„To sytuacja naprawdę niebywała. To wywieranie politycznej presji. Proszę zwrócić uwagę, że przy okazji tej rezolucji mamy do czynienia z forsowaniem lewicowo-liberalnej agendy związanej z polityką migracyjną, z aborcją – przypomnę, że w PE trwają prace, by uznać aborcję za prawo człowieka – czy sprawami LGBT. To jasny dowód na to, że rezolucja ma charakter czysto polityczny” - powiedziała w rozmowie z portalem wPolityce.pl eurodeputowana Jadwiga Wiśniewska (PiS).
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: PE przyjął wczoraj rezolucję ws. warunkowości. Wprawdzie rezolucja to tzw. prawo miękkie i nie niesie za sobą skutków prawnych, ale ta tendencja do łamania ustaleń wypracowanych na poziomie szefów rządów daje do myślenia. Jak Pani to ocenia?
Jadwiga Wiśniewska: To kolejny dowód na to, że wciąż trwa presja ze strony Parlamentu Europejskiego zdominowanego przez lewicowo-liberalną większość. Osiągnęła ona można by powiedzieć swoje apogeum w ostatnio przyjętej rezolucji, w której wręcz grozi się Komisji postawieniem jej przed Trybunałem Sprawiedliwości, jeśli nie uruchomi mechanizmu warunkowości, w wyznaczonym przez większość PE terminie. To sytuacja naprawdę niebywała. To wywieranie politycznej presji. Proszę zwrócić uwagę, że przy okazji tej rezolucji mamy do czynienia z forsowaniem lewicowo-liberalnej agendy związanej z polityką migracyjną, z aborcją – przypomnę, że w PE trwają prace, by uznać aborcję za prawo człowieka – czy sprawami LGBT. To jasny dowód na to, że rezolucja ma charakter czysto polityczny.
Przypomnę, że mechanizm warunkowości został przygotowany dla ochrony unijnego budżetu przed defraudacją i korupcją. I w takiej formie zapis ten został przyjęty na grudniowym szczycie Rady. Natomiast to, co przedstawił w rezolucji Parlament Europejski jest niczym innym, jak oczekiwaniem wypełnienia ideologicznej agendy przez kraje centroprawicowe, które w dokumencie tym są wymienione z nazwy, chodzi oczywiście o Polskę i Węgry. PE odkrył karty. Nie chodzi o troskę o unijny budżet. Chodzi o to, żebyśmy wypełniali ich agendę, tylko dlatego, że większości parlamentarnej nie podobają się rządy w Warszawie i Budapeszcie. Na to oczywiście zgody nie będzie. Uważam, że jest to nieuprawniona presja PE na niezależne instytucję, jakim powinna być Komisja, która winna być strażniczką traktatów. Nie po raz pierwszy PE polityczne rezolucję, których celem jest ideologiczna presja.
Były jednak ustalenia na poziomie szefów rządów państw UE. Teraz mamy sytuację, w której te postanowienia są lekceważone…
Ale pani redaktor, komisarz Reynders odpowiedzialny za te kwestie potwierdził, że mechanizm ten został przygotowany do ochrony budżetu i nie może zastępować art. 7. A de facto presja PE idzie w tym kierunku, by mechanizm warunkowości zastąpił art. 7. Powtórzył to podczas debaty także komisarz Hahn. Mamy więc do czynienia z taką oto sytuacją, że ci, którzy domagają się praworządności, sami tę praworządność łamią.
Bardzo niepokoją kolejne próby zawłaszczenia kompetencji przez unijne instytucje, w tym PE. Nie odnosi Pani wrażenia, że próbuje się zdeprecjonować traktaty i prawo zastąpić uznaniowością?
Zdecydowanie tak. Ten trend jest bardzo widoczny i takie jest też marzenie i dążenie lewicowo-liberalnej większości w PE. Proszę zwrócić uwagę, że spośród polskich eurodeputowanych tylko posłowie Zjednoczonej Prawicy nie poparli tej rezolucji. Żadnych wątpliwości nie mieli głosujący „za” posłowie z PO, SLD, Wiosny i PSL. Głosowanie pokazuje, że PE ostro wkroczył na drogę zmierzającą do federalizacji, a my chcemy Unii Europejskiej suwerennych, niezależnych państw, Unii opartej na wartościach. O taką UE nam chodzi. O Wspólnotę, w której wszystkie państwa będą traktowane równo, w sposób podmiotowy, gdzie nie będzie szantaży politycznych.
Na podstawie fałszywie informacji, czyli mówiąc wprost na podstawie fake newsów, wykreowano wypaczony obraz sytuacji w Polsce. Posłowie totalnej opozycji postawili sobie za cel, żeby przedstawiać Polskę jako kraj absolutnie niepraworządny. W przestrzeni medialnej przykleiła się etykietka, mówiąca o tym, że w Polsce są strefy wolne od LGBT, a więc tereny do których nie mają wstępu osoby o innych preferencjach seksualnych. To absolutne kłamstwo. Od wielu miesięcy, jak pani redaktor doskonale wie, koresponduję z komisarz Jourovą i z komisarz Dalli, wzywając je, żeby zaprzestały rozprzestrzeniania fake newsów i żeby wskazały, w którym mieście, w której dzielnicy, pod jakim adresem takie miejsca są. Jak na razie nie potrafią takich miejsc wskazać, powtarzając, że informacje o istnieniu takich stref przekazują im posłowie z Polski. Jak można w taki sposób szkodzić swojej ojczyźnie? Parlamentarzyści totalnej opozycji uważają, że im bardziej zaszkodzą Polsce, tym politycznie dla nich będzie lepiej. Nie potrafili wygrać wyborów i jak widać nie potrafią pogodzić się z przegraną. Pokazuje to brak klasy politycznej. Jak można podejmować działania, które mogłyby zmierzać do zatrzymania środków unijnych dla Polski, dla Polaków, dla przedsiębiorców, dla polskich rodzin? I nie wstydzić się tego w dodatku. To jest absolutnie zadziwiające.
W PE są przedstawiciele różnych partii politycznych z każdego państwa członkowskiego. Parlamentarzyści ci nie zachowują jednak tak niegodnie, jak przedstawiciele polskiej totalnej opozycji.
W zasadzie te wypowiedzi o konieczności zastosowania wobec Polski mechanizmu warunkowości i odcięcia naszego kraju od unijnych funduszy jeszcze zanim TSUE się na ten temat wypowie pojawiały się praktycznie od początku tego roku. Mówili o tym komisarze Reynders, czy Jourova. Dlaczego po tych wszystkich wypowiedziach i po przyjęciu przez PE tej skandalicznej rezolucji przewodnicząca KE Ursula von der Leyen milczy jak zaklęta, a przecież powinna ostudzić zapędy swoich podwładnych, jeżeli by chciała działać w granicach prawa. O czym to świadczy?
Początki były takie, że w poprzedniej kadencji PE przedstawiciele totalnej opozycji, zgodnie ze wskazaniami ówczesnego przewodniczącego PO Grzegorza Schetyny zaczęli z determinacją realizować nakreślony przez niego scenariusz - jeśli nie ulica, to zagranica. Posłowie do PE wywodzący się z totalnej opozycji zajęli się przygotowaniem mechanizmu warunkowości, bo to oni nad nim pracowali. Ten mechanizm został przygotowany w poprzedniej kadencji. Przypomnę również, że pan Trzaskowski zapowiadał, że pieniądze trzeba będzie zamrozić, jak wygra PiS, no i mamy właśnie dokładnie taką sytuację. Dlaczego Ursula von der Leyen milczy? Jeśli popatrzymy na ten kontekst trochę szerzej, to mamy taką oto układankę: na jesieni odbędą się wybory w Niemczech. Partia kanclerz Angeli Merkel nie ma najlepszych sondaży. Jej protegowaną, wysłanniczką do KE jest pani Ursula von der Leyen. Proszę zauważyć, że EPL, które jest dowodzone przez Donalda Tuska, również z nadania Angeli Merkel, poparło tę rezolucję. W związku z czym EPL przyłącza się do tej presji na Komisję. Jakieś przesilenie może nastąpić. Co się dzieje pod dywanem EPL tak naprawdę jeszcze publicznie nie wiadomo, ale coś się tam zaczyna dziać. Jakiś ferment musi być. To jest przecież tak, że EPL wskazywał Ursulę von der Leyen na szefową KE. Faktycznie była ona wskazana przez panią kanclerz Merkel. To jest jedna rodzina polityczna.
Jeśli więc mówimy o zagrożeniu dla środków unijnych miejmy na uwadze rolę, jaką w całym tym procesie odgrywa pan przewodniczący Tusk, który jest szefem EPL i czyje interesy realizuje. Jak oni sobie wyobrażają to zatrzymanie funduszy- że Polska będzie płacić składkę i jednocześnie pod fałszywymi zarzutami zatrzymane zostaną jej pieniądze? Tak to ma wyglądać? Dumni będą z siebie? Naprawdę jesteśmy na wielkim wirażu, na bardzo dużym zakręcie. Na podstawie fake newsów, fałszywych informacji mają być zatrzymane pieniądze dla dwóch krajów członkowskich - Węgier i Polski. Ja jestem posłem z Polski i zostałam wybrana, żeby dobrze Polsce służyć w Zjednoczonej Europie. Sytuacja jest naprawdę bardzo trudna z uwagi na to, że rozgrywający grają brutalnie i nie fair.
To prawda. Zresztą wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego Katarina Barley powiedziała w wywiadzie dla tygodnika „Spiegel” w odniesieniu do Polski i Węgier, że unijny mechanizm, który umożliwia karanie państw, „musi być zastosowany”. Wcześniej chciała ona „zagłodzić” Polskę i Węgry. Dlaczego niemieccy politycy dążą do pozbawienia Polski unijnych pieniędzy, skoro ewentualne problemy naszej gospodarki przełożą się bezpośrednio na problemy ich gospodarki? Z czego to wynika? Czy próba obalenia rządu w Polsce jest ważniejsza niż stabilność gospodarcza?
Proszę zwrócić uwagę, że Niemcy są rozgoryczeni faktem, że Polacy nie przyjeżdżają już do na zbiór szparagów i truskawek. I nie będą przyjeżdżać, bo nam zależy na tym, żeby podnosić poziom życia Polaków. Dla Berlina jest to duży problem. Polscy pracownicy stanowili duże wsparcie dla sektora rolnego, sezonowego, byli pracownikami rzetelnymi i niedrogimi. Dlaczego ich teraz nie ma? Bo dzięki skutecznej polityce polskiego rządu znajdują dobrze płatną pracę w Polsce, nie muszą jeździć za chlebem .
Nasza gospodarka rośnie. Mamy najniższy w UE poziom bezrobocia. Jesteśmy wśród państw z najniższym spadkiem PKB. Pomimo kryzysu gospodarczego wywołanego pandemią COVID-19, gospodarczo radzimy sobie dobrze, co potwierdzają dane Eurostatu. A więc to zaczyna przeszkadzać, dlatego wkładają kij w szprychy wykorzystując do tego celu polską opozycję, która w imię partykularnych interesów partyjnych, jest gotowa źle zasłużyć się Polsce. Zatem wszystkie karty są odsłonięte. Już widzimy bardzo dokładnie, kto komu służy.
Z pozycji Brukseli to wgląda tak – centroprawicowy rząd radzi sobie gospodarczo bardzo dobrze, realizuje duże programy rozwojowe, które podnoszą poziom życia Polaków i stają się realną szansą by Polska gospodarczo dogoniła państwa zachodniej Europy. To niekoniecznie musi się wszystkim podobać, bowiem ciągle słychać ubolewania, że pracownicy sezonowi nie przyjeżdżają na zbiory truskawek i szparagów.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/554482-wisniewska-domagaja-sie-praworzadnosci-a-sami-ja-lamia