Tradycji nie stało się zadość. Niespodziewanie Joe Biden nie wygłosił przemówienia podczas ceremonii wręczenia dyplomów absolwentom Uniwersytetu Notre Dame w Indianie. Wszyscy oczekiwali jego wystąpienia, ponieważ placówka jest katolicka, zaś on sam jest drugim w historii katolikiem, który wygrał wyścig prezydencki do Białego Domu.
Zgodnie z tradycją do świeżo upieczonych absolwentów owej uczelni zwracali się w pierwszym roku swego urzędowania prezydenci lub wiceprezydenci USA, tacy jak ostatnio George W. Bush, Barack Obama i Mike Pence. Nie ma drugiej szkoły wyższej w Stanach Zjednoczonych (poza akademiami wojskowymi), która by tak często gościła w swych murach prezydentów jako prelegentów niż właśnie Uniwersytet Notre Dame w Indianie.
Amerykański „Newsweek” napisał, że „źródła Białego Domu potwierdziły, iż Biden został zaproszony do zabrania głosu na imprezie i miał otrzymać honorowy stopień naukowy”. A jednak 23 maja przemówienie wygłosił szerzej nieznany ekspert finansowy Jimmy Dunne. Dlaczego?
Niezwykły list studentów
Okazało się, że nieco wcześniej do rektora uczelni ks. Johna I. Jenkinsa został skierowany list, pod którym podpisało się około 4300 studentów. Zaprotestowali oni przeciwko wizycie Bidena, ponieważ odrzuca on nauczanie Kościoła w sprawach aborcji, małżeństwa i seksualności oraz jest wrogiem wolności religijnej. Uznali, że ktoś, kto afiszuje się ze swoim katolicyzmem, a jednocześnie prowadzi radykalnie antykatolicką politykę, nie może występować jako autorytet na katolickim uniwersytecie.
Ani Biały Dom, ani władze uczelni nie potwierdzają, że przyczyną nieobecności prezydenta była wspomniana petycja. W społeczności akademickiej Notre Dame panuje jednak powszechne przekonanie, że to właśnie sprzeciw studentów sprawił, iż Biden nie pojawił się tam jako mówca. Gdyby protestujących była garstka, sprawa wyglądałaby zapewne inaczej. Kilkutysięczna rzesza studentów to jednak siła, której nie sposób lekceważyć. Gdyby doszło do wizyty, mogłaby się ona zakończyć dla prezydenta niezbyt przyjemnie.
Studenci a kardynałowie
Postawa studentów z Notre Dame to ważny znak dla katolików w USA. Po pierwsze: w czasach, gdy większość najbardziej prestiżowych uczelni w Ameryce opanowana jest przez lewicowe ideologie, a lewackie bojówki nie cofają się przed zastraszaniem wykładowców w imię poprawności politycznej, na jednym z uniwersytetów znalazła się olbrzymia, kilkutysięczna grupa studentów, która miała odwagę sprzeciwić się dominującym trendom i powiedzieć „nie” samemu prezydentowi.
Pod drugie, owi studenci pokazali, że traktują swą wiarę znacznie poważniej niż niektórzy amerykańscy kardynałowie. Joe Biden prowadzi bowiem najbardziej proaborcyjną i antyrodzinną politykę ze wszystkich prezydentów w historii USA, a zarazem ostentacyjnie epatuje swym katolicyzmem (podczas internetowej konferencji z prezydentem Meksyku Andrésem Manuelem Lópezem Obradorem wyjął nawet z kieszeni różaniec, by zademonstrować, jak pobożnym i rozmodlonym jest człowiekiem). Studenci z Indiany uznali, że taki człowiek nie zasługuje na to, by przemawiać w murach katolickiego uniwersytetu.
Na ich tle zupełnie inaczej prezentują się tacy hierarchowie, jak kardynał Blaise Cupich, kardynał Joseph Tobin czy kardynał Wilton Gregory, którzy nie widzą żadnych przeszkód, by Joe Biden mógł przystępować do Eucharystii. Zachowują się, jakby religia była sprawą umowną, podlegającą targom, negocjacjom, kompromisom i sprzedaży. Nic dziwnego, że tak świetnie rozumieją się z Bidenem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/552630-kilka-tysiecy-studentow-przeciw-wystapieniu-joe-bidena