Przed swą pierwsza europejską podróżą Jor Biden opublikował na łamach The Washington Post artykuł w którym przedstawił swą wizję amerykańskiego przywództwa w szybko zmieniającym się świecie.
Warto zwrócić uwagę na to wystąpienie, bo jego lektura pomoże nam zrozumieć, jak zmieniają się priorytety w amerykańskiej polityce zagranicznej. Biden pisze co prawda, że zwłaszcza w obliczu agresywnej polityki Chin i Federacji Rosyjskiej „Stany Zjednoczone muszą przewodzić światu z pozycji siły”, ale główną myślą przewodnią tekstu jest w gruncie rzeczy koncepcja podzielenia się z sojusznikami i partnerami ciężarami tego przywództwa. Joe Biden pisząc o polityce siły rozumie, co zresztą otwarcie stwierdza, nie potęgę amerykańskiego oręża ale odrodzenie zamrożonej w związku z Covid-19 gospodarki i modernizację infrastruktury Stanów Zjednoczonych. Nie tylko to oddaje zmieniającą się naturę politycznych preferencji Białego Domu. Jak otwarcie przyznaje amerykański prezydent w obecnej sytuacji mowa jest o wspólnym wysiłku demokracji zagrożonych asertywnymi poczynaniami strategicznych rywali. Stany Zjednoczone są w tej koncepcji primus inter pares, a nie dominującym hegemonem. Tak też ułożony został plan europejskich spotkań Joe Bidena. Najpierw rozmowy z Borisem Johnsonem po to „aby podkreślić specjalne relacje między naszymi narodami”. Następnie rozmowy w grupie G 7, wiodących demokracji wyznaczających nowe trendy zarówno w zakresie polityki fiskalnej (porozumienie w sprawie jednolitego podatku korporacyjnego), klimatycznej jak i infrastrukturalnej. Wreszcie szczyt NATO w trakcie którego Stany Zjednoczone potwierdzą „niezachwiane przestrzeganie art. 5”, a na koniec spotkanie z przedstawicielami Komisji Europejskiej. Dopiero po tych konsultacjach w gronie sojuszników i przyjaciół zaplanowane jest genewskie spotkanie z Władimirem Putinem. Biden dość jasno przedstawia swe nastawienie wobec Federacji Rosyjskiej pisząc, że „Stany Zjednoczone nie chcą konfliktu, ale stabilnych i przewidywalnych relacji”, co oczywiście nie oznacza zgody na agresywne posunięcia drugiej strony. Jeśli takie będą miały miejsce to Biden, jak obiecuje „nie zawaha się z odpowiedzią na przyszłe szkodliwe działania.”
Mamy tu w skondensowanej formie wszystkie nowe trendy w amerykańskiej polityce zagranicznej. I poszukiwanie kolektywnej formuły obrony świata demokratycznego, i podkreślenie kluczowej roli sojuszu morskich państw anglosaskich, i zaznaczenie tego, że Stany Zjednoczone większą obecnie wagę będą przykładały do kwestii wewnętrznych na forum międzynarodowym realizując przede wszystkim agendę gospodarczą i inwestycyjną. Celowo, jak można przypuszczać, podkreślone jest też to, że Biden spotka się zarówno z Charlesem Michelem jak i Ursulą von der Leyen, aby zasygnalizować zmianę nastawienia Waszyngtonu wobec Unii Europejskiej. Wymowna jest również formuła polityki wobec Rosji, zapowiadająca raczej pasywny a nie aktywny jej charakter, o ile oczywiście druga strona nie zacznie działać. Do tego obrazu należałoby jeszcze dodać to czego w artykule przed europejską podróżą Joe Bidena być nie mogło, a mianowicie informację na temat jego odbytych już w Białym Domu spotkań z liderami sojuszniczych państw azjatyckich (Japonia, Korea Płd.), co dopełnia obrazu geostrategicznych preferencji Stanów Zjednoczonych.
Tureckie drony
Niedawno dziennik „The Wall Street Journal” opublikował interesujący artykuł poświęcony tureckim dronom Bayraktar TB-2 i temu jak ten nowy rodzaj broni, porównywany słusznie przez autorów tekstu do sowieckiego Kałasznikowa, czyli broni taniej i niezwykle skutecznej, zmieni sytuację na światowych polach bitwy i szerzej relacje geostrategiczne. Przy okazji autorzy tekstu przemycili dwie niezwykle interesujące informacje o charakterze politycznym, które rzucają nieco światła na wyzwania stojące przed amerykańską polityką zagraniczną i sytuację w naszej części Europy. Otóż przytaczają oni opinie anonimowych urzędników Departamentu Stanu, z którymi zresztą nie sposób się nie zgodzić, iż sukces tureckiego programu budowy dronów bojowych obiektywnie rzecz biorąc sprzyja bardziej samodzielnej regionalnej polityce Ankary. Nie tylko dlatego, że mamy do czynienia z niewątpliwym sukcesem komercyjnym, dość wspomnieć, że tylko w ciągu czterech pierwszych miesięcy tego roku Turcja zebrała zamówienia o wartości niemal 1 mld dolarów, a kolejka zainteresowanych stale rośnie.
Równie istotna jest informacja, iż program budowy dronów rozpoczęty przed 15 laty przez braci Bayraktar nie był bynajmniej „oczkiem w głowie” Waszyngtonu i tylko dzięki determinacji i wytrwałości tureckich elit udało się na końcu osiągnąć sukces. Być może informacja ta burzy idealistyczny obraz części naszej publiczności, która wierzy, iż nasi sojusznicy nie mają własnych interesów, a nawet jeśli mają to nie mogą one być sprzeczne z naszymi.
Kolejna warta odnotowania informacja związana jest z turecko – ukraińskim, zawartym wiosną tego roku, kontraktem na zakup przez Kijów tureckich dronów i rozpoczęcie współpracy w zakresie zaopatrzenia cięższej ich wersji w silnik ukraińskiej konstrukcji. Otóż, jak ujawnili autorzy artykułu w „The Wall Street Journal” Ankara oskarżana przez wielu, zarówno w Waszyngtonie jak i w Polsce o flirtowanie czy wręcz otwartą kooperację z Putinem, zanim podpisała umowę z Kijowem odebrała nie budzące wątpliwości sygnały z Moskwy. Kreml nie był zadowolony, że Ukraina otrzyma te tanie, sprawdzone w boju i nowoczesne środki walki i zagroził Turcji embargiem na loty turystyczne z Federacji Rosyjskiej. Wkrótce po zawarciu kontraktu przez Zełenskiego i Erdoğana Rosja w istocie wprowadziła zakaz lotów do Turcji, oficjalnie z powodu sytuacji w zakresie Covid. Zakaz ten niedawno przedłużono o kolejny miesiąc, co oznacza, że ten sezon turystyczny, jeśli chodzi o przybyszów z Federacji Rosyjskiej jest praktycznie dla Turcji stracony. Dlaczego warto o tym pisać? Nie po to aby wychwalać „męstwo” Erdoğana, który nie ugiął się pod rosyjską presją, co nie było rzeczą łatwą dla gospodarki znajdującej się w trudnej sytuacji i czerpiącej miliardowe zyski z turystyki. Takiej determinacji nie starczyło choćby ministrowi spraw zagranicznych Grecji Nikosowi Dendiasowi, który będąc w Moskwie dzień po tym jak Łukaszenka uziemił samolot lecący z Aten do Wilna i który tak zabiegał o zwiększenie liczby lotów z Rosji do swego kraju, że nawet słowem nie zająknął się o wydarzeniu. Co innego jest w tym wypadku istotne. Otóż mamy tu, jak na dłoni, potwierdzenie zasady, że realne sojusze buduje się w oparciu z jednej strony na podobnej ocenie sytuacji bezpieczeństwa, z drugiej zaś na gotowości poświęcenia części własnych partykularnych interesów w imię przyszłej kooperacji. To znacznie pewniejsze spoiwo niźli nawet najszczytniejsze hasła i 100 proc. zgodność poglądów na to w jaki sposób świat winien być urządzony.
Ukraina a NATO
Piszę o tym w kontekście tego co obecnie dzieje się w związku z Ukrainą. Kijów nie tylko nie otrzyma na najbliższym szczycie NATO Planu na rzecz członkostwa w Aliansie (MAP), ale prezydent Zełenski nie zostanie nawet zaproszony do Brukseli. Jedyne na co, póki co, zdobył się Pakt Północnoatlantycki to deklaracja, złożona ustami jej rzeczniczki, iż na szczycie potwierdzona będzie „polityka otwartych drzwi”. W akcie desperacji, jak się wydaje, prezydent Zełenski zaapelował do Joe Bidena, aby ten znalazł czas na spotkanie z nim w trakcie swego europejskiego tournee, ale jedyne co uzyskał to zapowiedź telefonicznych konsultacji przed szczytem Biden – Putin w Genewie. Na Ukrainie możemy obserwować w ostatnich dniach nie tylko rozczarowanie sporej części klasy politycznej jeśli chodzi o politykę kolektywnego Zachodu, ale być może nawet przewartościowanie dotychczasowej linii postępowania i systemu sojuszy. Aleksy Daniłow sekretarz Rady Bezpieczeństwa i Obrony skrytykował ostatnio w ostrych słowach postawę Niemiec i Francji, najwyraźniej rozdrażniony deklaracjami Berlina w kwestii odmowy dostaw niemieckiej broni i sprzętu wojskowego na Ukrainę. Powiedział też, co warto odnotować, że jedynymi „prawdziwymi przyjaciółmi” jego ojczyzny są Państwa Bałtyckie i Polska. Gdyby ten trend w ukraińskim myśleniu o własnej sytuacji umocnił się w najbliższych miesiącach to być może przestrzeń dla naszej polityki wschodniej nieco by się poszerzyła.
POLECAMY NOWOŚĆ! Książka Marka Budzisza „Wszystko jest wojną. Rosyjska kultura strategiczna”, dostępna w naszym wSklepiku.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/553949-przed-podroza-joe-bidena-do-europy