Dlaczego chcemy aby amerykańskie wojska znajdowały się na polskiej ziemi jest z grubsza jasne, ale z jakiego powodu Stany Zjednoczone zdecydowały się na tego rodzaju krok?
Jakie rachuby strategiczne przemawiały na rzecz podjęcia przez Waszyngton takich decyzji i wreszcie czy wielkość amerykańskiego kontyngentu jest wystarczająca w świetle szerszej strategii odstraszania potencjalnego agresora? Te pytania, w szerszym kontekście, ale również wprost formułowane jeśli chodzi o obronę Polski i Państw Bałtyckich stawiają profesorowie Dan Reiter i Paul Poast, specjalizujący się w naukach strategicznych w artykule opublikowanym najnowszym wydaniu Texas National Security Review, renomowanym periodyku zajmującym się szeroko rozumianą sferą wojskowości.
Amerykańscy eksperci formułują zarazem prowokacyjną tezę. Ich zdaniem tradycyjna amerykańska polityka wysuniętej obecności (tripwire presence) może okazać się niewystarczającą aby powstrzymać ewentualnego agresora. Aby nie było wątpliwości, ich zdaniem obecność kontyngentu amerykańskiego w Polsce i szerzej sił NATO w Państwach Bałtyckich jest właśnie typowym przykładem misji typu „tripwire”, która nie zmienia regionalnego układu sił a organizowana i utrzymywana jest przez Stany Zjednoczone zupełnie z „nie wojskowych” powodów. Tradycyjna wiara amerykańskich strategów, że wysunięta obecność niewielkiego wojskowego kontyngentu w regionach zagrożonych agresją odstrasza agresora, a nie chodzi tu wyłącznie o Polskę i Państwa Bałtyckie, bo podobną rolę odgrywają, w ich opinii, amerykańskie kontyngenty w Korei Płd. czy na Okinawie, jest, jak otwarcie piszą, złudą i oszukiwaniem samych siebie. Słuszności tych kalkulacji nie potwierdzają, jak otwarcie piszą Reiter i Poast, ani teoretyczne ani tez historyczne przykłady. Z tego też powodu Ameryka powinna albo rozważyć wzmocnienie swoich kontyngentów wojskowych w tych wysuniętych punktach, albo przestać utrzymywać fikcję i zredukować swe zobowiązania sojusznicze uczciwie i otwarcie przedstawiając jak się sprawy mają. Reiter i Poast należą do zwolenników wzmocnienia amerykańskiej wysuniętej obecności wojskowej do takiej wielkości, aby wpływały one realnie, nie zaś symbolicznie, na regionalny układ sił, ale już sam fakt rozpoczęcia tego rodzaju dyskusji za oceanem wiele mówi nam o stanie amerykańskich nastrojów. Zresztą piszą oni otwarcie, że nie można wykluczyć w obliczu wyzwań budżetowych oraz koncentrowania się Stanów Zjednoczonych na problemach wewnętrznych, że ich propozycja wzmocnienia wojskowego wysuniętych placówek nie zyska większości.
Zacznijmy jednak od przypomnienia jaką, w amerykańskiej myśli strategicznej, role odgrywają misje typu tripwire – wysuniętej obecności niewielkich, z militarnego punktu widzenia, sił wojskowych w regionach zagrożonych konfliktem.
Jak napisał jeszcze w latach sześćdziesiątych Thomas Schelling ich rolą jest „heroicznie umrzeć”, bo tego rodzaju ofiara znakomicie zwiększa skłonność Stanów Zjednoczonych aby wejść w obronie sojuszników do wojny. A zatem wysłanie tego rodzaju kontyngentu w założeniu nie ma przechylić równowagi sił na rzecz sojuszników Stanów Zjednoczonych, ale stanowi wyraźny sygnał odstraszający potencjalnego agresora, iż Ameryka poważnie traktuje swe zobowiązania sojusznicze i ma zamiar wejść do wojny. Ta „ofiara krwi” amerykańskiego żołnierza wzmacnia potencjał odstraszania bo wojna ze Stanami Zjednoczonymi, po tym jak ofiarami będą ich żołnierze wydaje się nieuchronna, co przyczynia się do stabilizowania sytuacji.
Reiter i Poast uważają, że wyłącznie taką rolę spełnia amerykański kontyngent w Polsce. Jego wojskowe znaczenie jest mniej istotne, choć oczywiście nie można go całkowicie lekceważyć. Choć w środowisku analityków i strategów trwa dyskusja czy NATO-wska „wysunięta obecność” w Polsce i w Państwach Bałtyckich ma bardziej na celu wzmocnienie realnego potencjału wojskowego czy pełni rolę misji typu „tripwire” to Autorzy zdają się podzielać pogląd znanych amerykańskich ekspertów Michaela O’Hanlona i Christophera Skaluby, którzy w 2019 roku, po tym jak na zaproszenie rządu Litwy analizowali na miejscu sytuację, napisali iż:
Ze swojej strony, NATO wysłało i stacjonuje wojska eFP, ale nie powiązało ich w prawdziwie zintegrowane siły bojowe; nie rozmieściło też wielu helikopterów ani systemów obrony powietrznej w krajach bałtyckich. Z pewnością nie zademonstrowało zdolności do utworzenia siedmiu brygad, które symulacja RAND Corporation z 2016 r. oszacowała jako niezbędne do stworzenia realnej wysuniętej pozycji obronnej.
W amerykańskiej myśli strategicznej ukształtował się pogląd, że „ofiara krwi” własnych żołnierzy w znacznie większym stopniu niźli traktaty daje gwarancję wypełnienia zobowiązań sojuszniczych i w związku z tym wysłanie własnych żołnierzy w rejon gdzie choćby potencjalnie może toczyć się „gorący konflikt” zbrojny jest zawsze lepszą rękojmią dla sojuszników Waszyngtonu. Jeśli chodzi o te ostatnie, to nawet Karta NATO, ze słynnym art. 5, daje politykom chcącym uchylić się od zobowiązań, tak jak to miało w przypadku Francji i Czechosłowacji w 1938 roku, wystarczająco duże pole manewru aby znaleźć wygodny pretekst do bezczynności. Ale czy rzeczywiście tak jest, że ofiara krwi amerykańskich żołnierzy tworzy niewzruszalne gwarancje?
Reiter i Poast przytaczają wiele przykładów historycznych z okresu zanim Stany Zjednoczone zdecydowały się przystąpić do II wojny światowej aby udowodnić, iż ta reguła nie ma charakteru żelaznego prawa polityki. Również i współcześnie, po znacznych stratach w Bejrucie w 1983 i w Somalii w 1993 Amerykanie zdecydowali się na wycofanie swoich kontyngentów wojskowych a nie „danie nauczki” agresorom. Ten motyw „rewanżu”, który jest uznawany za jeden z głównych czynników mogących popchnąć państwa demokratyczne do wojny, zwłaszcza zaoceanicznej, nie zawsze działa. Liczy się generalne nastawienie opinii publicznej, zwłaszcza jej gotowość do akceptowania większych ofiar jakie nieuchronnie będą konsekwencją wojny na większą skalę i trudno uchwytny, ale istotny element „współczucia” amerykańskiej opinii publicznej dla losu zaatakowanego sojusznika. Może właśnie dlatego, aby osłabić ten czynnik, rosyjska propaganda koncentruje się na przedstawieniu Ukraińców jako nazistów a Polaków jako antysemitów. Tym nie mniej, w opinii amerykańskich ekspertów nie ma żelaznych gwarancji, że „ofiara krwi” złożona przez stacjonujących na wysuniętych placówkach amerykańskich żołnierzy pchnie Waszyngton do wojny.
Jeśli nie to jest gwarancją, to być może na rzecz tego rodzaju strategii przemawia to, że jest ona skuteczna, potrafi skutecznie powściągać apetyty agresywnego przeciwnika? Tego rodzaju pogląd ukształtował się w amerykańskiej myśli strategicznej po kryzysie berlińskim w 1961 roku, kiedy to Alianci zdecydowali się przerzucić do kontrolowanej przez siebie strefy 12 tys. żołnierzy po to aby wysłać do Moskwy wyraźny sygnał, że ich śmierć, bo w oczywisty sposób tego rodzaju siłami nie można byłoby zatrzymać sowieckiej agresji, będzie początkiem, w związku z psychologicznym szokiem, wojny na większą skalę. Problem wszakże, jak argumentują Reiter i Poast, polega na tym, że w świetle dostępnych po latach dokumentów archiwalnych, w tym sowieckiej korespondencji dyplomatycznej i dzienników Chruszczowa, wyraźnie dziś widać, że to nie wysłanie tego ograniczonego kontyngentu wojskowego odwiodło Moskwę od ataku. Rosja Sowiecka nie miała zamiaru zajmować Berlina, jej cele polityczne w owym czasie były znacznie bardziej ograniczone a w związku z tym amerykańskie posunięcie, które przez lata uważano, że spełniło, ze strategicznego punktu widzenia, swoją rolę, wcale nie miało takiego wielkiego znaczenia.
Zdaniem amerykańskich badaczy z wojskowego punktu widzenia rzeczywiste znaczenie ma wysłanie takiego kontyngentu na wysuniętą placówkę, którego obecność, mając na uwadze jego liczebność albo jakość, przez co należy rozumieć dysponowanie unikalnymi z wojskowego punktu widzenia zdolnościami, zmienia układ sił w regionie. Jeśli kontyngent amerykańskich sił zbrojnych nie spełnia tej roli, to taka sytuacja może nawet zachęcić potencjalnego agresora, do przyspieszenia inwazji. Może się on na nią zdecydować, bo realizując politykę „faktów dokonanych” osiąga swe cele polityczne lub zajmuje lepsze pozycje obronne zanim nastąpi spodziewane wzmocnienie obecności sojuszniczej w regionie zagrożonym atakiem. Taką rolę spełniać mogą zarówno informacje na temat zmniejszenia wielkości kontyngentu wojskowego jak i spodziewane jego wzmocnienie, czy przybycie. To doniesienia z Korei Płd. z 1950 roku o zmniejszaniu amerykańskiego kontyngentu miały skłonić Stalina aby poprzeć propozycję Kim Ir Sena rozpoczęcia ataku wymierzonego w Południe. Rok wcześniej, kiedy komunistyczny lider z Północy zwracał się z podobną prośbą do Stalina ten miał odmówić, bowiem silny wówczas amerykański kontyngent uniemożliwiał odniesienie szybkiego zwycięstwa. Podobnie myśleli sztabowcy niemieccy rozpoczynając I wojnę światową. Byli oni zdania, że interwencja Wielkiej Brytanii w obronie Belgii, przez która biegła najkrótsza droga do Paryża jest nieuchronna a w związku z tym kluczowe jest nie pytanie czy ale kiedy ona nastąpi. Berlin zdecydował się wówczas na przyspieszony atak aby wyprzedzić brytyjskie zaangażowanie. Te rozważania skłaniają Reitera i Poasta do wysunięcia hipotezy, iż w pewnych okolicznościach obecność ograniczonego kontyngentu wojskowego sojuszników może nie tylko nie spowolnić ale wręcz przyspieszyć agresję. Metodą faktów dokonanych Ci, którzy noszą się z zamiarem rozpoczęcia wojny, mogą chcieć osiągnąć szybki sukces. Działając z zaskoczenia państwo będące agresorem może do tego stopnia chcieć poprawić swoją pozycję obronną i negocjacyjną, zwłaszcza jeśli straty terytorialne i zniszczenia sojusznika Stanów Zjednoczonych będą ograniczone, aby być w stanie skutecznie zniechęcić Amerykę do wykonania kontruderzenia.
Powstrzymywanie, ich zdaniem, ewentualnej agresji to coś więcej niźli tylko sygnalizacja strategiczna. Potrzebny jest rzeczywisty potencjał wojskowy i możliwość jego użycia. Ewentualny agresor musi wiedzieć, że jego „strategia krótkiej wojny” może się nie powieść, a perspektywy szybkiego zwycięstwa są mgliste. A zatem bardziej liczą się rzeczywiste siły i możliwości (capabilities) niźli wiarygodność (credibility) Stanów Zjednoczonych. Możliwości to zarówno wysłanie w odpowiedniej liczbie własnych żołnierzy w regiony gdzie konflikt może wybuchnąć, jak i udzielenie państwom zagrożonym atakiem istotnej (substantial) pomocy, której waga liczona jest nie w dolarach ale w możliwości uzyskanie w jej następstwie zdolności do samodzielnego radzenia sobie z agresją, tak jak jest to w przypadku Izraela czy być może Tajwanu. Jeśli nie mamy do czynienia z żadnym z tego rodzaju posunięć, to w gruncie rzeczy polityka odstraszania może nie spełnić swojej roli, a Waszyngton trzyma swych sojuszników w przekonaniu, że są bezpieczni, podczas gdy rzeczywistość jest inna.
Jakie implikacje, dla amerykańskiej polityki zagranicznej, wypływają w opinii Reitera i Poasta z tych rozważań? Po pierwsze wbrew ugruntowanym poglądom, niewielki kontyngent wojskowy sił amerykańskich wysłany w region zagrożony agresją, nie musi wcale działać odstraszająco. Po drugie, aby osiągnąć efekt odstraszania należy wysłać znacznie większe siły, które nawet jeśli nie odwrócą regionalnego układu sił, to mogą zdestruować strategię przeciwnika obliczoną na „krótką wojnę”. Po trzecie wreszcie politycy w Waszyngtonie winni sobie odpowiedzieć na pytanie czy chcą ponosić większe finansowe i polityczne koszty związane ze strategią określoną w poprzednim punkcie i czy raczej nie jest lepszym rozwiązaniem poinformowanie sojuszników o tym, że w obecnej sytuacji Stany Zjednoczone nie są w stanie wywiązać się ze swych zobowiązań.
We współczesnym świecie, w opinii Dan Reitera i Paul Poasta, niewielkie kontyngenty amerykańskie i NATO-wskie działające w ramach strategii „wysuniętej obecności” mogą już nie spełniać swojej roli odstraszającej. Potrzebne jest ich wzmocnienie do takiej wielkości aby wojska te mogły zmienić regionalny układ sił. Dotyczy to takich potencjalnie „gorących” punktów na mapie świata jak Tajwan, Korea Płd., Okinawa oraz Polska i Państwa Bałtyckie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/553683-amerykanie-dyskutuja-o-sensownosci-zaangazowania-wojskowego