Portal politico.com ujawnił, że administracja Joe Bidena w ramach „ocieplania atmosfery” przed szczytem w Genewie tymczasowo zamroziła wart 100 mln dolarów pakiet pomocy wojskowej dla Ukrainy. Miała to być ponoć inicjatywa urzędników z Narodowego Biura Bezpieczeństwa. JanePsaki, rzeczniczka Białego Domu, w specjalnej wypowiedzi wyśmiała te doniesienia dodając przy tym, że intencje administracji są odwrotne o czym ma świadczyć fakt, iż w tygodniu poprzedzającym szczyt Stany Zjednoczone zdecydowały o kolejnym pakiecie pomocy wojskowej, tym razem o wartości 150 mln dolarów. Dodała przy tym, iż Biały Dom jest gotów udzielić Kijowowi jeszcze większej pomocy wojskowej, jeśli Moskwa zdecyduje się na „przekroczenie czerwonej linii” jaką według Psaki jest przekroczenie przez jej oddziały rosyjsko – ukraińskiej granicy. Wydaje się jednak, że, jak to bywa z dementi, stanowi ono raczej potwierdzenie tego o czym napisało politico.com., tym bardziej, że ujawnione informacje pozwalają zrozumieć powody zauważalnej nerwowości w Kijowie przed szczytem w Genewie.
Brytyjski tygodnik The Economist napisał, że w trakcie rozmów Biden i Putin podzielili poruszane przez siebie tematy na trzy koszyki. W pierwszym znalazły się kwestie w których Rosja i Stany Zjednoczone mogą osiągnąć porozumienie i zacząć ze sobą współpracować. Mowa była ponoć o kwestiach polityki klimatycznej, irańskiego programu nuklearnego, Arktyki czy rozbrojeniu. Rosyjski Kommiersant ujawnił dzisiaj, że specjalne mieszane grupy ekspertów mających zajmować się sprawami cyber-bezpieczeństwa i negocjacjami rozbrojeniowymi już zostały powołane i pracują. Sprawy Ukrainy miały znaleźć się w drugim koszyku, zawierającym trudne kwestie w których nie ma szans na porozumienie.
Wydaje się, że w Waszyngtonie trwa jeszcze dyskusja na temat najlepszego kształtu polityki wobec Kijowa, a wysyłane przez Bidena i przedstawicieli jego administracji sygnały na ten temat są dwuznaczne. Świadectwem tej dyskusji jest artykuł MichaelaO’Hanlona w The Washington Post.Warto na niego zwrócić uwagę dlatego, że Autor tego wystąpienia jest senior fellow i szefem studiów strategicznych w Brookings Institution, jednym z najpoważniejszych liberalnych think tanków i autorem wielu publikacji w których uważa, że w związku z malejącym potencjałem Stanów Zjednoczonych i rosnącymi możliwościami Chin i Rosji, Waszyngton winien zrewidować swe zobowiązania sojusznicze. Wydaje się, że to co O’Hanlon pisze na temat polityki amerykańskiej wobec Ukrainy, oddaje poglądy części przynajmniej amerykańskich elit. Otóż jego zdaniem „zaproszenie Ukrainy do NATO będzie poważnym błędem strategicznym”. Podobnie zresztą jest, w jego opinii, w przypadku Gruzji. Przede wszystkim z tego powodu, że obydwa kraje mają wiele historycznych związków z Rosją, mało tego, postrzegane są w Moskwie w kategoriach przestrzeni rosyjskiej. Jest to oczywiście bardziej kwestia rosyjskich emocji niż niekwestionowanych faktów, ale w polityce nie można ich ignorować, zwłaszcza w związku z tym, że genezą wielu wojen były często historyczne resentymenty. Przyjęcie Ukrainy do NATO ugodzi w rosyjską dumę narodową i w związku z tym, w opinii O’Hanlona, reakcja Kremla będzie wroga, a niewykluczone, że również agresywna. Oczywiście Ukraina, podobnie zresztą jak Gruzja, mają suwerenne prawo aplikowania do każdej organizacji międzynarodowej, w tym do NATO, a Zachód ma zobowiązania wobec obydwu krajów, co jednak nie zmienia faktu, że ich członkostwo w Sojuszu Północnoatlantyckim, w opinii amerykańskiego eksperta, nie jest dobrym posunięciem. Przede wszystkim ze względu na reakcję Moskwy. Co zatem w zamian? O’Hanlon proponuje budowę nowego systemu zbiorowego bezpieczeństwa w Europie Wschodniej. Kraje w przeszłości należące do ZSRR, czyli Ukraina, Gruzja, ale też Mołdawia a nawet Armenia i Azerbejdżan miałyby w tej konstrukcji stać się krajami „niezaangażowanymi”, czyli nie należącymi do żadnego bloku polityczno-wojskowego. W praktyce musiałoby oznaczać to porozumienia Zachodu z Rosją w kwestiach gwarancji dla takiego ich statusu. Donbas i Krym mieliby uzyskać szeroką autonomię, a Rosja za zgodę na tego rodzaju zmiany miałaby otrzymać zniesienie sankcji i perspektywy powrotu do modelu ożywionej współpracy. O’Hanlon pisze o „nowej wizji” ułożenia relacji w tej części Eurazji, która to miałaby zastąpić politykę rozszerzania NATO i bloku państw zachodnich. Nie wspomina jednak, że ta „nowa wizja” przypomina starą rosyjską teorię zbudowania rosyjskiej regionalnej strefy wpływów, okalających Federację Rosyjską pasa państw buforowych. W oczywisty sposób tego rodzaju propozycje związane są z polityką Waszyngtonu wobec rywalizacji z Pekinem i refleksją na temat co Stany Zjednoczone winny zrobić aby osłabić alians Rosji i Chin.
W Moskwie oczywiście zdają sobie sprawę z takiego stanu nastrojów w części amerykańskiej elity strategicznej. Konstantin Remczukow, redaktor naczelny Niezawisimej Gaziety, w przeszłości stojący na czele komitetu wyborczego mera Moskwy, powiedział, w wywiadzie dla stacji Echo Moskwy, że jego zdaniem w Pekinie już zauważyli zabiegi Waszyngtonu o poprawę relacji z Rosją i są tego rodzaju perspektywą zaniepokojeni. Zbliżająca się, w związku z wygaśnięciem rosyjsko – chińskiej umowy o partnerstwie strategicznym i koniecznością podpisania nowego porozumienia, wizyta Putina w Chinach najprawdopodobniej nie doprowadzi do znaczących zmian. Rosyjski prezydent jest zresztą zwolennikiem bliskiej współpracy z Pekinem, ale Moskwa będzie wykorzystywać poprawę swej pozycji i nowe w związku z tym możliwości. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na artykuł Andrieja Denisowa, rosyjskiego ambasadora w Pekinie, który tekście opublikowanym na stronie rosyjskiego MSZ-u sformułował tezę, że zawarcie formalnego sojuszu wojskowego Rosji i Chin nie leży w interesie Moskwy. Zaś w wywiadzie dla The Global Times chińskiego anglojęzycznego dziennika uznawanego za propagandową tubę wydziału polityki zagranicznej Komitetu Centralnego KPCh, formułował on pogląd, że Moskwie jest w wielu kwestiach bliżej Pekinowi niźli Waszyngtonowi, ale powiedział też, że na Kremlu doskonale zdają sobie sprawę z zabiegów Waszyngtonu i nie są aż tak głupi aby dać się złapać na tego rodzaju obietnice. Jednak warto zwrócić uwagę, że na to, że Denisow mówił o relacjach w trójkącie Rosja – Chiny – Stany Zjednoczone, a nie o formule my – oni. Co ciekawe uchylił się też od odpowiedzi na pytanie jak zachowa się Federacja Rosyjska w obliczu ewentualnego wybuchu konfliktu Chin i Stanów Zjednoczonych, mówiąc jedynie, że tego rodzaju wojna może oznaczać kres człowieczeństwa i w związku z tym, jego zdaniem, prawdopodobieństwo jej wybuch jest niewielkie.
Wiele wskazuje na to, że Moskwa świadoma faktu, iż Waszyngton dążyć będzie do osłabienia jej aliansu z Chinami ma zamiar wykorzystać tę okoliczność testując skłonność Stanów Zjednoczonych do ustępstw na innych polach. Przede wszystkim, jak się wydaje, dotyczyć to będzie Ukrainy. Dwa dni po genewskim szczycie Gazeta.ru poinformowała, że Moskwa złożyła w Radzie Bezpieczeństwa oficjalny wniosek o rozpatrzenie „napaści” jak napisano ukraińskiej grupy dywersyjnej na posterunek sił tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej. W opinii rosyjskich dyplomatów wydarzenie to jest zarówno naruszeniem Porozumień Mińskich, jak też działań na rzecz zawieszenia ognia na linii rozgraniczenia w Donbasie. W tym samym dokumencie miały znaleźć się sformułowania wskazujące na bezpośredni związek tych działań Kijowa z rozmową telefoniczną prezydentów Bidena i Zełenskiego, podróżą prezydenta Ukrainy na linię frontu oraz rozpoczęciem, po 13 czerwca, szkoleń oddziałów sił zbrojnych naszego sąsiada przez amerykańskich instruktorów. Intencja tego wniosku jest oczywista. Chodzi o przedstawienie Ukrainy jako potencjalnego agresora, działającego wspólnie, a raczej na zlecenie Waszyngtonu. W weekendowym wydaniu The Financial Times opublikowano zaś wywiad z Vladislawem Surkowem, politykiem uchodzącym za ideologa Kremla autora pojęcia „suwerenna demokracja”, który w przeszłości, zanim pozycje tę zajął Dmitrij Kozak, nadzorował politykę Rosji wobec Donbasu. Mówi on w nim, że „tak długo póki nie osiągniemy naszych celów” konflikt na Ukrainie będzie trwał. Może on przycichać, może zapłonąć nowym ogniem, ale nierealnym jest oczekiwanie, że zostanie zakończony. W jego opinii Porozumienia Mińskie o których Joe Biden na konferencji prasowej po szczycie w Genewie mówił, że są drogą rozwiązania problemu wojny w Donbasie, „legitymizują pierwszy rozbiór Ukrainy” oraz, że jej granice powinny być przedmiotem międzynarodowej debaty, co oznacza postawienie na porządku dnia kwestii ewentualnego kolejnego rozbioru.
Oczywiście deklaracje Surkowa opisują raczej stan nastrojów rosyjskich elit strategicznych i długofalowe cele Moskwy, niźli zapowiadają ewentualne negocjacje za plecami Kijowa. Tego rodzaju perspektywa wzbudza jednak niemałe zaniepokojenie ukraińskich elit i już była źródłem nerwowych reakcji. Rosja będzie wykorzystywała wahania Waszyngtonu a także próbowała budować perspektywę czegoś w rodzaju „transakcji wymiennej” w której ustępstwa Zachodu w kwestiach Ukrainy mogłyby doprowadzić do osłabienia związków Moskwy i Pekinu. Niezdecydowanie NATO w sprawie członkostwa Kijowa i Tbilisi otwiera też Rosji nadzieje na to, że obydwa kraje pozostawione bez twardych gwarancji bezpieczeństwa zrewidują swą dotychczasową twardą politykę wobec Moskwy i pogodzą się ze statusem „państw poza blokami” wojskowymi, co oznaczało będzie nie tylko to, że znajdą się w szarej strefie bezpieczeństwa, ale również przekształcone zostaną w państwa buforowe, gdzie krzyżują się wpływy rywalizujących bloków. Tego rodzaju zmiany, dopuszczane jak się wydaje w Paryżu i Berlinie, zwłaszcza, że towarzyszą im deklaracje Rosji w zakresie deeskalacji i wymiernych korzyści ekonomicznych, zmieniają jednak na niekorzyść, szczególnie w związku z Ukrainą, położenie Polski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/555482-rosja-chce-sklonic-waszyngton-do-rozmow-o-statusie-ukrainy