Przed rozpoczynającą się w poniedziałek wizytą w Turcji prezydenta Andrzeja Dudy warto zwrócić uwagę na artykuł Asli Aydıntaşbaş, tureckiej politolog i dziennikarki będącej obecnie Senior Fellow w European Council for Foreign Relations, który ukazał się w Foreign Affairs renomowanym amerykańskim periodyku zajmującym się sprawami międzynarodowymi.
Polityka zagraniczna Turcji
Opisuje ona, a przez to pozwala lepiej zrozumieć, przyczyny zwrotu w polityce zagranicznej Turcji w ostatnich latach i zastanawia się, czy ewentualna zmiana na szczytach tureckiej władzy, po tym jak Recep Tayyip Erdoğan przegra wybory prezydenckie, a jego formacja parlamentarna doprowadzi do zmiany kierunku polityki Ankary i czy możliwy jest powrót do jej polityki sprzed lat, spokojniejszej i bardziej „proeuropejskiej”. Przypomnijmy, że po 2016 roku, czyli po nieudanym zamachu stanu, Turcja w sposób zasadniczy zrewidowała swą politykę zagraniczną. Na tle spadku zaufania wobec Waszyngtonu, głównie w związku z poparciem Stanów Zjednoczonych dla Kurdów w Syrii oraz w związku z powtarzającymi się zarzutami, że za zamachem Fethullaha Gulena stały amerykańskie służby specjalne, nastąpiło wyraźne rozluźnienie więzi z Ameryką, zacieśnienie natomiast relacji Ankary z Moskwą, czego dowodem jest nie tylko zakup rosyjskich systemów przeciwrakietowych S-400 oraz szereg kluczowych turecko – rosyjskich projektów energetycznych, takich jak Turecki Potok czy budowana przez Rosjan elektrownia atomowa w Akkuyu, ale również intensyfikacja personalnych kontaktów Erdoğana z Putinem. Równolegle Turcja rozpoczęła wojskową interwencję w Libii, wykorzystując okazję, że oblegany przez rebeliantów Haftara rząd Fajiza as-Sarradża nie mógł uzyskać od popierających go stolic europejskich realnego wsparcia. Ten wzrost aktywności Ankary doprowadził do konfliktu Turcji z Francją, która chciałaby odgrywać, nie mając realnej siły, większą rolę we wschodniej części Morza Śródziemnego. Napięcie między Paryżem a Ankarą jeszcze wzrosło po tym, jak Turcja nie przejmując się bezsilnymi wezwaniami płynącymi z Waszyngtonu i Paryża wsparła Azerbejdżan w wojnie z Armenią, przyczyniając się do jego sukcesu i zaczęła rozbudowywać swe wpływy na Kaukazie Południowym oraz aktywnie dążyć do integracji środkowoazjatyckich krajów języka tureckiego. W ostatnich tygodniach można też mówić o próbie zbudowania przez Turcję „mostu” w zakresie współpracy z Pekinem oraz o wzroście zaangażowania, w związku z sytuacją w Izraelu, w sprawy bliskowschodnie. Wszystkie te czynniki, w połączeniu z wyraźnym narastaniem autorytaryzmu w polityce wewnętrznej i wyrazistej retoryki Erdoğana kreującego się na obrońcę świata muzułmańskiego, również wyznawców Islamu żyjących w państwach europejskich, doprowadziły do coraz częstszego stawiania przez przedstawicieli europejskich kręgów liberalnych pytania, czy Turcja jest nadal, z punktu widzenia Zachodu, wiarygodnym partnerem, wręcz czy można mówić o tym, że nadal jest sojusznikiem.
Odpowiedzi na te pytania szuka Asli Aydıntaşbaş, ekspert, która nie jest związana z obecnymi władzami w Turcji, co powoduje, że jej opinie są jeszcze ciekawsze, jeśli chce się zrozumieć, a nie tylko piętnować fenomen, jakim są zmiany w tureckiej polityce zagranicznej. W jej opinii, ewolucja w tym zakresie nie jest chwilowym fenomenem, a trendem trwałym. Kolektywna Europa, nadal przeżywająca nostalgię za Turcją będącą dla niej „obliczalnym partnerem”, nie rozumie źródeł zwrotu i tego, że tureckie elity wolą dziś mówić o „strategicznej autonomii” i nie mają zamiaru stosować się do reguł gry wyznaczanych w stolicach państw zachodnich. W istocie Turcja odchodzi obecnie od linii politycznej zapoczątkowanej wejściem do NATO w obliczu bezpośrednich gróźb Moskwy domagającej się ustanowienia rosyjskiego mandatu nad Cieśninami, ale wraca, zdaniem Aydıntaşbaş, do głębiej osadzonej tradycji, jeszcze z czasów sułtana Abdülhamida, kiedy to utrzymywała swe imperium, a nawet rozpoczęła ambitne reformy modernizacyjne, balansując i rozgrywając przeciw sobie wiodące mocarstwa drugiej połowy XIX wieku. Po katastrofie, jaką był fatalny wybór orientacji na Państwa Centralne w czasie I wojny światowej, która tylko w efekcie szczęśliwego zbiegu okoliczności (odmowa Stanów Zjednoczonych przyjęcia protektoratu nad obecną Turcją i zwycięstwo w USA tendencji izolacjonistycznych) nie doprowadziła do takich samych skutków, jakim dla Węgier był Traktat z Trianon, Turcja już pod rządami Atatürka wróciła do polityki balansowania utrzymując dobre relacje, zarówno ze stalinowską Rosją, jak i Zachodem. To pozwoliło Ankarze zachować neutralność w czasie II wojny światowej i dopiero agresywna polityka Moskwy spowodowała wejście Turcji do NATO i zwycięstwo prozachodniej orientacji. Drugim czynnikiem, jak dowodzi Aydıntaşbaşi, sprzyjającym wielowektorowej polityce zagranicznej Turcji, zarówno za czasów Abdülhamida, jak i tym bardziej Atatürka, było przekonanie tureckich elit o słabości własnego państwa, jego rozwojowym zapóźnieniu i konieczności przeprowadzenia głębokiej modernizacji, co, obiektywnie rzecz biorąc, sprzyjało recepcji wzorów z tych światowych centrów siły, które wówczas przodowały.
Zachód nie jest wzorem dla Turcji?
Tylko, że obecnie ten impuls dla zakotwiczenia Turcji w świecie Zachodu zupełnie stracił swą siłę. Zachód postrzegany jest jako słabnący gigant, który niszczony jest przez wewnętrzne problemy, nie promieniuje żadnymi wartościowymi, z punktu widzenia tureckich elit, wzorami i ma ponadto, znacznie mniej, o czym nie do końca zdaje sobie jeszcze sprawę, siły i możliwości jej projekcji. To powoduje, że we współczesnej Turcji pozytywnie waloryzowane są doświadczenia czasów Imperium Osmańskiego, które zaczyna być, bez większego związku z historyczna prawdą, postrzegane jako gwarant regionalnej stabilności, pokoju między narodami i rozwoju cywilizacyjnego. Przemiany mentalne ostatniego dziesięciolecia, jakim podlegała turecka elita, a także obiektywny wzrost możliwości państwa, zarówno w efekcie rozwoju gospodarczego jak i demograficznego, spowodowało, w opinii tureckiej analityk, że zwrot w polityce zagranicznej Ankary jest obecnie popierany przez znacznie szersze niźli tylko elektorat rządzącej formacji, kręgi społeczne. A to skłania do wniosku, że niezależnie od tego czy Turcją nadal rządził będzie Erdoğan generalna linia polityki zagranicznej nie będzie podlegała rewizji. W praktyce oznacza to też, że Ankara dążąc do uzyskania roli regionalnego mocarstwa prowadzić będzie politykę balansowania, utrzymywania relacji z wieloma partnerami, również skonfliktowanymi ze sobą, bo taka „gra na wielu fortepianach” obiektywnie wzmacnia jej pozycję. Z pewnością relacje w NATO, w związku z tym, zmienią się, ale czy można mówić o perspektywie rozluźnienia więzów Ankary z Sojuszem, czy wręcz, jak głoszą niektórzy co bardziej emocjonalni, a słabiej zorientowani obserwatorzy o „wyrzuceniu” Turcji z Paktu Północnoatlantyckiego?
Pytanie o ewentualne zmiany w polityce zagranicznej Turcji w razie ewentualnej porażki wyborczej Erdoğana są o tyle zasadne, że obecnie kraj zmaga się z kryzysem gospodarczym, a badania opinii publicznej wskazują, że gdyby wybory odbywały się dziś, jedynie 30 proc. głosujących wybrałoby AKP, a nie 49 proc. jak to miało miejsce w roku 2015. Jednak te same sondaże wyraźnie wskazują, że bardziej asertywna polityka zagraniczna, „rozgrywanie” przez Ankarę Waszyngtonu przeciw Moskwie i Londynu przeciw Paryżowi, wzrost regionalnego zaangażowania Ankary w państwach ościennych, cieszy się niesłabnącą popularnością wyborców, niezależnie od wewnątrzpolitycznych afiliacji. To powoduje, w opinii Aydıntaşbaşi, że obecny charakter polityki zagranicznej Turcji, nawet po zmianie rządu i prezydenta zostanie utrzymany. Wewnątrz-turecka krytyka obecnej linii Ankary w polityce zagranicznej dotyczy dziś jedynie szczegółów, takich jak podkreślanie, że w niektórych obszarach jest ona przesadnie agresywna, ale nie ma właściwie sił opowiadających się za jej głęboką rewizją. Turcy w swej masie nadal pozostaną też „pragmatycznie proeuropejscy”, co oznacza, że dostrzegają korzyści jakie krajowi daje bliska kooperacja z Unią, ale nie oznacza to zgody na podporządkowanie.
Obecna polityka zagraniczna Ankary jest, w opinii tureckiej analityk, odpowiedzią na słabnięcie Zachodu, zarówno obserwowane już od czasów administracji Obamy stopniowe wycofywanie się Stanów Zjednoczonych z Bliskiego Wschodu jak i pogrążenie się Unii Europejskiej w wewnętrznych problemach. Nie jest „dzieckiem” jednego człowieka, ale oceną zmieniającego się układu sił w regionie, zwłaszcza zrozumienia, iż dążąc do utrzymania własnej pozycji, nie mówiąc o jej wzmocnieniu, Turcja w większym stopniu, w obliczu rysujących się trendów musi liczyć na własne siły i umiejętności gry z innymi regionalnymi potencjami. W tym sensie jest polityką pragmatyczną, nakierowaną na realizację interesów strategicznych Turcji, a nie mającą na celu wzmacnianie pozycji szerszego, ponadnarodowego, układu. Jeśli założymy, a tak czyni Aydıntaşbaşi, że jest to zmiana o trwałym, co do istoty, bo możliwe są korekty szczegółów, charakterze, to uzyskamy też odpowiedź na pytanie o przyszłość, w tym kontekście, NATO. Możliwości, jeśli chodzi o Turcję, jak się wydaje są dwie – albo akceptacja zmiany układu sił i przebudowa wewnętrznej struktury Paktu przez zaakceptowanie istnienia regionalnych „grup interesów”, które w większym stopniu niźli obecnie odpowiadają za bezpieczeństwo wybranych kierunków, albo próba wewnętrznej konsolidacji „na starych zasadach”. W tym ostatnim wypadku, jak się wydaje różnice interesów powodowały będą wewnętrzny paraliż Paktu i jego redukcję, w gruncie rzeczy, do poziomu sojuszu politycznego, w mniejszym stopniu wojskowego. Nie musi oznaczać to dezintegracji NATO, ale odpowiedzi na wyzwania w zakresie bezpieczeństwa członkowie będą musieli szukać w trybie budowania formuł regionalnych, co w gruncie rzeczy też oznacza realizację wariantu pierwszego.
Przykładowo, za bezpieczeństwo na wschodniej flance w większym stopniu będzie odpowiadać Polska, Rumunia i stowarzyszona z NATO Szwecja, wspierane przez Stany Zjednoczone. Jeśli chodzi o basen Morza Czarnego, wzrośnie rola Turcji i Rumunii, przy oczywistym, można rzec tradycyjnym, zaangażowani Wielkiej Brytanii. Jeśli chodzi o Ukrainę, też będziemy mieli do czynienia z „koalicją ochotników” złożoną, i to jest pozytywny scenariusz, z Polski, Rumuni, Turcji wspieranych przez Waszyngton i Londyn. Nostalgiczne wspominanie przeszłości i mitologizowanej „jedności NATO” nie zmienia faktu, że zmianie uległy realia geostrategiczne, a instytucje muszą się do nowej sytuacji dostosować.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/552028-polityka-turcji-wobec-slabniecia-stanow-zjednoczonych