonnościach homoseksualnych czy transseksualnych, uważając, że jest to ich osobista sprawa i nikt nie ma prawa wtrącać się do prywatnego życia takich ludzi. Zarazem ta sama większość sprzeciwia się indoktrynowaniu swoich dzieci, narzucaniu im w szkołach ideologii gender czy opowiadaniu nieletnim o wielości płci, które można sobie dowolnie wybierać. Ta większość jest tak olbrzymia, że żadna z partii nie zdecydowała się iść pod prąd i otwarcie sprzeciwić propozycji Viktora Orbána.
Testowanie opozycji
W efekcie żadne ugrupowanie opozycyjne nie wzięło udziału w głosowaniu – żadne poza Jobbikiem, który (tak jak Fidesz) opowiedział się za ochroną dzieci. W ten sposób Orbán wbił klin w sam środek jednoczącej się właśnie opozycji, złożonej z sześciu partii: lewicowych, liberalnych, zielonych i jednej jeszcze niedawno prawicowej (czyli Jobbiku). Ostatnie z tych ugrupowań miało do wyboru: albo postąpić jak reszta opozycji, a tym samym porzucić ostatki swej dotychczasowej konserwatywnej tożsamości, albo zagłosować ręka w rękę z władzą, a tym samym narazić na szwank jedność opozycji. Wybrano ten drugi wariant.
Już doprowadziło to do napięć wewnątrz obozu antyrządowego. Część publicystów spod znaku sześciobarwnej tęczy zauważa bowiem schizofreniczność całej sytuacji. Trudno im zrozumieć, jak największym stronnictwem zjednoczonej opozycji, w której upatrują oni nadziei na triumf swych genderowych idei, może być „homofobiczny” Jobbik. A podobno Orbán ma już w zanadrzu kolejne projekty, którymi testować zamierza spójność wrogiej mu koalicji.
Narzucanie warunków gry
Widać jak na dłoni, że niecały rok przed wyborami parlamentarnymi Fidesz zaczyna tworzyć główną oś polaryzacji, która ma zdominować najbliższą kampanię. Trzy lata temu Orbán narzucił warunki gry, czyniąc podstawowym polem konfrontacji kwestię imigracyjną. To zapewniło mu po raz trzeci z rzędu większość konstytucyjną. Teraz znów musi wybrać kluczową płaszczyznę konfliktu. I chce mieć pewność, że w tej sprawie będzie miał za sobą większość społeczeństwa.
Wciąganie w pułapkę
Opozycja ma świadomość, że jeśli podejmie rzucone wyzwanie, to przegra, ponieważ większość Węgrów jest za ochroną dzieci przed ideologią gender. Dlatego obóz antyrządowy stara się zejść z linii strzału, rezygnuje z głosowania w parlamencie i unika otwartej debaty. Nie wzywa nawet na pomoc sojuszników z Europy Zachodniej. Co więcej, spora część opozycji z niechęcią patrzy na próby zewnętrznego nacisku sił lewicowo-liberalnych na Budapeszt, ponieważ boi się, że przyniesie to efekt odwrotny od zamierzonego. Z ich punktu widzenia, im dłuższa i bardziej burzliwa będzie awantura, im zaangażuje ona więcej zachodnich polityków i działaczy, tym ich szanse na zwycięstwo maleją. Idealnym wyjściem byłoby przejście do porządku dziennego nad przyjętym prawem i przeczekanie go, byle nie przyjąć warunków gry narzuconych przez Fidesz, który tylko na to czeka.
Zobaczymy, czy to okaże się to możliwe, ponieważ w obozie antyfideszowskim, prócz formacji politycznych, znajdują się też mocno zideologizowane środowiska opiniotwórcze, dla których jakikolwiek kompromis w sprawie „nienegocjowalnych wartości”, takich jak np. dogmaty genderyzmu, nie wchodzi w rachubę. Jeśli politycy opozycji okażą się zakładnikami tych środowisk, Viktor Orbán będzie miał ułatwioną drogę do reelekcji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/555734-wegry-ustawa-o-ochronie-dzieci-w-kontekscie-przegrupowan